Barbara Miller: "kobiety wciąż są demonizowane"

Jan Pelczar | Utworzono: 23.05.2019, 15:28 | Zmodyfikowano: 23.05.2019, 15:28
A|A|A

zdj. Jerzy Wypych, MDAG

Pięć bohaterek filmu Barbary Miller reprezentuje pięć wielkich religii i kultury z różnych stron świata. Rokudenashiko, japońska artystka, staje przed sądem za wydruki 3D swojej waginy. Deborah Feldman ucieka wraz ze swoim synem z ortodoksyjnej społeczności chasydów na Brooklynie, by móc decydować o swoim losie. Leyla Hussein prowadzi w Londynie warsztaty dla somalijskich kobiet, by uświadomić im piekło, na jakie skazują swoje córki, poddając je rytualnemu obrzezaniu. Doris Wagner, była zakonnica, opowiada o molestowaniu przez księdza. Vithika Yadov uświadamia w swoim kraju młodych Hindusów o kobiecej przyjemności seksualnej. 

Jan Pelczar: „Cała przyjemność po stronie kobiet” to ironiczny tytuł.

Barbara Miller: Tak, w oryginale to #FemalePleasure #Kobiecaprzyjemność. To dlatego, że kobieca seksualność na całym świecie jest traktowana jako coś niebezpiecznego. We wszystkich pięciu wielkich religiach świata jest demonizowana. Jest opisywana jako zło w świętych księgach. Każdy grzech świata zdaje się pochodzić z kobiecego ciała. O kobiecej przyjemności nie wolno mówić. Hasztag jest dla mnie symbolem walki albo prawa do samostanowienia o kobiecej seksualności.

Film nie odnosi się tylko do religii. Już na samym początku pokazujesz ujęcia z celebrytami, zdjęcia z reklam, sesje z modelkami. Kobiece ciało pojawia się tam niemal nagie.

Kobiety nie mają prawa decydować o swoich ciałach. Wartość kobiety jest umniejszana nie tylko w religiach, ale idee, które przetrwały tysiąc lat wciąż są żywe. Uprzedmiotowienie kobiet w reklamie, współczesnej pornografii, mainstreamowej pornografii internetowej, pokazuje, że z kobiecym ciałem można dziś zrobić wszystko. Często idzie to w parze z przemocą. Współczesna seksualność nie jest czuła i delikatna. Nikt się nie całuje. Łechtaczka, najważniejszy organ dla kobiecego orgazmu, nie istnieje w pornografii. Idee się nie zmieniają, inna jest tylko zasłona, pod którą się skrywają. Kiedyś mówiło się: nie pokazuj niczego. Dzisiaj przykazanie brzmi: bądź sexy, pokazuj wszystko. Kobieta zawsze żyje z poczuciem, że powinna być lepsza, milsza, piękniejsza. Towarzyszy jej presja bycia ocenianą, czy jej wysiłki są wystarczające. To przenika wszystkie nasze społeczeństwa. 

Jedną z najbardziej przejmujących scen filmu była dla mnie ta podczas swoistej sesji terapeutycznej, na której dzielono się wiedzą i doświadczeniami związanymi z okaleczaniem kobiecych narządów płciowych. FGM – kobiece obrzezanie, wycinanie łechtaczek, to porażająca praktyka. Kobiety i mężczyźni, których sfilmowałaś dzielą się swoimi przeżyciami często po raz pierwszy w życiu, nigdy wcześniej o tym nie rozmawiali. Słyszymy wstrząsające historie, ale jesteśmy też świadkami oczyszczającej sceny. Pokazałaś siłę, jaką daje wspólnota.

To siła komunikacji, odwagi, by poruszyć tematy, o których wydawało ci się, nie można mówić. W filmie pokazujemy czym jest FGM, na modelach z plasteliny. Niby wygląda to śmiesznie, ale na koniec uświadamiasz sobie, jaka jest groza tego procederu. Pokazujemy mężczyzn, którzy widzą to pierwszy raz w życiu. Ich świadomość się zmienia. Mówią: nie chcemy, żeby takie rzeczy działy się nadal, chcemy szanować kobiety, chcemy by też czerpały przyjemność. Kiedy możesz coś nagłośnić, zrób to. Tak jak w przypadku ruchu #metoo o wykorzystywaniu kobiet, jeśli mówisz o gwałtach, bez szukania winy po swojej stronie, bez wstydu, bez upokorzenia z tym płynącego, które stawało się udziałem niemal każdemu, kto został zgwałcony lub wykorzystany seksualnie. Dzięki temu może zajść zmiana. Ludzie mogą zobaczyć, kto jest odpowiedzialny. Nie ofiary. Sprawcy. 

