"Sztuka wokalnej improwizacji" - Bobby McFerrin - wywiad (Posłuchaj)

Radio RAM | Utworzono: 16.05.2010, 10:24 | Zmodyfikowano: 18.05.2010, 16:46
A|A|A

Bobby McFerrin/ fot: Leszek Kwiecień

(Posłuchaj pierwszej części wywiadu)

Michał Sierlecki : Gościem Radia RAM jest Bobby McFerrin. Twój nowy album „VOCAbuLaries" brzmi fantastycznie. Długo na niego czekaliśmy. Czy możesz opowiedzieć trochę o pracy nad tym projektem?

Bobby McFerrin: - To projekt wielogłosowy. Wszyscy nagrywaliśmy w jednym pomieszczeniu i w jednym czasie. Ja nagrywałem swoje partie osobno w studiu Rogera Treece.  Musiałem dostosować się do jego harmonogramu dnia. Z czasem pojawiały się kolejne głosy, które były dogrywane. Rejestracja materiału trwała kilka lat, ale jestem bardzo zadowolony z ostatecznego kształtu tej płyty.

W nagraniu „Wailers" słychać wyraźne inspiracje i odniesienia do brzmienia Afryki. Jak narodził się pomysł na ten utwór?

- Zanim przystąpiliśmy do nagrywania, przesłuchałem mnóstwo zapisanych utworów mojej grupy „Voicestra". Ten zespół powstał, by wykonywać koncerty oparte na całkowitej improwizacji. „Wailers" powstało dzięki jednej z takich koncertowych improwizacji. Roger po prostu podchwycił temat i zaczął go rozwijać. W kompozycji „Wailers" słychać również śpiewającą publiczność w tle.

(Posłuchaj drugiej części wywiadu)

Twój ojciec, Robert McFerrin Sr był znakomitym śpiewakiem operowym. To także pierwszy czarny artysta, który wystąpił w Metropolitan Opera. Jak układały się twoje stosunki z ojcem, gdy byłeś młodym muzykiem?

- Kiedy dorastałem, nie traktowałem muzyki zbyt poważnie. Nawet nie myślałem jako dziecko, że będę muzykiem. Tak było aż do okresu pójścia do college'u. Oczywiście w domu muzyka była obecna przez cały czas. Uczyłem się też gry na fortepianie. W wieku sześciu lat uczęszczałem do klasy w  Juliard School, gdzie uczono nas, jak pisać muzykę, jak notować rytm, melodie. Kiedy jednak słuchałem mojego ojca, gdy uczył studentów, zapamiętywałem wiele z tego, co przekazywał im o sposobie emisji głosu, dobrej technice wokalnej, o prawdziwym zagłębianiu się w znaczenie i sens utworu. Był bardzo zdyscyplinowanym nauczycielem i mocno go obserwowałem.

Jesteś też znakomitym dyrygentem. Dyrygowanie to wielkie wyzwanie dla muzyka...

- Nie uważam siebie za dyrygenta. Zostałem nim przez przypadek. Zacząłem w wieku czterdziestu  lat i to był urodzinowy prezent dla mnie. Zanim się zorientowałem, minęły trzy lub cztery lata mojego dyrygowania, zatem nie było to specjalnie zamierzone. Ale bardzo lubię dyrygować, zwłaszcza Mozarta i Bethoveena. Nigdy nie nazwałbym siebie dyrygentem. Jestem śpiewakiem, który dyryguje. Mam ograniczone umiejętności, ale wykorzystuję je, gdy mam szansę to uczynić.

(Posłuchaj trzeciej części wywiadu)

Jesteś jednym z najlepszych na świecie innowatorów wokalnej iprowizacji. Jaki jest sekret dobrej improwizacji w twoim przekonaniu?

- Tajemnica tkwi w odwadze do podążania naprzód. Fundamentalną i podstawową zasadą iprowizacji jest po prostu ruch. Tak długo, jak się poruszasz, postępujesz i improwizujesz śpiewając dźwięk za dźwiękiem. Cała teoretyczna sfera definicji improwizacji jest według mnie na drugim planie. Podstawowy składnik to posiadanie  umiejętności, by nie stać w miejscu z melodią. Od momentu, gdy otwierasz usta i wydobywasz dźwięk, odkrywasz nowe przestrzenie i pola do wykorzystania i przeżywania tego, co powstanie z twego wnętrza. I to jest prawdziwy klucz do improwizacji.

Projekt „Voicestra" przedstawia dwunastu utalentowanych śpiewaków wykonujących muzykę na żywo. Jakie są główne cele stawiane muzykom w tej grupie?

- Każdy koncert, jaki wykonujemy, jest inny. Nie powtarzamy niczego, nie śpiewamy muzyki wcześniej napisanej. Nigdy nie wiemy, jak skończy się taki muzyczny wieczór. Nie wiem, czy ktokolwiek pracował tak wcześniej, na pewno dziś już są podobne wykonania, ale kiedy powstawała „Voicestra", byliśmy jedynymi , którzy wykonują koncert w stu procentach improwizowany. Projekt powstał w San Francisco w 1986 roku. Jesteśmy zatem razem od dwudziestu czterech lat.

(Posłuchaj czwartej części wywiadu)

Nagrałeś również świetny album z Yo-Yo Ma . Jak doszło do tej współpracy?

- Spotkaliśmy się w Massachusets przy projekcie symfonicznym, poznaliśmy się bliżej na siedemdziesiątych urodzinach Leonarda Bernsteina, potem miałem letni kurs dyrygowania , który prowadziłem z Lennym i tam poznałem Yo-Yo. To mógł być 1988 rok. Gdy zaczęliśmy razem pracować, okazało się, że on jest bardzo zainteresowany tym, co ja robiłem, czyli improwizacją i dyrygowaniem. Spędziliśmy razem mnóstwo czasu i rozmawialiśmy o dziedzinie każdego z nas. On oczywiście zajął się partiami wiolonczeli, ja głosem. Przez te wszystkie lata bardzo dobrze układała mi się z nim współpraca.

Bardzo dziękuję za wywiad i życzę dalszych sukcesów.

- Także dziękuję.

 

REKLAMA
Dźwięki
(Posłuchaj pierwszej części wywiadu)
(Posłuchaj drugiej części wywiadu)
(Posłuchaj trzeciej części wywiadu)
(Posłuchaj czwartej części wywiadu)