Piękne melodie od "Melody"

Wojciech Jakubowski | Utworzono: 18.05.2010, 09:31 | Zmodyfikowano: 18.05.2010, 09:40
A|A|A

Mam na myśli Elizę Lumley, której nowemu spojrzeniu na repertuar Thoma Yorka i spółki przyglądaliśmy się wczoraj i Melody Gardot, która naszą bohaterką jest dziś. Z tym, że Melody debiutując w naszym kraju krążkiem "My One and Only Thrill" dała nam się poznać nie jako interpretatorka cudzych kompozycji, ale jako wokalistka
prezentująca swój autorski repertuar. A co z Radiohead?

No to po kolei. Jako nastolatka w weekendy dorabiała sobie grając na fortepianie w barach Filadelfii umilała w ten sposób czas gościom, prezentowała m.in. utwory z repertuaru wspomnianego zespołu a także jazzowe evergreeny oraz rockandrollowe hity. Nie trwało to jednak długo bowiem kiedy wkraczała w pełnoletniość uległa ciężkiemu wypadkowi drogowemu. Ponad roczny pobyt w szpitalu i długotrwałą, ciężką rehabilitację przetrwała, jak przyznaje, tylko dzięki muzyce. To właśnie wtedy narodziła się Melody Gardot gitarzystka i autorka. Po zakończeniu rekonwalescencji najpierw własnym nakładem wydała mini album "Some Lessons: The Bedroom Sessions" z sześcioma już własnymi, delikatnymi, oszczędnie zaaranżowanymi balladami.

Tych kilka piosenek szybko zwróciło uwagę dużej wytwórni i jakiś czas później Melody zadebiutowała już w pełni krążkiem "Worrisome Heart", na którym oprócz tych pierwszych sześciu kompozycji znalazło się jeszcze kilka nowych. Bardzo szybko album stał się jedną z najpopularniejszych jazzowych pozycji w Stanach Zjednoczonych a samą wokalistkę okrzyknięto objawieniem. Wielu widziało w niej kolejną Norah Jones, następczynię Diany Krall, itd. Melody ruszyła w trasę koncertową promującą debiut i jednocześnie myślała już o kolejnej płycie. W przerwach między występami szykowała repertuar a kiedy ten był już gotowy to pod okiem samego Larry'ego Kleina zarejestrowała go w studiu - cały czas będąc w trasie. Niezwykle pracowity i wyczerpujący to był dla niej czas.

W tej sytuacji można było obawiać się o rezultat, jednak ten przeszedł te najbardziej śmiałe oczekiwania i "My One and Only Thrill" został jeszcze bardziej ciepło przyjęty niż płyta poprzednia. Głos Melody w otoczeniu orkiestrowych aranżacji samego Vince'a Mendozy brzmi znakomicie - czaruje i w tych nostalgicznych jak i tych bardziej radosnych utworach. Słychać tu też wyraźnie jak coraz bardziej dojrzałą autorka staje się Gardot. Jednak mimo wszystko, od samego właściwie początku z tą płytą kojarzy mi się przede wszystkim "Over The Rainbow", kompozycja z długą historią, nagrodzona Oscarem, utwór, który doczekał się licznych interpretacji, znany doskonale. A jednak Melody potrafiła wnieść tam mnóstwo nowych, swoich własnych i pięknych emocji, odcisnęła swoje piętno co w przypadku takich utworów jest trudną sztuką.

Dlatego, kiedy słucham tej płyty to tylko od końca. Od końca zagłębialiśmy się w jej twórczość i my, dlatego że najpierw na naszym rynku ukazał się album "My One and Only Thrill" a dopiero kilka tygodni później do polskich sklepów trafił jej debiut.

REKLAMA
Dźwięki