RAM CAFE 9 razy 5

Piotr Bartyś | Utworzono: 19.12.2014, 08:15 | Zmodyfikowano: 18.12.2014, 23:00
A|A|A

Sharon Jones And The Dap Kings – We Get Along
Sharon Jones urodziła się 4 maja 1956 roku w Auguście w stanie Georgia. Oczywiście jako dziecko często wraz z braćmi naśladowała idola swoich czasów Jamesa Browna. Oczywiście regularnie śpiewała w lokalnym kościele gospel. Zdając sobie sprawę z jakości swego głosu, często w latach 70. pojawiła się w różnych konkursach wokalnych, co nie zaowocowało niczym więcej jak okazjonalnymi występami na sesjach nagraniowych w charakterze chórzystki. Kariera zawieszona w próżni i brak kontraktu nagraniowego spowodował, że przez wiele lat pracowała jako strażniczka w więzieniu lub uzbrojony ochroniarz na bankowym parkingu. Przełom nastąpił dopiero w 1996 roku. Sharon trafiła na sesję nagraniową zorganizowaną przez Gabriela Rotha i Philipa Lehmana dla legendy muzyki funk Lee Fieldsa. Szukali chórzystek. Lehman był wówczas właścicielem firmy nagraniowej Pure Records. Obaj panowie byli do tego stopnia zauroczeni głosem wokalistki, że nagrali jedną piosenkę z Sharon w roli głównej „Switchblade”. Ten utwór i dograny później „Landlord” znalazły się na wydanym wkrótce potem albumie „Soul Tequila” grupy The Soul Providers, zespołu złożonego z członków dwóch nowojorskich formacji, Antibalas i The Mighty Imperials. Ci sami muzycy mile stać się w przyszłości zespołem akompaniującym Sharon – The Dap Kings.



Lehman i Roth zakładają wspólnie firmę płytową Desco Records, dla której Sharon Jones nagrywa trzy winylowe single dobrze przyjęte przez fanów gatunku. Życie labela nie trwa długo, w 2000 roku drogi założycieli się rozchodzą, a Gabriel Roth, sam gitarzysta i basista, wiąże swe zawodowe losy z saksofonistą Nealem Sugermanem i wspólnie zakładają Daptone Records. Ich studio nagraniowe, mieszczące się w Brooklynie, „Daptone’s House Of Soul” miało wkrótce stać się słynne na całym świecie. Specyficzne brzmienie jest rezultatem warunków akustycznych pomieszczenia, nagrywania muzyki w technice analogowej i miksowania jej przez jedną osobę - Gabriela Rotha. Najsłynniejszym albumem tutaj powstałym jest oczywiście „Back To Black” Amy Winehouse, The Dap Kings zagrali na płycie, towarzyszyli jej także na trasie koncertowej w 2007 roku. Ale pierwsza płyta wydana pod szyldem Daptone to „Dap Dippin’ with Sharon Jones and The Dap Kings” w 2002 roku. Od tej pory dyskografia Sharon wzbogaciła się o kolejnych 5 albumów, najmłodszy ukazał się w styczniu tego roku i zatytułowany jest „Give The People What They Want”, z niego właśnie pochodzi piosenka „We Get Along” zamieszczona na najnowszej RAM CAFE. Fajny, lekki temat, znakomity głos, perfekcja wykonawcza. Ale urzeka właśnie produkcja muzyczna. W dzisiejszych czasach na całym świecie powstają całe kilogramy muzyki brzmiącej jak soul funk z przełomu lat 60. i 70. Dokładnie tak samo. Bez jakiegoś cudzysłowu, mrugnięcia okiem do słuchacza, są to nagrania, gdzie nie sposób powiedzieć, czy to utwory z epoki, czy dzisiejsza produkcja. Tutaj jest inaczej – świeżość, oddech, bogate plany dźwiękowe, polot.

I jeszcze jedno. Sharon Jones oczywiście nie zdobyła takiej sławy jak Amy Winehouse, ale już od pierwszego krążka pozyskała wiernych fanów, których grono z każdym albumem się powiększa. I na pewno w życiu zawodowym nie grozi jej kariera w więziennictwie.

RAM CAFE 9, płyta pierwsza, utwór 18.   

