Mamy brąz na igrzyskach w Pekinie! Dawid Kubacki specjalistą od niemożliwego. Mateusz Sochowicz także.

Radio RAM, el | Utworzono: 06.02.2022, 13:55 | Zmodyfikowano: 06.02.2022, 13:59
A|A|A

fot. zdjęcie ilustracyjne/ PKOL

Dawid Kubacki, zdobywając brąz w konkursie na normalnej skoczni w Zhangjiakou, zdobył swój drugi medal olimpijski w karierze. Prawie 32-letni Polak przed czterema laty w Pjongczangu stanął wraz z kolegami z drużyny na trzecim stopniu podium. Po cztery olimpijskie krążki w dorobku mają dwaj najbardziej utytułowani polscy skoczkowie - Kamil Stoch i Adam Małysz. Pierwszy może pochwalić się trzema złotymi wywalczonymi w rywalizacji indywidualnej i brązem w drużynie, a drugi - trzema srebrnymi i brązowym, wszystkie zdobył indywidualnie.

Dawid Kubacki - specjalista od niemożliwego, taki szyld przed swoim domem mógłby wywiesić 31-latek z Szaflar. Niedzielny sukces na myśl przywodzi bowiem zdobyty przez niego w niesamowitych okolicznościach złoty medal mistrzostw świata Seefeld 2019.

Wówczas Kubacki stanął na najwyższym stopniu podium, choć po pierwszej serii zajmował dopiero 27. miejsce. Świetna druga próba oraz pogarszające się z minuty na minutę warunki atmosferyczne umożliwiły mu jednak triumf.

Niedzielny wyczyn aż tak spektakularny się nie wydaje, bo na półmetku Kubacki był ósmy, a od trzeciego wówczas Kamila Stocha dzieliło go tylko 3,2 punktu. Jeśli jednak spojrzeć na cały sezon 2021/22 to trudno nie kryć zdziwienia jego medalem.

W obecnej edycji Pucharu Świata nawet raz bowiem nie uplasował się w czołowej dziesiątce. Najlepszy wynik - 13. miejsce - uzyskał na inaugurację w Niżnym Tagile. W klasyfikacji generalnej plasuje się dopiero na 37. pozycji.

W cieniu pierwszego medalu – występ Wrocławianina. Mateusz Sochowicz zajął 25. miejsce w rywalizacji saneczkowych jedynek podczas 24. Zimowych Igrzysk w Pekinie. W niedzielnym, trzecim ślizgu na torze w Yanqingu uzyskał czas 58.867 sek. Jego łączny wynik trzech przejazdów do 2:56.926. Tym samym Polak nie zakwalifikował się do czwartego ślizgu, w którym wystąpiła czołowa 20-stka zawodników. Z występu jest zadowolony. Przełamał się i wystartował na torze, na którym trzy miesiące wcześniej o mało nie zginął. Wskutek niedopatrzenia uderzył na listopadowym treningu w zaporę i złamał nogę w kolanie. Na Igrzyskach startował z wciąż poważną kontuzją, noga zrosła się zaledwie w 60%. Więcej na temat saneczkarza z Dolnego Śląska – poniżej. 

ROZMOWY Z DAWIDEM KUBACKIM, MATEUSZEM SOCHOWICZEM, KAMILEM STOCHEM,
PIOTREM ŻYŁĄ I STEFANEM HULĄ 
W PONIEDZIAŁKOWYM „DZIEŃ DOBRY WE WROCŁAWIU” MIĘDZY 6:00 a 10:00. 

 

SPECJALIŚCI OD NIEMOŻLIWEGO: DAWID KUBACKI

 

"To były moje dwa najlepsze skoki w tym sezonie i pozostaje mi się cieszyć, że oddałem je właśnie na igrzyskach" - powiedział Kubacki po konkursie. 

"Sukcesu z Seefeld z tym dzisiejszym bym jednak nie porównywał. Tym razem pogoda była znacznie sprawiedliwsza" - dodał.

Pogoda była sprawiedliwsza, ale swoją rolę odegrała. Po dalekich skokach pierwszych zawodników sędziowie dwukrotnie skracali rozbieg, a później warunki się pogorszyły. To spowodowało, że wielu czołowych skoczków miało kłopoty.

Lider klasyfikacji generalnej PŚ Niemiec Karl Geiger skoczył 96 m i plasował się dopiero na 21. miejscu. Lokatę niżej był broniący Kryształowej Kuli Norweg Halvor Egner Granerud, a 17. jego rodak Marius Lindvik.

Problemów aura nie sprawiła za to Kobayashiemu. Japończyk skoczył 104,5 m i na półmetku miał 6,2 pkt przewagi nad drugim Słoweńcem Peterem Prevcem, który skoczył 103 m. Stocha (101,5 m) od lidera dzieliło 9,1 pkt. Kubacki skoczył 104 m i miał 12,3 pkt straty do lidera.

W finale Kubacki uzyskał 103 m i wdarł się na podium. Stoch skoczył 97,5 m, w efekcie spadł na szóste miejsce. Prevc miał 99,5 m, co spowodowało spadek na czwartą pozycję. Kubackiemu uległ o 0,5 pkt.