Równolegle do festiwalu Millenium Docs Against Gravity w Polsce rozgorzała dyskusja wokół dokumentu „Tylko nie mów nikomu” o wykorzystywaniu seksualnym nieletnich przez duchownych kościoła katolickiego w Polsce. Wątek molestowania przez księży pojawia się też w „Cała przyjemność po stronie kobiet”. Czy oprócz nagłaśniania spraw, które powinny zostać napiętnowane widzisz jeszcze inną społeczną rolę dokumentalisty? Film może wpłynąć na jakąkolwiek zmianę? 

Uważam, że poprzez filmy, a konkretnie na skutek odwagi ludzi, którzy poruszają tematy tabu, mówią o przemocy domowej, wykorzystywaniu, gwałtach, pobiciach, sytuacja się zmienia. To była zawsze jedna z głównych cech religii, tradycji i kultur na całym świecie – przekonywanie, jak w tytule filmu, o którym głośno teraz u was w Polsce, tylko nie mówcie nikomu. Lęk i presja na uciszanie ludzi sprawiają, że system i władza mogą przetrwać. Kiedy ludzie zdobywają się na odwagę, by przemówić, następuje zmiana. Teraz jesteśmy jej świadkami. Czuję, że następuje przemiana. Szczególnie w kościele katolickim.

Jedną z bohaterek pani filmu jest Doris Wagner. Jako zakonnica wielokrotnie wykorzystywana przez księży. Jej bardzo złożona historia miała swoisty happy end, ale w dokumencie poznajemy tylko część tej opowieści. Podobnie jest z czterema pozostałymi bohaterkami. Jak je dobierałaś i jak zdecydowałaś, które fragmenty ich przeżyć opowiedzieć w filmie. 

Największym wyzwaniem był chyba montaż. O każdej z kobiet, które przedstawiam widzom, mogłabym zrobić osobny film dokumentalny. Ich opowieści są niezwykle mocne. Ważne było dla mnie, by widz miał wrażenie, że poznał osobiście każdą z bohaterek, ale by dostrzegł również tło, całą panoramę związaną z problemem. W ostateczności nie jest ważne, skąd pochodzisz, jaką reprezentujesz kulturę, czy religię, kobiety na całym świecie doświadczają tego samego. Pięć bohaterek reprezentuje w filmie pięć wielkich religii, każda z nich miała odwagę opowiedzieć głośno, co oznacza w jej części świata bycie kobietą. Mówią o seksualności, o przemocy, o walce z opresją i o własnej odwadze. Nie brakuje im także radości i chęci życia. Wiedzą, że muszą doprowadzić do zmiany i nagłaśniać problemy kobiet, ale wiedzą, że muszą to zrobić wspólnie z mężczyznami i na tyle mocno, by zdusić strach. Strach przed represjami, wspólnotami religijnymi, które widzą w kobietach swoich wrogów. Trzeba rozmawiać otwarcie. Historia Doris Wagner, byłej zakonnicy, robi wrażenie. Kiedy została zgwałcona przez księdza, straciła wszystko, co miała. Runął jej cały świat. Jej system wartości, jej wiara, wszystko się posypało. Bardzo dużo czasu zajęło jej znalezienie siły na opuszczenie wspólnoty, na zdobycie się, by opowiedzieć na głos, co ją spotkało, co nadal się dzieje. Przed filmem napisała książkę, ale wtedy nic się nie wydarzyło. Po premierze filmu porozmawiała z zastępcą biskupa Wiednia. Po raz pierwszy usłyszała od hierarchy kościelnego: „wierzę ci” i „naprawdę musimy coś zmienić”. W tym samym tygodniu papież Franciszek powiedział: „mamy problem w kościele katolickim z wykorzystywaniem seksualnym zakonnic przez księży”. Przez tysiące lat nikt nie poruszał tego tematu. Kiedy jest ktoś, kto odważy się powiedzieć coś głośno, może dojść do zmian.

Jak wiemy także z filmu „Reformatorka Islamu” kobiety nie są jeszcze równe. Zwraca na to uwagę przemawiający z główną bohaterką na jednej z konferencji muzułmanin: ja nie muszę się tłumaczyć, dlaczego robię to, co robię. Tylko dlatego, że jestem mężczyzną. Kobieta musi uzasadnić swoje miejsce. Szczególnie, gdy chce stanąć na czele meczetu, w którym imamami są inne kobiety. W świecie filmu po #metoo do równouprawnienia wciąż daleko.