Aquilo – I Gave it All
Przygotowując tych pięć opowieści musiałem jeszcze raz wrócić do Aquilo. Znalazłem ich przeglądając kilkadziesiąt tekstów w Guardianie prezentujących nowe postacie brytyjskiej sceny muzycznej. W książeczce do „RAM CAFE 9” poświęciłem im kilka słów: „Aquilo to Tom Higham i Ben Fletcher. W rodzimym Silverdale mieszkają po sąsiedzku. Obaj byli frontmanami rywalizujących ze sobą kapel. Zespół Toma grał heavy metal, a Bena – melodyjnego grunge rocka. Potem każdy z nich przez chwilę pracował sam, wreszcie połączyli siły i jako Aquilo opublikowali w tym roku pierwsze wspólne nagrania. Na tyle dobre, że Island Records zaproponowało im kontrakt płytowy. Moim zdaniem rok 2015 będzie należał do nich. „I Give It All” znalazło się na RAM CAFE tylko dzięki pomocy i życzliwości ich menedżera Hamisha Harissa, któremu przy okazji – thank You very much!”



Tyle autocytatu. Tak naprawdę Hamish nie od razu się odezwał, najpierw, kiedy, mój wydawca wysłał zapytanie o możliwość zamieszczenia piosenki na naszej kompilacji, zapanowała głucha cisza. I początkowo prosiliśmy o zupełnie inny utwór – „I Gave It All” nie znałem, nie było jeszcze nigdzie opublikowane. Po kilku dniach sam napisałem do agentów prasowych zespołu z prośbą pomoc i o przekierowanie mnie do właściwej osoby, bo poza adresem mejlowym menedżera i rzeczonych agentów nic więcej w internecie nie udało mi się znaleźć. Ci odpowiedzieli błyskawicznie, zaraz potem odezwał się Hamish, z którym od tej chwili byłem w stałym kontakcie, podał mi namiar na wydawcę debiutanckiej EP-ki duetu i …na Soundcloudzie pojawiło się „I Gave It All”. Podobało mi się jeszcze bardziej od wcześniejszych utworów. Kolejny mejl.

- Czy ja mógłbym prosić jednak o tą nową piosenkę? To znaczy – jak nie mogę, biorę którąś ze starszych i też jestem szczęśliwy. Ale jakbym jednak mógł, to byłbym szczęśliwy bezgranicznie.

Przyszła krótka odpowiedź:
- Prawa  autorskie do tego nowego utworu to już Universal.

Universal, czyli de facto wydawca RAM CAFE - Magic Records jest częścią tego giganta. W żadnym innym wypadku nie dostałbym zgody na tę piosenkę. Zaraz po podpisaniu kontraktu, przedpremierowo, na CD?!? Bez szans. Ale tutaj sprawa pozostawała w rodzinie, poza tym owa przytoczona powyżej linijka oznaczała zgodę artysty na użycie nagrania – brytyjski oddział Universalu nie musiał już o nią prosić, bo dostawał ją od razu wraz z zapytaniem o utwór.

Nie ma większej radości niż dzielenie się czymś, co samemu uważa się za piękne z innymi.

RAM CAFE 9, płyta druga, utwór 4.

The Platters – Sixteen Tones
„Sixteen Tons” po rzaz pierwszy zostało nagrane w roku 1946 przez śpiewaka country Merle Travisa, późniejsza o lat 9 wersja Tennessee Earnie Forda dotarła na szczyt amerykańskiej listy przebojów. A potem już poszło. „Sixteen Tons” nagrywali artyści uprawiające najróżniejsze gatunki muzyczne, od pierwotnego country aż po wersję punkową, utwór doczekał się też wersji hiszpańskojęzycznej. Wśród wykonawców znaleźli się m.in. Tom Jones, Robbie Williams, Le Ann Rimmes,  Tom Morello, Johnny Cash, Bo Diddley, Stevie Wonder czy Eels.  


