"Jestem rzemieślnikiem, a rzemieślnik to dobrodziej" [FOTOREPORTAŻ]

WK, Patrycja Dzwonkowska | Utworzono: 06.10.2020, 06:25 | Zmodyfikowano: 06.10.2020, 06:46
A|A|A

fot. Patrycja Dzwonkowska

Przed wejściem do warsztatu wisi nietypowa skrzynka na listy w formie torby listonosza, zainspirowana niezbyt lubianym przez psy doręczycielem. Pewnego razu w przypływie frustracji listonosz rzucił torbą i oznajmił, że nie będzie przynosił listów, póki pies nie zostanie przywiązany. Uwagę pana Ryszarda bardziej jednak zwróciła torba niż te słowa. Wykuł z metalu popularną listonoszkę i pojechał z nią w 1986 roku na pierwszą, powojenną Wystawę Rzemiosł Artystycznych w warszawskim Arsenale. Nietypowy projekt wzbudził ogromne zainteresowanie uczestników i ówczesnego ministra kultury.

Wchodząc do pracowni czuć zapach metalu, zatrzymany czas i ciepło bijące z paleniska.

"Proszę zobaczyć, tu są jeszcze przedwojenne miechy, które tłoczyły powietrze. Teraz służą już tylko jako eksponaty ale kiedyś jak zabrakło prądu w elektrycznej dmuchawie, uruchomiliśmy je i udało się dokończyć pracę".

W niewielkiej kuźni widać niezbędne narzędzia: kowadła, dziesiątki młotów, kleszczy a także rozpoczęte i zakończone prace. Są Dolnośląskie Klucze Sukcesu, statuetka „Andrzej" czy fragment rzeźby z powstającego w pracowni Andrzeja Kriese - prospektu organowego. Wszystkie kute elementy tego projektu zostaną wykonane ręcznie.

W 1996 pan Ryszard, przy współpracy z Tomaszem Myczkowskim, projektantem przebudowy Rynku, wykonał niemal 150 lamp.  - Nie byłem w tym sam, proszę zapamiętać nazwiska mojego mistrza i kolegów Jan Kalmo, Bogdan Wilga, Adam Trzosek, uczniowie Robert Chodyra, Piotr Świtalski. Wspólnie robiliśmy latarnie te i smoki na Solnym przez kilka lat. To była dobra dekada.

Każda z lamp została wykuta ręcznie na wzór lamp przedwojennych.

 - Nie ma w tym kraju nikogo, kto byłby równy panu Ryszardowi w tym jak on czuje materiał, jak łączy to z walorami artystycznymi - mówi brat Albert z Opactwa Benedyktynów w Lubinie. - Nie jeżdżę już nawet nigdzie na urlop, wolę przyjechać do niego i czegoś się nauczyć.

W kuźni można spotkać także córkę Agnieszkę, absolwentkę ASP, która tworzy własne projekty oraz pomaga tacie w realizacji zleceń - Ona jest artystką, ja jednak zawsze będę mówił o sobie, że jestem rzemieślnikiem. Czasami tylko klienci nazwą mnie artystą ale ja tak o sobie nie chce mówić. Ja się wywodzę z rzemiosła a rzemiosło to usługi. Mama mi tłumaczyła, że rzemieślnik to nic innego jak dobrodziej. Ja mam to we krwi. - mówi pan Ryszard.

We krwi pan Ryszard ma także szacunek do współpracowników, wszelkich twórców ale i do materiału - Pierwszy ruch jest niczym pierwsza kreska. To materiał mi podpowiada co mogę z nim zrobić, chociaż zawsze mam ogólną koncepcję. Mam też poczucie pokory. Dla mnie to wszystko jest uduchowione i żyje. Nie mogę traktować metalu przedmiotowo, muszę współpracować. Wie pani... bo metal jest jak kobieta. Z nim trzeba delikatnie, rozgrzać, rozbawić, a nie tak na chama, bo to zaboli, rozsypie się.

Ta współpraca trwa już od lat, czasami upływa w rytmie „Szła dzieweczka". W pracy kowala ważny jest bowiem rytm, a śpiewanie pomaga w jego utrzymaniu.

Prace pana Ryszarda Mazura można zobaczyć na północnych drzwiach katedry, na ul. Brata Alberta a także za granicą. 

REKLAMA

To może Cię zainteresować