Niestety jest jeszcze wiele do zrobienia. Sytuacja się poprawiła, ale zmiany nie zachodzą tak szybko jak powinny. Coraz powszechniejsza jest świadomość, że spraw kobiet nie można zamiatać pod dywan. Ale nawet w mojej rodzinnej Szwajcarii nadal zarabiamy 20% mniej niż mężczyźni na identycznych stanowiskach. Dlaczego? Z tego powodu organizujemy strajk 14-go czerwca. Od tylu lat walczymy o równouprawnienie i wciąż jest do niego daleko. Z rosnącą świadomością, z nowymi filmami, z kobietami imamami, nadchodzą zmiany i dyskusje, które coś wnoszą. Chociaż sam fakt, że debaty się toczą wskazuje, że sytuacja wciąż nie jest normalna. Na całym świecie kobiety walczą, wspólnie z mężczyznami, którzy – jak wspomniany przez ciebie bohater filmu o imamkach – zwracają uwagę: zadajecie im pytania, jakich nigdy w życiu nie zadalibyście mężczyznom. Cały czas musimy walczyć i zmieniać, ale wierzę, że osiągniemy sukces. Bohaterki mojego filmu też są pozytywnie nastawione i wierzą, że zmiana jest możliwa.

Premiera „Całej przyjemności po stronie kobiet” musiała być niesamowita choćby dlatego, że pani bohaterki miały okazję się spotkać.

Było cudownie. Wszystkie przyleciały na światową premierę filmu, ale spotkały się już wcześniej. Dla mnie to było niesamowite. Każda z nich to silna kobieta. Kiedy się poznały, od pierwszej chwili przypadły sobie do gustu. Polubiły się niemal natychmiast. To było dla mnie ważne, że są w dobrej relacji nie tylko na ekranie, ale i w rzeczywistości. Darzą się nawzajem szacunkiem, jest między nimi szczególna solidarność. Po premierze założyły grupę na WhatsAppie. Rozmawiają o tym, co robią, o swoich problemach, o tym, o co walczą. Planują kolejne spotkania. To niezwykłe, jak dobrze to zadziałało. Dla Leili Hussein to był pierwszy moment, w którym poczuła, że nie walczy samotnie, tylko w swoim kraju, ale że w innych częściach świata też są kobiety, które mają ten sam cel. Była z tego powodu niezmiernie szczęśliwa. Szczególnie że dla niej ten film to pierwsza szansa na spotkanie się z pozytywnymi reakcjami. Wcześniej była przyzwyczajona do listów, w których grożono śmiercią, piętrzących się w życiu trudności, związanych z jej działalnością. Film dał jej kontakt z widzami, którzy stanęli za nią murem i powiedzieli: robisz wielką rzecz. Dla mnie jako reżyserki to najlepsza nagroda i piękna sprawa. 

Zdumiewające są z kolei losy japońskiej artystki, którą za wydruki 3D w kształcie własnej waginy ciąga się po sądach.

Z całą pewnością historia, o której wspominasz, z Japonii, jest niesamowita. Miałam wizję Japonii jako niezwykle otwartego i nowoczesnego kraju. Wiedziałam, że jest tam wiele pornografii, ale dopiero w trakcie realizacji filmu zobaczyłam, jak jednostronna jest to otwartość. Może istnieć festiwal poświęcony kultowi penisa, na którym paraduje się z dwumetrowym penisem, ludzie zajadają się lizakami w kształcie męskich genitaliów. To jest dopuszczalne. A jeśli chodzi o waginę, to już mała, zabawna laleczka w jej kształcie, zostaje wyjęta spod prawa. Proces ciągnie się do dziś. Moja bohaterka może trafić na dwa lata do więzienia. To coś nie do pomyślenia. To dopiero nierówność. Stoi za tym przekonanie, że ciało kobiety jest pełne grzechu i pokazywanie jego intymnej części jest obsceniczne. Dla mnie to była najbardziej zaskakująca historia z wszystkich pięciu. Zobaczyć, że w zaawansowanych społeczeństwach wcale nie jest się do przodu. 

Czy dla ciebie i innych Szwajcarek istotny jest fakt, że wasz kraj był ostatnim w Europie, który przyznał prawa wyborcze kobietom. Stało się to nie tak dawno – w 1971 roku. To nie jest powód do dumy.

Nie jest. Urodziłam się w 1970 roku. Moja matka, kiedy mnie rodziła, nie miała prawa, by głosować. To szaleństwo. I chodzi o kraj, który ma się za demokratyczny, nowoczesny i zaawansowany pod wieloma względami. To niesamowite. Wspominałam o zarobkach – to wciąż 20% różnicy ze względu na płeć. W ciągu ostatnich dwudziestu lat nastąpiła poprawa maksymalnie o procent. Wciąż działamy na próżno. W Niemczech mężczyzna, po przyjściu na świat dziecka, może wziąć urlop tacierzyński. W Szwajcarii taki model nie istnieje. Stare spojrzenie na świat wciąż jest obecne. Mężczyźni często tego nie dostrzegają. Mówią: macie wszystko, jesteście równe, dlaczego narzekacie. 20% mniejsze zarobki, wiele innych zaległości, wciąż nie mamy z czego być dumni. Wciąż jest wiele do zrobienia. Myśl o tym, że w Szwajcarii kobiety mogą głosować tylko od 1971 roku, to tak, jakby do tego czasu żyły w średniowieczu. 

 

 

 

 


 

REKLAMA

To może Cię zainteresować