Kto jest autorem utworu? Sprawa nie jest do końca oczywista. Oficjalnie autorstwo przypisuje się co prawda Merle Travisowi, ale amerykański śpiewak folkowy George S.Davis twierdzi, że po raz pierwszy nagrał tę piosenkę jeszcze w latach 30. i nazywała się ona wówczas „Nine-to-ten Tons”. Nieważne, jak można sprawdzić na „RAM CAFE 9”, autorstwo oficjalnie przyznano Travisowi i najpierw on, a potem jego spadkobiercy otrzymują wszelkie należne tantiemy autorskie.

Tekst „Sixteen Tons” opowiada o życiu górnika. Według Travisa pojawiające się w refrenie zdanie  „another day older and deeper in debt” (o jeden dzień starszy i bardziej zadłużony) to powiedzenie jego ojca, który sam pracował w kopalni. Ta i następna linijka „I owe my soul to the company store”  (jestem winien mą duszę firmowemu sklepowi) odnoszą się do obowiązującego wówczas niewolniczego systemu wynagrodzeń. Górnikom nie płaciło się pieniędzmi, tylko bonami, które mogli zrealizować wyłącznie w sklepach należących do tych samych kompanii węglowych, w których pracowali. Przez to odkładanie jakichkolwiek normalnych pieniędzy było poza ich zasięgiem. Nota bene górnicy mieszkali też w chatach czy barakach należących do firm węglowych i opłata za nie była automatycznie ściągana z ich pensji. Ten, obowiązujący przez lata, system zlikwidowały dopiero liczne strajki i utworzenie związków zawodowych.

No dobrze, ale skąd wzięło się „Sixteen Tons” na RAM CAFE 9? Utworów na płyty szukam w przeróżny sposób. Przeglądając zapowiedzi wydawnicze, playlisty innych stacji radiowych, muzyczne blogi, strony poświęcone muzyce, a także listy przebojów w dużych muzycznych sklepach. Często zaglądam do tego, co dzieje się na francuskim rynku muzycznym. Oni słyszą nieco inaczej niż reszta Europy, jest tu delikatniej, więcej melodii w muzyce, fajna scena muzyki elektronicznej, Air, Daft Punk - wiadomo. Tam właśnie, w jednym z olbrzymich sklepów, przeglądałem listę najpopularniejszych plików i nagle..ok, nie, że na pierwszym czy dziesiątym miejscu, gdzieś pod koniec drugiej setki, znalazłem piosenkę zespołu, który znam od lat i tytuł zupełnie z tą grupą mi się nie kojarzący. The Platters – „Great Pretender”, Smoke Gets In Your Eyes”, Only You”. Ale – “Sixteen Tons”? Posłuchałem, spodobało mi się.  Pomyślałem – Francuzom się podoba, mnie się podoba, może spodoba się też słuchaczom “RAM CAFÉ”?

RAM CAFE 9, płyta pierwsza, utwór 5.  

Louis Baker - Birds
Ktoś mi niedawno powiedział, że słuchając muzyki najbardziej zwracam uwagę na głos. Ucieszyłem się podwójnie. Nie dość, że osoba mi to mówiąca ma dobre ucho, to jeszcze musi często słuchać RADIA RAM. To prawda, może być nie wiem jak wspaniała aranżacja, muzycy mogą być wirtuozami, kompozycja znakomita, ale jeśli ktoś śpiewa i jego głos nie niesie z sobą odpowiednich emocji, przejdę koło tego utworu obojętnie. Z drugiej strony – jeśli podkład w tle jest ledwie podstawowy, ba, może być nawet koślawo zagrany, ale to jest TEN wokal, będę słuchał takiej piosenki z przyjemnością.



