Nowa książka Marka Krajewskiego w Radiu RAM

Radio RAM, MK | Utworzono: 21.08.2017, 16:18 | Zmodyfikowano: 21.08.2017, 16:18
A|A|A

Tym razem by ukarać bezlitosnych zbrodniarzy, Eberhard Mock narazi się na śmierć w męczarniach, a pogoń za złoczyńcą zaprowadzi go na granicę człowieczeństwa.

A gościem Dariusza Litery był sam Marek Krajewski - autor szesnastu bestsellerowych powieści kryminalnych. Posłuchajcie i przeczytajcie rozmowę, a my mamy dla Was niespodziankę!

Od poniedziałku w Radiu RAM autor będzie czytał Wam fragmenty
swojej najnowszej powieść. Zapraszamy po  godz. 23.00

Dariusz Litera: To chyba jeden z najtrudniejszych momentów w życiu pisarza, autora, kiedy ma okazję zachęcić czytelników do swojego dzieła, ale musi bardzo uważać by nie zdradzić zbyt wiele. Jak Pan się odnajduje w takiej chwili?

Marek Krajewski, pisarz: To prawda. Trzeba sobie przygotować parę słów, które miałyby zachęcić czytelników a jednocześnie nie zdradzić ważnych wątków. Nie mógłbym, jako autor kryminałów, nigdy zdradzić kto zabił, bo to byłby strzał w stopę. Otóż jak mogę zachęcić do przeczytania mojej książki. "Mock. Ludzkie zoo". Powieść, w której poznajemy młodego Eberharda Mocka, poznajemy jego wybory życiowe, poznajemy też niewiarygodnie okrutną sprawę, której musi stawić czoła, która sprawi, że Eberhard zacznie wątpić w człowieka.

Ja już troszeczkę poczytałem o tej powieści bo zdradzał Pan różne szczegóły w różnych wywiadach. Trzeba się wczytać, poskładać to. Pan w najnowszej książce przeniesie czytelników do roku 1914. Proszę powiedzieć ile w Breslau, tym Breslau z książek Marka Krajewskiego, jest historycznej prawdy, a ile autorskiej kreacji. Tutaj mamy konkretne daty, konkretne realia, czyli też bardzo wyczulonych czytelników, którzy z lupą w ręku będą przeglądać archiwa, czy ten Marek Krajewski się nie pomylił, czy czegoś tam nie nagiął.

Zacznijmy od tego, że pomyłki są bardzo możliwe. Ja się nigdy nie gniewam na moich czytelników, którzy mi te pomyłki jakoś wytykają. Jest taki mój czytelnik, wierny, pan Kazimierz, około osiemdziesiątki, który jest na każdym spotkaniu autorskim we Wrocławiu, zabiera zawsze głos i mówi mi, gdzie się pomyliłem. Bardzo sobie cenię te opinię, natychmiast jest zapisuję, żeby potem wprowadzić poprawki w nowych dodrukach, lub wydaniach. Także tylko ten się nie myli, kto nie pracuje. Natomiast na pańskie pytanie o kreację miasta i atmosfery odpowiem tak. Wrocław opisywany przeze mnie istniał i myślę, że pod moim piórem, w sensie literackim, zaistniał wiernie. To znaczy opisuje place, ulice, miejsca, które rzeczywiście istniały. które odwiedzał mój bohater Eberhard Mock. Natomiast atmosfera jest już moją kreacją. Wrocław był miastem sytym, mieszczańskim, spokojnym i bezpiecznym. Natomiast w moich powieściach pojawiają się seryjni mordercy, zwyrodnialcy, którzy tutaj działają w wilgotnych zaułkach.

Jest więcej mroku niż w tym rzeczywistym Wrocławiu?

Jest, oczywiście. Pamiętam na jednym ze spotkań autorskich w Wiesbaden, pewna starsza dama, która wyjechała z Wrocławia jako trzynastoletnia dziewczynka, mówiła mi, że ona ma różne odczucia czytając moje powieści. Z jednej strony jest bardzo zadowolona, że młody, wtedy byłem młodym człowiek, Polak opisuje niemiecki Wrocław. Ja to rozumiem. Też byłbym bardzo zadowolony, gdyby młody Ukrainiec opisywał polski Lwów. Z drugiej strony ona mówi, że ten Wrocław nie był taki straszny jak pan to opisuje. Był zupełnie inny. Bezpieczny, czysty, spokojny. Dodała poza tym, że jako młoda dziewczynka nie znała domów pod czerwoną latarnią, które opisuje i tych ponurych ulic, gdzie czai się zbrodnia i występek.

Jest Pan ambasadorem Wrocławia od pewnego czasu. Proszę powiedzieć jak idzie to "ambasadorowanie". Jak zagranicą odbierane są książki?