Ze srebra cieszył się Fettner - piąty na półmetku - co też jest niespodzianką. Najpierw skoczył 102,5 m, a następnie 104 m. Austriak ma już 36 lat, a igrzyska w Pekinie są dopiero jego drugimi w karierze. Debiutował cztery lata temu w Pjongczangu. Nigdy nie wygrał konkursu Pucharu Świata, w dorobku ma trzy trzecie miejsca.

Kobayashi triumf przypieczętował skacząc 99,5 m; Fettnera wyprzedził o 4,2 pkt. 25-latek z przytupem wkroczył do światowej czołówki w sezonie 2018/19, kiedy zdobył Kryształową Kulę. Dwa razy triumfował w Turnieju Czterech Skoczni, ale na wielkich imprezach do tej pory zawodził. W dorobku miał tylko brąz w konkursie drużynowym MŚ w Seefeld.

Piotr Żyła zajął w niedzielę 21. miejsce, a Stefan Hula 26.

Dawid Kubacki cieszył się, że w polskiej ekipie nie brakuje ducha walki. "Choć ten sezon nie był łatwy, to zawsze będziemy walczyć do samego końca" - podkreślił.

 

"Emocje były stonowane, bo wiedziałem, kto jeszcze po mnie będzie skakał. Zdawałem sobie sprawę, że każdego z nich stać na medal. Oddałem dobry skok, ale gdzieś tam była nutka przekonania, że czwarte, piąte miejsce to będzie wszystko, na co to wystarczy. Wiedziałem, że jak Peter stówkę +przeniesie+, to nie będzie żadnych szans, bo Ryoyu miał jeszcze większą przewagę. Wydawało mi się, że +przeniósł+, i wtedy pomyślałem: jednak nie. A później to już euforia poszła lawinowo" - relacjonował.

Przed styczniowym konkursem Pucharu Świata w Zakopanem Kubacki miał pozytywny test na COVID-19 i nie mógł wystartować. Jak twierdzi, przymusowa przerwa miała na niego dobry wpływ.

"Najpierw opadły mi ręce, bo wcześniej nie dawałem trenerom mocnych argumentów, żeby na mnie stawiali w kontekście igrzysk, a potem to już było poza moją kontrolą. Ale cieszę się, że trenerzy mi zaufali. Paradoksalnie, dzięki tej przerwie mogłem trochę odpocząć od tego sezonu. Bardzo miło było spędzić czas z żoną i z dzieckiem, popatrzeć, jak ono się rozwija, złapać trochę radości i świeżości. Poza tym byłem zarażony, ale nie chory, mogłem normalnie realizować treningi siłowe, więc wiele nie straciłem. Później wróciłem na skocznię i jakość skoków była zupełnie inna" - analizował.

Trener polskich skoczków narciarskich Michal Dolezal przyznał, że uronił łzę po tym, jak jego podopieczny Dawid Kubacki wywalczył w Zhangjiakou srebrny medal olimpijski na normalnej skoczni. "To ogromne emocje, zwłaszcza po takim sezonie" - powiedział Czech.

Biało-czerwoni tej zimy wywalczyli miejsce na podium tylko raz - Kamil Stoch był trzeci w grudniowym konkursie w Klingenthal. Jednak od pierwszych treningów w Chinach prezentowali się na tyle lepiej, że odżyły nadzieje, iż włączą się do walki o czołowe lokaty.

"Ten medal jest nie tylko dla Dawida, ale i dla innych zawodników. To bardzo pozytywne, bo przed nami jeszcze duża skocznia i konkurs drużynowy. Kluczowa była cierpliwość i robienie tego, co trzeba cały czas, w takich sytuacjach, kiedy nie idzie. Wielu mówiło, że trzeba coś zmienić, ale teraz się okazało, że wiedzieliśmy, co robimy" - podkreślił Dolezal.

Nie ukrywał, że końcówka drugiej serii była dla niego bardzo stresująca.

"Nerwy były bardzo duże. Na takiej imprezie jako pierwszy trener debiutuję. Wiadomo, że chodzi tylko o pierwsze trzy miejsca. Emocje są duże większe niż w zawodach Pucharu Świata albo innych" - przyznał.

Czeski szkoleniowiec na razie nie myśli o swojej przyszłości i pozycji w polskiej reprezentacji.

"Musimy się skoncentrować na tym, co jest tutaj, robić jeszcze więcej, bo wiemy, że nas na to stać. Sezon się jeszcze nie kończy, a co będzie potem - to już nie jest moja decyzja" - zakończył.

Po zajęciu w Zhangjiakou szóstego miejsca w olimpijskim konkursie na normalnej skoczni Kamil Stoch przyznał, że po pierwszej serii, w której był trzeci, poczuł przypływ pozytywnej energii. "Ale jeden skok to za mało" - dodał.

Stoch walczył o swój piąty medal igrzysk. W dorobku ma trzy złote i jeden brązowy. Po pierwszej serii w niedzielę zajmował trzecią pozycję, ale drugi skok nie do końca mu się udał.