Stąd pewnie tak lubię wszelkiego rodzaju utwory „unplugged”, zdecydowanie podstawowy aranż wystarczy mi, żeby cieszyć się ładną melodią i ciekawym głosem. O Louisie Bakerze wiem niewiele. Mieszka w Wellington w Nowej Zelandii. Jest na początku artystycznej drogi. Muzykę odkrył mając 12 lat, komponować zaczął w wieku 17 lat, 7 lat temu.  Jego pierwszy singiel, własna kompozycja  „Even In The Darkness” przyniosła mu najwięcej głosów na stronie The Audience, gdzie w szranki stają artyści, którzy jeszcze nie mają kontraktu płytowego. Niedawno brał udział w prestiżowych warsztatach Red Bull Music Academy w Nowym Jorku (zgłosiło się 4000 chętnych, zakwalifikowano – 60 osób ). Loius mówi tym wyjeździe – podróż życia. Tam wspólnie z Jardanem Rakei nagrali utwór „Just Want To Thank You”, który jest u nas na playliście. Koncertował już w Europie, w Stanach, Australii. Sam marzy, żeby usłyszeć na żywo Doyla Bramhalla II, Prince’a i d’Angelo. Swoja najnowszą EP-kę nagrał w Londynie w ciągu 4 dni.  Pytany, co gra, odpowiada krótko – muzykę soul. Sprawia mu frajdę uczenie dzieci muzyki. Lubi gotować, Pytany o najważniejszą jak dotąd własną kompozycję równie bez wahania wskazuje  na „Birds” piosenkę, którą znajdziecie na „RAM CAFE 9”.

Acha, i ma głos.  TAKI, o jakim opowiadałem na początku tej historyjki.
RAM CAFE 9, płyta druga, utwór 11

Mary Komasa – City Of My Dreams
Jej tata - Wiesław Komasa, jest znanym aktorem. Brat - Jan Komasa to reżyser „Sali Samobójców”, „Powstania Warszawskiego” i „Miasta 44”. Mężem Mary jest znany kompozytor muzyki filmowej, Antoni Łazarkiewicz-Komasa. Niewątpliwie taka rodzina tworzy klimat do wszelkiego rodzaju twórczości artystycznej.



Debiutancki album ukaże się w przyszłym roku i zatytułowany będzie po prostu „Mary Komasa”. Płyta powstała w tym roku w berlińskim LowSwing Studio. Producentem materiału jest Guy Sternberg.
 Pytana o główny przekaz stworzonej przez siebie płyty, Mary zwraca uwagę na inspiracje językiem kina: "Najlepszym sprawdzianem czy piosenka działa, jest dla mnie wyobrażenie jej sobie pod napisami końcowymi do filmu. Zabierając się do pisania utworu, zaczynam od sięgania do wspomnień. Staram się stworzyć w wyobraźni filmową scenerię, ze mną w roli głównej. Potem szukam zdania, hasła czy słowa, od którego mogłabym zacząć pisanie. Na przykład: “Come”, “Farewell”, “Don’t leave me here”. Tak zaczyna się każda z moich opowieści. Co staram się nimi przekazać? Że formują nas wszystkie nasze życiowe doświadczenia, zarówno te pozytywne, jak i te, o których chcielibyśmy zapomnieć. Zamiast starać się wymazać je ze świadomości, starajmy się przekuć je we własną siłę.”

A o czym opowiada piosenka zapowiadająca płytę „City Of my Dreams”? Opisuje konflikt pomiędzy rzeczywistością, a utopijnym światem wspomnień, w który przed nią uciekamy. Jedną z artystycznych obsesji Mary jest temat manipulacji pamięcią; jak daleko jesteśmy w stanie się posunąć, aby uciec od trudnej konfrontacji.

Zastanawiając się, jak ma wyglądać teledysk do utworu „City Of my Dreams” Mary szukała miejsca, które miałoby w sobie to połączenie melancholii i utopii. Postanowiła zwrócić się do swoich przyjaciół z nowojorskiej sceny alternatywnej. Nowy Jork – miasto niespełnionych marzeń – okazało się idealnym tłem i jednym z bohaterów tego wideo.

Teledysk został nakręcony wiosną 2014 roku. Zdjęcia robiono w zabytkowym domu pastora na Brooklynie, oraz w słynnym Chorus Karaoke Club na Manhattanie. Reżyserem wideo jest artysta multimedialny Zbyszek Bzymek. Udział wzięli tancerze i aktorzy z grupy teatralnej Wooster Theatre Group. Za choreografię odpowiadał Stanley Love, twórca the Stanley Love Performance Group.

„Teledysk ten odnosi się do uczucia melancholii, nieodłącznie wpisanego w nasze sny”  – mówi reżyser. Musimy poznać nasze sny by się uwolnić. Postaci w teledysku są mieszkańcami miasta swoich snów.

RAM CAFE 9, płyta druga, utwór 1.

REKLAMA

To może Cię zainteresować