Legendarni muzycy wreszcie we Wrocławiu

Wojciech Jakubowski | Utworzono: 11.02.2012, 00:06 | Zmodyfikowano: 11.02.2012, 23:59
A|A|A

Lamb - absolutna klasyka gatunku, zespół, który może pochwalić się całkiem sporą grupą oddanych, wręcz fanatycznych fanów. Zresztą z rozmów podsłuchanych "przy szatni" wynikało jednoznacznie - "cokolwiek i jakkolwiek by nie zagrali, i tak będzie pięknie." Z owych podsłuchanych rozmów można się było również dowiedzieć, że dla wielu nie było to pierwsze koncertowe spotkanie z zespołem Lamb. Niektórzy byli na pamiętnym, pierwszym w Polsce koncercie, który został zagrany w Warszawie, inni mieli okazję wysłuchać kolejnych występów, do jakich doszło niedawno w naszym kraju. Lamb już widzieli, a mimo to postanowili ponownie skorzystać z szansy zobaczenia i usłyszenia swoich ulubieńców na żywo. To mówi wiele.

Publiczność w Eterze stawiła się zatem tłumnie, fantastycznie reagowała podczas półtoragodzinnego występu i z sercami pełnymi emocji opuszczała salę. Bezwarunkowe uwielbienie wystarczyło by zaliczyć wieczór do udanych?

Zdecydowanie nie! Ta druga strona, czyli muzycy, bezapelacyjnie zasłużyli na miano bohaterów wieczoru. Andy Barlow i Lou Rhodes zafundowali nam niezwykłą mieszankę skrajnych klimatów, które zmieniały się jak w kalejdoskopie. Od fraz zwiewnych i delikatnych, lirycznych i zmysłowych potrafili niespodziewanie przejść do opowieści mrocznych, momentami wręcz transowych, nasączonych głębokim, gęstym beatem i brudnymi riffami. W ten sposób wyprawa w świat muzyki spod znaku Lamb pełna była niuansów i niespodzianek, co pozbawiło występ nużącej przewidywalności.  

Set-lista to zestaw tych najbardziej znanych i powszechnie rozpoznawanych kompozycji, które przeplatane były utworami pośledniej recepcji; nie zabrakło i nowości.

Zobacz oryginalną set listę koncertu:

Warto zwrócić uwagę na możliwości wokalne Lou Rhodes. Do dziś jestem pod wielkim wrażeniem jej doskonałej dyspozycji. Każda nuta, każdy dźwięk wydobywający się z jej gardła był czysty, perfekcyjnie wykonany, doskonały, nie było miejsca na najmniejszą nieczystość, a przecież ich utwory stawiają wysokie wymagania wokalne. Tymczasem Lou momentami brzmiała lepiej niż na płytach. Przejmująco, doskonale brzmiał jej charakterystyczny, lekko matowy, momentami chropowaty głos. Wokalistka była niezwykle skupiona na wykonywanych przez siebie utworach, widać było, że wkłada w wykonanie owych kompozycji mnóstwo serca i prawdziwych emocji.  Co ciekawe - z tym samym zaangażowaniem prezentowała utwory nowe jak i te, które przyszło jej zaśpiewać po raz "setny". Postać to lekko wycofana, otoczona aurą tajemniczości, zresztą podobnie jak i utwory duetu. Zdawała się być absolutnym przeciwieństwem swojego partnera, Andy'ego Barlowa.

Ten akurat objawił niezwykłe umiejętności "showmańskie". Nie tylko szalał przy urządzeniach elektronicznych, często widywaliśmy go za zestawem perkusyjnym, ale również z wielką swadą i swobodą nawiązywał kontakt z publicznością, wdawał się w spontaniczne dialogi, inspirował publiczność do coraz to bardziej entuzjastycznych reakcji. Choć widzowie i bez tego ciepło przywitali muzyków a potem entuzjastycznie reagowali już na pierwsze nuty wielu kultowych utworów. Lou i Andy zresztą ową aktywność publiczności dostrzegli, komplementując słuchaczy. Nie wiem czy był to autentyczny zachwyt czy jedynie czysta kurtuazja, ale z niekłamaną satysfakcją witali aplauz i entuzjazm jakie wywoływało pojawienie się takich utworów jak chociażby "Gabriel".

Jedynym zgrzytem była postać i zachowanie basisty... Kto był na koncercie ten wie o czym mówię, ale może się czepiam...

Profesjonalizm, perfekcja, spontaniczność, magia - warto było tego doświadczyć.

Koncert zespołu Lamb (09.02.2012 Klub Eter) zainaugurował tegoroczny cyklu City Sounds, nad którym patronat objęło Radio RAM.

REKLAMA