Najlepiej mojej powieści są odbierane w trzech krajach: Niemczech, Włoszech i na Ukrainie. Cieszy mnie to bardzo i każdy kraj powoduje innego rodzaju radość. Na Ukrainie kiedy opisuję moje powieści spotykam się nieustannie z życzliwymi opiniami o Polsce. Co drugi czytelnik, który do mnie podchodzi mówi o sowich polskich korzeniach, mówi o Lwowie.

Wrocław, ja też ze Lwowa.

Oczywiście. To jest bardzo miłe. W Niemczech, że ożywiłem dawny, przedwojennym Wrocław. We Włoszech z innych powodów, bliżej mi nieznanych, ale bardzo mnie cieszy, że jestem tam znany, ponieważ mogę pojechać do mojej duchowej ojczyzny. Ja jestem filologiem klasycznym i kiedy jestem w Rzymie i widzę na każdym domu, albo prawie każdym, łaciński napis, trafiłem do mojej duchowej ojczyzny. Książki nieźle się sprzedają, spotykają się z dobrym przyjęciem. Natomiast to ambasadorowanie polega na tym, że ja po prostu na spotkaniach autorskich zaczynam od tego, gdzie leży Wrocław. Opisuję to miasto, jakie ono jest piękne. Jaką ma wielowiekową historię i w ten sposób propaguję wiedzę o moim rodzinnym mieście.

Pan osadza bohaterów w pewnego rodzaju labiryncie. Ten labirynt się zagęszcza z powieści na powieść. Jak Pan się w tym odnajduje?

To jest problem. Rzeczywiście. Jeśli się jest autorem kilkunastu powieści. Można się pogubić i można napisać coś, co byłoby w sprzeczności z innymi informacjami, zawartymi w innych powieściach. Na szczęście mam znakomitą redaktorkę, która nad tym panuje. Jej przyjaciółka, moja wierna czytelniczka, zna bardzo dobrze moje powieści. Ona w tym się nie gubi. Ona zawsze czyta powieść, która jest przygotowywana, która jest napisana i redakcyjnie opracowywana. Ona to czyta i te sprzeczności śledzi. Tutaj rzeczywiście znajdują bardzo wiele niekonsekwencji. Za co jestem im bardzo wdzięczny. Ja tutaj korzystam z pomocy innych, bystrych ludzi. Ja sam nie pamiętam, o czym pisałem. Mam kiepską pamięć i np. nie pamiętam, że w danej powieści napisałem to, czy tamto. Co mi czasem przypominają czytelnicy. Ja się dziwię, że ja to napisałem? To jest problem rzeczywiście. Natomiast jeżeli mówimy o pisaniu kolejnej powieści, skupiamy się tylko na niej, ja to rozrysowuje. Mam plan. Piszę na karteczkach, które układam na podłodze w moim gabinecie.

Powstaje mapa.

Ja wiem wtedy, jednym spojrzeniem, wg pewnego mojego systemu, jedne kartki na czerwono, inne na zielono, ja dokładnie widzę to wszystko jak wygląda plan powieści. Oczywiście konsultuje to z moją redaktorką, która poprawia niedociągnięcia.

Teraz ja zabiorę Pana w przeszłość. 20 lat temu przeniósł Pan na papier powieść, z pomysłem której chodził Pan 5 lat. Czy wtedy przypuszczał Pan, że tak to się rozwinie?

Nie. Napisałem tę powieść, "Śmierć w Breslau w 1997, kiedy wyjechałem z miasta, z moimi małymi wówczas dziećmi, w związku w powodzią. Nie miałem co robić. Usiadłem do pisania. Kiedy to pisałem, myślałem sobie tak. Nagle nadeszła chwila, zapomniałem materiałów do mojego doktoratu, który miałem pisać. Moje dzieci były małe, ale nie na tyle, żebym musiał im poświęcać cały mój wolny czas. W związku z tym miałem mnóstwo wolnego czasu. Co z nim robić? Nie byłem człowiekiem przyzwyczajonym do wolnego czasu wtedy. Zatem pomyślałem sobie, że to jest jedyna okazja, innej już nie będzie, żeby napisać coś, co nosiłem w mojej głowie od pięciu lat. Kupiłem zeszyt, kupiłem długopis i zacząłem pisać. W ciągu trzech tygodni mojego pobytu na ziemi lubuskiej, niedaleko Nowej Soli, napisałem jakąś 1/3 powieści. Potem szkoda mi było zarzucać. Dokończyłem, kiedy wróciłem do Wrocławia. I tak powstała pierwsza powieść, przypadkiem trochę, trochę z potrzeby czytelniczej, bo ja marzyłem o tym, jako czytelnik, by przeczytać powieść o Wrocławiu. Postanowiłem zapełnić te lukę w polskiej produkcji literackiej. Nie sądziłem, że tak się uda, że zostałem doceniony, że będę pisać kolejne powieści. Zawsze wolałem wyobrażać sobie gorszy wariant, zdarzenia, to taka postawa związana z pesymizmem była mi bliska.

REKLAMA

To może Cię zainteresować