Od indygo do pięknej szarości

Wojciech Jakubowski | Utworzono: 06.09.2010, 01:49 | Zmodyfikowano: 06.09.2010, 02:05
A|A|A

 

Pytania tego typu raczej nie najlepiej świadczą o warsztacie dziennikarza, są tępione ze względu na swoją banalność. Mnie jednak ono nurtuje- skąd wziął się tytuł całości? Najpierw nabieramy podejrzeń, ale kiedy zajrzymy już do środka albumu jesteśmy pewni- tak, chodzi o tego Blanika- Leszka Blanika, złotego medalistę Igrzysk Olimpijskich w Pekinie w 2008 roku. Choć zaraz wkrada się niepewność- a może chodzi o skok, którego nazwa pochodzi od nazwiska polskiego gimnastyka- podwójne salto w przód w pozycji łamanej? Bez względu na to, która wersja jest prawidłowa i tak pozostajemy bez odpowiedzi na pytanie: jaki to ma związek z zespołem, muzyką zawartą na drugim już albumie wrocławskiego zespołu?

 

Takich zagadek zespół serwuje zresztą słuchaczom znacznie więcej. Kilka słów o sobie? Na ich oficjalnej stronie internetowej ani na profilu My Space takowych informacji nie odnajdziemy. Może warto zatem przypomnieć co o sobie i swoim debiucie mówili rok temu? „Filip Zawada zaprasza Peve Lety'ego do współpracy przy nagrywaniu muzyki filmowej. Po godzinie improwizowania postanawiają zmalwersować pieniądze na studio. Zamykają się na tydzień w dużej sali nagraniowej i tworzą pierwszą płytę. Muzyka do filmu nie powstaje." Taaak... zbyt wiele tośmy się nie dowiedzieli... Płyta „Lullabies of Love and Death" szybko zwróciła uwagę krytyków, którzy chwalili album za niepowtarzalność i świeżość niezwykle klimatycznych brzmień utrzymanych w avant- popowej stylistyce. Na płytę uwagę zwrócili również słuchacze. Dzięki ich głosom w ankiecie portalu Onet.pl Indigo Tree znaleźli się w czołówce debiutantów 2009 roku.

 

Teraz do naszych rąk trafia album „Blanik". Moim zdaniem zdecydowanie bardziej ciekawy i wciągający niż poprzednik. Atmosfera gęstnieje, brzmienia stają się jeszcze bardziej „klimatyczne". Siłą Indigo Tree w dalszym ciągu są gitary, jednak teraz już nie akustyczne a elektryczne. Ciężko brzmiące, momentami lekko przesterowane, momentami wręcz agresywne- zwłaszcza na początku albumu. Ale proszę się ich nie obawiać- jest coś, co je genialnie oswaja, łagodzi, pięknie z nimi kontrastuje- to delikatne, oniryczne wokale. To, moim zdaniem, druga siła Indigo Tree, która dopiero na krążku „Blanik" w pełni dochodzi do... no właśnie, głosu. Muzyka jest jeszcze bardziej skromna i oszczędna niż na „Lullabies of Love and Death" a jednocześnie nie mniej intryguje i wciąga w swój własny świat. Tych 10 kompozycji mocno uruchamia wyobraźnię, to stan emocji podobny do tych, które dają o sobie znać kiedy słucha się płyt m.in. grupy Sigur Ros. Indigo Tree w swojej stylistyce są też z nimi w pewien sposób daleko spokrewnieni.

 

„Blanik" rozpoczyna się od transowego, wzbogacanego w kolejnych sekundach o brzmienie coraz to nowych instrumentów, utworu „nswe". Dość dynamicznie, jak na tę płytę, jest w ostrym „drymonday" czy singlowym „leavingtimebehind". Potem tempo wyraźnie spada, gitary tracą początkowy animusz- w tej części warto zwrócić szczególną uwagę na utwór tytułowy oraz „silentsouls". Całość kończy zawierające brudne, niepokojące dźwięki i w pół urwane słowa „iwishweturnedintoatree".

 

Premiera płyty została zaplanowana na 8 września. Całość można, jeszcze przed tą datą, wysłuchać na profilu My Space zespołu, tam też odnajdziecie teledysk do singlowego „leavingtimebehind". Sporo muzyki Indigo Tree także w RADIU RAM bowiem krążek „Blanik" to nasza płyta tygodnia. Filip Zawada będzie gościem RADIA RAM w piątek po 20stej.

 

Indigo Tree „Blanik"

 

nswe

drymonday

leavingtimebehind

hardlakes

lovegaps

blanik

consolationstreet

silentsouls

lazy

iwishweturnedintoatree

 

REKLAMA