"Pierwszy skok był naprawdę super, dał mi zastrzyk pozytywnej energii. Ale jeden skok to jest trochę mało. Zabrakło mi stabilności, poczucia pewności i zimnej głowy. Cały czas pojawia się problem z pozycją najazdową. Na pierwszą serię potrafiłem się dobrze poustawiać. W drugiej nie popełniłem dużego błędu - mały błąd, ale kosztował bardzo wiele przy tak wysokim poziomie" - analizował.

Do niedawna Stoch zmagał się z kontuzją torebki stawowej i nie było pewne, czy zdąży zaleczyć uraz przed rozpoczęciem olimpijskich zmagań.

"Jeden super skok i jeden dobry, szóste miejsce - tego mi bardzo brakowało w przeciągu całego sezonu. Cieszę się igrzyskami i tym, że tu jestem. Gdybym komuś powiedział cztery tygodnie temu, że pojadę na igrzyska i będę walczył o medal, toby się popukał w głowę i uznał, że sobie żartuję. Sam wtedy nie wiedziałem, czy tutaj przyjadę, robię to, co robię na wysokim poziomie. Oddałem najlepsze skoki, na jakie mnie było dzisiaj stać" - zapewnił.

Zauważył też, że w przeciwieństwie do soboty, w niedzielę warunki były bardzo dobre. Cieszył się z brązowego medalu kolegi z drużyny - Dawida Kubackiego.

"Dzisiaj nie można mówić o loterii, wygrali rzeczywiście najlepsi. Dobre przygotowanie mentalne ma ogromne znaczenie, ale Dawid przecież nie urwał się z choinki. To w końcu mistrz świata. Przed nami kolejne wyzwania, kolejne możliwości, patrzymy w przyszłość z dużym optymizmem. Cierpliwość popłaca, czasem w takim momencie, w którym się tego najmniej oczekuje" - powiedział Stoch.

Stoch, Kubacki, Nicole Konderla oraz Kinga Rajda wystąpią w poniedziałek w konkursie drużyn mieszanych. Później zawodnicy przeniosą się na dużą skocznię - na 12 lutego zaplanowano konkurs indywidualny, a dwa dni później - drużynowy. 

Z Zhangjiakou - Maciej Machnicki (PAP)

SPECJALIŚCI OD NIEMOŻLIWEGO: MATEUSZ SOCHOWICZ

Mateusz Sochowicz zajął 25. miejsce w olimpijskiej rywalizacji saneczkarzy, ale przed zmaganiami w sztafecie cieszy go, że w trzecim ślizgu znalazł najlepszą linię przejazdu. W finale wystąpiła już tylko czołowa dwudziestka.

"Po sobotnich dwóch przejazdach, w których nie udało się ustrzec kilku błędów, czułem sportową złość i wciąż szukałem optymalnej linii przejazdu. Do tego jednym z wczorajszych startów nieco nadwyrężyłem kolano, więc dziś start do trzeciego ślizgu był z umiarkowaną mocą. Mimo wszystko, właśnie on cieszy mnie najbardziej, bo w końcu chyba linia przejazdu była dobra. A to ważne przed sztafetą" - podkreślił 25-letni zawodnik.

Popularny "Mewa" w listopadzie na olimpijskim torze w Yanqing miał poważny wypadek na treningu - doznał pęknięcia rzepki po tym, jak z winy organizatorów podczas jego ślizgu zamknięta była jedna z bramek. Na tor po intensywnej rehabilitacji wrócił dopiero w połowie stycznia i praktycznie w ostatniej chwili zapadła decyzja o jego występie w igrzyskach.

Straconych tygodni nie udało się nadrobić, Sochowiczowi zabrakło "objeżdżenia", praktyki, a kolano wciąż daje znać o sobie. Dlatego trener kadry Marek Skowroński nie krył podziwu dla hartu ducha i dokonań swojego zawodnika.

"Jadąc na swoim normalnym poziomie spokojnie byłby w pierwszej piętnastce. Pamiętać należy, że nie zdołał jeszcze wrócić do optymalnej formy, a kolano – wciąż nie pozwala startować Mateuszowi na sto procent. Patrząc na poczynania i kłopoty innych zawodników, którzy przejeździli cały sezon, oddając setki ślizgów, i dokonania Mateusza – jestem naprawdę dumny z jego postawy" - przyznał szkoleniowiec.

Skowroński zwrócił uwagę, że ze względu na wyjątkową sytuację Sochowicza kierownictwo polskiej ekipy prosiło organizatorów, by umożliwili mu dodatkowe ślizgi treningowe.

"Tych kilkunastu ślizgów na nauczenie się toru, na ustawienia sprzętu i przetestowanie różnych wariantów tych ustawień po prostu zabrakło. Pomimo oficjalnej prośby ze strony PZSSan o przyznanie Mateuszowi możliwości wykonania dodatkowych przejazdów treningowych mógł wykonać raptem jeden nadprogramowy zjazd i to bez pomiaru czasu" - nadmienił.

W poniedziałek rywalizację olimpijską rozpoczną kobiety, a wśród nich Klaudia Domaradzka.(PAP)

Element Serwisów Informacyjnych PAP
REKLAMA

To może Cię zainteresować