Kształt wody *****

Jan Pelczar | Utworzono: 20.02.2018, 09:50 | Zmodyfikowano: 20.02.2018, 09:50
A|A|A

Rutynowe dni z mądrościami na kartkach zrywanych z kalendarza. Niezwykłe spotkanie z potworem z egzotycznych głębin – człowiekiem-amfibią. W obu tych porządkach „Kształt wody” jest równie imponującą, dopracowaną, ujmującą opowieścią, w której drzemie potęga kina. Chciałoby się zanurzyć w świecie Guillermo del Toro. I dostajemy taką możliwość. Pójdziemy za niemą sprzątaczką z rządowego laboratorium, w której Sally Hawkins zmieściła i Charliego Chaplina i Audrey Hepburn i własną wrażliwość, znaną doskonale widzom filmów Mike’a Leigh. Zwykle jej bohaterki sporo mówiły, mocno gestykulowały, teraz udowadnia, że doskonale radzi sobie bez tego. Jej postawa będzie stanowiła dla widzów próbę: czy i my w kontakcie z wykluczonymi i poniżonymi, nie stajemy po stronie większości? Czy próbujemy znaleźć wspólny język, skomunikować się, oddać chwili, poszukać wspólnych doświadczeń? Brutalnej sile mężczyzn u władzy del Toro przeciwstawia tych, którzy zawsze mieli trudniej. Kobietę skazaną na milczenie wystawia do walki z zarządzającymi strachem. „Kształt wody” może i jest na kilku poziomach wariacją na temat pięknej i bestii, ale bardzo aktualną. Przemawia, z pomocą historii osadzonej na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, w czasach zimnej wojny, do naszych współczesnych lęków. I stara się znaleźć na nie ponadczasowe lekarstwo. Del Toro podobnie czynił już w „Labiryncie fauna”, osadzonym w czasie wojny domowej w Hiszpanii, teraz jego głos wybrzmiewa dosadniej i efektowniej. 

Czy, po Złotym Lwie w Wenecji, trzynaście nominacji do Oscara dla baśni dla dorosłych nie jest przesadą? Zdecydowanie nie, prędzej pomstowałbym na to, że nie ma ich więcej. Michael Shannon zasłużył na uznanie jako sadystyczny czarny charakter, ucieleśnienie patriarchalnego zła. Spośród nominowanych, na statuetki zasługują w pierwszym rzędzie twórcy scenografii i sam reżyser. Wirtuozeria i piękno, nawet w ocierającej się o kicz filmowej magii, przypominają nam, skąd bierze się miłość do kina i miłość w ogóle. Kevin Smith miał po obejrzeniu trailera tweetować: gdy widzę coś tak wspaniałego, czuję się głupio, że w ogóle nazywam samego siebie reżyserem. Po twórcy „Sprzedawców” moglibyśmy się spodziewać, że znajdzie błyskotliwy sposób, by obśmiać marzycielskie kino. Guillermo del Toro „Kształtem wody” rozmiękczy niemal każdego. Nie udało mu się z parą, która siedziała za mną w poniedziałkowe popołudnie w Cinema City Wroclavia. Gadali jak najęci. Od pierwszego ujęcia do napisów końcowych. Udowodnili w trakcie seansu, że brak wrażliwości nie ma płci. Ale i tak nie udało im się zburzyć mojego poczucia zachwytu i zanurzenia w specjalnym świecie, zbudowanym ze szlachetnych pobudek. 

 Muzyka Alexandra Desplat i fryzura głównej bohaterki przydaje filmowi rytm i powab „Amelii”. Wpada w oko ławeczka jak z „Forresta Gumpa”, tyle że zamiast pudełka czekoladek jest tort, z którego ktoś już wziął kawałek. Wiadomo, że każdej kolejnej osobie może się trafić identyczny. Octavia Spencer, w roli łączącej jej poprzednie ekranowe wcielenia ze „Służących” i „Ukrytych działań”, nawija jak Bubba, przyjaciel Gumpa z wojska, spec od połowu krewetek. Dalej nie ma już takich skojarzeń. Porucznik Dan nie nadchodzi z odsieczą. Od  pierwszego wejścia bohater Michaela Shannona wiemy, że to będzie czarny charakter. Od pierwszych słów Richarda Jenkinsa wiemy, że będzie dobry. Jednym pomysłem scenariuszowym Del Toro dał głos tym, którzy żyli w opresji – prześladowanym za kolor skóry, orientacją seksualną, traktowanym z góry.

Miłość bohaterów do filmów i musicali też nie została wprowadzona przypadkowo. Kino przestało być nieme, przetańczyło swoje, m.in z Fredem Astairem i Ginger Rogers, którym „Kształt wody” oddaje hołd. Znalazło sposób na opowiadanie biblijnych historii, mitów, baśni i komentowanie rzeczywistości. Cały czas daje głos postaciom tak kruchym jak Elisa Esposito. To one budują jego historię. Nie tylko od Chaplina do Amelii, także od „Opętania” Andrzeja Żuławskiego do „Kształtu wody” Guillermo del Toro. Polski enfant-terrible był jednym z mistrzów meksykańskiego twórcy. Dzieło z niezapomnianą kreacją Sally Hawkins sporo czerpie z 37-letniego dziś filmu z nagrodzoną w Cannes kreacją Isabelle Adjani.

Zadziwiające zatem, że del Toro zafałszował jedynie w wątku z radzieckimi szpiegami. Zbyt łatwe skojarzenia muzyczne, oklepane miejscówki, fatalne dialogi. Szkoda Michaela Stuhlbarga, który lepsze role zagrał w „Tamtych dniach, tamtych nocach”, a nawet „Czwartej władzy”, rywalizujących z „Kształtem wody” o Oscara dla najlepszego filmu. Na szczęście jego wątek dosłownie tonie w ulewnym deszczu i kostiumie thrillera o zimnowojennych podchodach. Tym razem mundury, rozkazy, pałki i broń palna stanowią tło. Są bezbronne wobec wszechogarniającej miłości. Powrót do własnej natury, jakkolwiek by nie była odmienna od reszty otoczenia, daje fundament dobra. Tytułowy „kształt wody” to metafora miłości otwartej, empatycznej, dostosowującej się do drugiego. Bez względu na to, kim jest, czym oddycha, jak porozumiewa się ze światem.

REKLAMA

To może Cię zainteresować