W lesie dziś nie zaśnie nikt ****

Jan Pelczar | Utworzono: 25.03.2020, 21:24 | Zmodyfikowano: 25.03.2020, 21:24
A|A|A

W polskim kinie gatunkowym ostatnich lat o wiele więcej emocji przeżyłem na „Wilkołaku” Adriana Panka, a Bartosz M. Kowalski pozostanie dla mnie przede wszystkim reżyserem „Placu zabaw”. Ale kiedy oglądałem jego nowy film, podejrzewałem, że nie bawię się szczególnie dobrze tylko dlatego, że siedzę pod projektorem sam. Sądziłem, że w realiach kinowych zadziała magia zbiorowych reakcji, a to wystarczy, by film polecić. Zaplanowałem „W lesie dziś nie zaśnie nikt” na premierę tygodnia Strefy Kina Radia RAM. Dzień później premierę odwołano, kilka dni później zamknięto kina. Teraz to pierwsza polska premiera czasów pandemii, która zamiast na duże ekrany trafiła do streamingu. Zazdroszczę odizolowanym w większych grupach, bo dziś już nie mogę zachęcać do przyjacielskich spotkań w celu wspólnego obejrzenia. A wciąż uważam, że to komentarze spoza ekranu mogą uczynić wieczór z pierwszym polskim slasherem niezapomnianym. Wreszcie to, co analizowaliśmy przez dekady, przeniesiono w znane nam z autopsji realia. To już nie amerykańskie wzgórza, które mają oczy, a polskie bory, w których nie ma zasięgu. Nie „high school boys and girls”, a licealna młodzież na obozie odwykowym. Na czas specyficznych kolonii mają porzucić cyfrową technologię i zbliżyć się do natury. Widzowie obstawiają przed ekranami, w jakiej kolejności będą ginąć.

Wielu zaskoczeń się nie spodziewajcie. Bohaterowie sami przypomną, jakie reguły rządzą tym gatunkiem filmowym, by po chwili ulec jego prawidłom. Wszystko rozegrano bez zarzutu, ale i bez podtekstów. W czasie, w którym zaczęły królować horrory Jordana Peele’a i Ariego Astera, twórcy „WLDNZN” stawiają na czystą rozrywkę i z radością powtarzają schematy. Wolą oddać hołd, być może na poszukiwania przyjdzie czas w kontynuacji, bo zakończenie pozostawia dla niej drzwi otwarte. Nie zdradzę, kto do niego dożył, ale muszę przyznać, że aktorsko, z opresji gry w czysto rozrywkowej, przerysowanej fabule, wydostali się wszyscy, z Julią Wieniawą na czele. Mirosław Zbrojewicz okazuje się stworzony nie tylko dla głupawych komedii. To aktor, który nawet występu w żenującym „Futrze z misia” nie musi się wstydzić, do slashera pasuje jak ulał, jakby pół życia nie schodził z planu westernów. W swoich typach postaci sprawdzają się i młodzi (a szczególnie Wiktoria Gąsiewska i Stanisław Cywka) i doświadczeni (Gabriela Muskała i Piotr Cyrwus, którego kreacja rymuje się zabawnie z jego własnym epizodem w również już osiągalnym do obejrzenia w domu filmie „Sala samobójców. Hejter”).

„W lesie dziś nie zaśnie nikt” to film zaprojektowany pod seanse z cyklu „nocne szaleństwo”. Czy szaleństwo da się zaprojektować? Twórcy „WLDNZN” próbowali tak: seans zaczyna się jak polskie „Stranger Things”, na ekranie zamiast BMX-a kręcą się koła roweru Wigry 3. I taki jest później patent na poszczególne sceny: od Wojciech Mecwaldowskiego w harcerskiej odsłonie Wesa Andersona, po Olafa Lubaszenkę w roli policjanta uwikłanego w realia typowe dla naszej prowincji. Widzieliście to wszystko wiele razy w amerykańskich slasherach? To teraz zobaczcie, jak by to wyglądało z polskimi aktorami.

A na koniec, pod zwiastunem (nota bene też sporo zdradzającym) SPOILER: 

Drugą część można spokojnie nazwać: „O dwóch takich, co ukradli meteor”.

REKLAMA

To może Cię zainteresować