Jak całkowicie zniknąć (RECENZJA)

Jan Pelczar | Utworzono: 29.07.2014, 11:36
A|A|A

fot. materiały prasowe

Kto pamięta wrocławskiego reżysera „Głośniej od bomb" i „Zabij ich wszystkich" z jego najbardziej znanych filmów, zdziwi się najnowszą produkcją ogromnie. Kto zna „Sekret", ostatnią produkcję Wojcieszka, może nie przeżyć aż takiego szoku, ale również dostrzeże kolejny krok w kierunku zdecydowanej przemiany. Wojcieszek jest daleko od publicystycznego tonu swoich pierwszych propozycji, zbliża się do charakterystycznego dla festiwalu Romana Gutka kina mówiącego obrazami, zabierającego widzów w podróż w ciszy, przy dźwiękach miasta. Ewentualnie, i to jest właśnie przypadek najnowszego filmu Wojcieszka, obficie ilustrowaną muzycznie.

Wyprawa, w którą wyruszamy śladami bohaterek po Berlinie, pełna jest przepięknych zdjęć. Sprawność operatorska Weroniki Bilskiej to najwyższa półka światowa i być może największe odkrycie tegorocznego konkursu głównego Nowych Horyzontów. „Jak całkowicie zniknąć" nie trzęsie w posadach kinematograficznym światem, ale ogląda się dobrze i jest – jak do tej pory – najciekawszą propozycją w tegorocznym konkursie głównym. Wcześniej dominowały w nim „snuje" i „zgrywy", przed nami jeszcze dwie polskie premiery – rzecz bez precedensu. W polskim kinie wreszcie mamy talenty, które nie odstają od światowej nowohoryzontowej awangardy. Twarzą tej polskiej fali staje się Agnieszka Podsiadlik, powracająca u Sasnali, Wojcieszka oraz w filmie „Książę" Karola Radziszewskiego, prezentowanym tu w konkursie filmów o sztuce.

W „Jak całkowicie zniknąć" Podsiadlik jest wariacją na temat Gerdy, magnesem, który przyciąga mieszkankę Berlina graną przez Pheline Roggan. Podchody w metrze, rajd przez miasto, przebieranki, knajpy, rzadkie pytania przerywające długie okresy milczenia. Berlińskie lato miłości nie będzie odkrywcze dla bywalców hipsterskich eskapad i kinomanów zafascynowanych dokonaniami nowofalowymi, a jednak dziewczyny, których śladem podąża kamera, mają w sobie coś ujmującego. Ich przebieranki i gry miłosne zdają się ładne i na miejscu, są też pojemne, obok filmowego magnesu każdy widz może umieścić swoją wersję napisu na lodówce.

Gorzej, jeśli bohaterek nie polubimy, pozostaną nam obojętne. Wtedy znajdziemy na ich miejskiej wędrówce przez noc elementy zbyt banalne, jak np. cel wizyty w Berlinie, sygnowany biletem lotniczym. A to, co dla innych ciekawe, stanie się pretensjonalne. Mój najsłabszy moment filmu to pójście w taniec i seks, zakończony przez jedną z bohaterek rozczarowaniem własną osobą, pluciem w lustro. Na szczęście w „Jak całkowicie zniknąć" jest też wiele lepszych scen, układających się w rodzaj ciekawego dziennika z wędrówki.

 

REKLAMA

To może Cię zainteresować