Nie tańczyć w taki czas to grzech

Beata Maciejewska | Utworzono: 10.01.2014, 20:26 | Zmodyfikowano: 24.01.2014, 16:44
A|A|A

Fot. Wikipedia

I snuła opowieść, której przysłuchiwał się Piotr Bartyś i -mamy nadzieję - niektórzy z Was.

Nie tańczyć w taki czas to grzech.

Jak tańczyć, to do białego rana, jak pić to do dna, a jak uwodzić to wszystkich.  W karnawale wszystko wolno, wystarczy skryć się za maską.  Wrocławianie uwielbiali karnawałowe szaleństwa, i to już od średniowiecza.

Sądząc z gromów, które kaznodzieje miotali z ambon, omijali przy tym często prawa ludzkie i boskie. Bo czyż jest rzeczą normalną, żeby mężczyzna przebierał się za kobietę, a kobieta wdziewała męskie szaty? „Czyż jest dozwolone, żeby dla żartu lub dla zabawy człowiek oszpecał swoją postać i swój naturalny ludzki wygląd... gdy się przyodziewa a w skórę oślą lub niedźwiedzią, jakby był osłem lub niedźwiedziem?” - czytamy w traktacie z 1456 roku, zachowanym w książnicy wrocławskiej. Może i nie, ale jakie to przyjemne!

Maska pozwalała na wszystko. Znosiła wszelkie różnice stanowe, bo każdemu przebranemu uczestnikowi zabawy dawała prawo do tańca i zaczepek, rozgrzeszała bezczelność i swawole. W XVIII wieku popularne stawały się reduty czyli płatne bale, na które mógł wejść każdy, kto wykupił bilet. We Wrocławiu za najbardziej elegancką uchodziła sala redutowa przy ul. Biskupiej 13, należąca do pani Locatelli. Z kolei bogate mieszczaństwo bawiło się w Resursie Kupieckiej (dziś Teatr Lalek) oraz w salach Starej, a potem Nowej Giełdy. Wprawdzie ich wnętrza bardzo przebudowano, sale balowe znikły, ale i tak warto tu zajrzeć. Bawiono się tu dobrze i grzeszono przyjemnie. Bo nawet na eleganckich redutach zbierali się szulerzy, awanturnicy, poszukiwacze przygód i rajfurki. Za kilka dukatów amatorzy przygód dostawali klucze do "chambres separes" przeznaczonych na miłosne schadzki. Podręczniki savoir vivre'u odradzało paniom „z towarzystwa” bywanie na publicznych balach kostiumowych, a jeżeli już koniecznie chciały, to powinny tańczyć tylko w swoim kółku i z panami przedstawionymi. Nawet gdyby damie groziła śmierć z głodu i pragnienia, nie wolno jej było iść do płatnego bufetu bez męża lub kuzyna. Huczne bale organizowano także w pałacu Hatzfeldtów, przy dzisiejszej ul. Wita Stwosza (BWA) i w Pałacu Królewskim (warto się i dziś zakręcić na wyfroterowanych posadzkach).

Władza (rodzaju męskiego) też uważała, że maski są poważnym zagrożeniem dla moralności oraz prawa, dlatego też magistrat wrocławski dostał 5 lutego 1727 roku cesarski reskrypt zalecający wydanie zakazu noszenia masek i wszelkich przebrań w karnawale. Wrocławianie jednak nie pozwolili się rozebrać. Co tam moralność, skoro ciekawe maski wzbudzały taką ekscytację, że ludzie rozprawiali o nich tygodniami. Wydarzeniem towarzyskim był na przykład bal wydany w 1884 roku przez Hansa Ulricha von Schaffgotscha, w jego rezydencji przy dzisiejszej ul. Kościuszki (czyli „Pałacyku”). Zaproszonych lustrowała Policja Maskowa, przy drzwiach witali ich halabardnicy przebrani za Turków i Chińczyków, a do sali prowadzili paziowie w średniowiecznych kostiumach. Gospodarz przygotował gościom atrakcję w postaci napadu włoskich rozbójników. Zamiast podrzynać zgromadzonym gardła, zatańczyli szaloną włoską tarantellę.

W polskim Wrocławiu też się bawiono.

- Wieczorem  byłem na balu Politechniki...Bal się udał; piosenka "To jest Politechnika" zawierała także zwrotkę o moim wykładzie. Studenci chcą się bawić. - zanotował pod datą 10 marca 1946 roku Hugo Steinhaus, światowej sławy matematyk.

- „Bal Rolników, Medyków i Weterynarzy. Sobota!" - wołały kolorowe, często ręcznie pisane afisze. Wszystkie sale wypenia młodzież, ciesząca się tańcem, śpiewem, a głównie dobrą orkiestrą grającą bez długich przerw... Pomniejsze wieczory taneczne odbywały się w stołówkach, w których - mimo nie nadającej się do tańca podłogi - tańczono ochoczo i śpiewano wesoło. Dominowały jeszcze piosenki żołnierskie, szczególnie "Czerwone maki na Monte Cassino" i piosenki z Powstania Warszawskiego. Na tych balach jedzenie było bardzo skromne - jakieś kanapki, bigos; alkohol był drogi, dzieki czemu jego skutki były mało widoczne” - wspomina Janina Augustyn-Puziewicz karnawałowy sezon 1947 roku („Z Gorlic na «Dziki zachód»”). Gdzie tak jeszcze balują...

Beata Maciejewska Gazeta Wyborcza

REKLAMA

To może Cię zainteresować