Samotny mężczyzna (*****)

Ian Pelczar | Utworzono: 13.05.2010, 08:14 | Zmodyfikowano: 13.05.2010, 08:18
A|A|A

Źródło gutekfilm.pl

Angażujący najbardziej intymne emocje film pozostaje zaskakująco chłodny. Widz może przefiltrować przez „Samotnego mężczyznę” własne zagubienie, ale na tytułowego bohatera będzie patrzył z dystansem. Nie jest to zarzut do odtwórcy głównej roli.

Colin Firth zmierzył się z po wielokroć trudnym zadaniem. Gra homoseksualistę w epoce zimnej wojny, segregacji i nietolerancji, w debiutanckim filmie słynnego projektanta mody, dla którego najważniejsze były najwyraźniej kadry, kostiumy, rekwizyty, nawet bibeloty.

Tak dopieszczony wizualnie film nie zdarza się często, brak nagród za zdjęcia i kostiumy staje się wręcz oburzający. Podobnie zresztą jak brak Oscara dla Colina Firtha, nagrodzonego za swoją rolę w Wenecji. Aktor, kojarzony z rolami małomównych amantów z adaptacji brytyjskich bestsellerów stworzył niebanalny portret człowieka pogrążonego w żałobie, lustrowanego w dokładnych zbliżeniach, obserwowanego w tytułowej samotności.

Firth darował nam banalne wyciskanie łez, od pierwszej sekwencji ujmuje swoją rezygnacją. Staje się idealnym bohaterem historii przejętej z prozy Christophera Isherwooda, zdeklarowanego geja, pisarza, którego kino pamięta dzięki „Kabaretowi”. Wtedy najważniejsze były wieczory, kluczem do „Samotnego mężczyzny” jest poranne przebudzenie.

Główny bohater wyznaje: „Przebudzenie zaczyna się od słów ‘jestem’ i ‘teraz’. Od kilku miesięcy przebudzenie boli. Powoli przychodzi świadomość, że nadal tu jestem(…)tylko głupcy witają dzień z uśmiechem. Tylko głupcy nie zdają sobie sprawy, że teraźniejszość nie jest tylko teraźniejszością”.

Po stracie, w obliczu braku szczęścia bohaterowi pozostaje jedynie forma, która pozwala codziennie funkcjonować, jego świat już się skończył, co Colin Firth przekazuje bezpośrednio widzom: „Zanim się ubiorę, i wyglancuję George’a na wysoki połysk, dobrze wiem, jaką rolę mam zagrać. Z lustra patrzy na mnie nie tyle moje oblicze, co wyraz twarzy. Musisz jakoś przeżyć ten dzień. To nieco melodramatyczne, ale z drugiej strony, mam złamane serce. Czuję się jakbym tonął. Brak mi tchu”.

Forma pozwala przejść przez „cholerny dzień”.

George Falconer z pozorną uwagą rejestruje codzienność sąsiadów, komplementuje życiowy uniform sekretarki, przepuszcza przez siebie studencki bełkot. Jak opowiedzieć o dniu, w którym zamierza wszystko przewartościować?

Formalnie „Samotny mężczyzna” wygląda jak niespełna dwugodzinny spot reklamowy perfum bądź domu mody, sekwencje i zbliżenia, montowane w nastrojowym transie są piękne, eleganckie, czasem pełne gorącego soku życia, ale na ogół chłodne. Tom Ford nie popada w manierę, kamera rejestruje w świecie to, co skupia uwagę głównego bohatera i nie mamy wątpliwości, że debiutujący reżyser mocno się z nim utożsamia.

Sentymentalną głębię dodaje do wystylizowanych do granic zdjęć Eduarda Graua muzyka.

Kompozytor Abel Korzeniowski może stać się kolejnym znanym Polakiem w Fabryce Snów, bo jego, nominowana do Złotego Globu, ścieżka dźwiękowa jest ze wszech miar hollywoodzka. Gdy nie padały żadne słowa, a na ekranie przewijał się obraz eleganckich przedmieść i wnętrz Los Angeles 1962 roku miałem wrażenie, że oglądam pełnometrażową wersję serialu „Mad Men”. Pojawia się nawet Jon Hamm, odtwórca głównej roli w serii o agencji reklamowej – to jego głosem mówi kuzyn, który powiadomi głównego bohatera o śmierci ukochanego.

W retrospekcjach pojawia się Matthew Goode i jest to ciekawa drugoplanowa kreacja aktora znanego z „Wszystko gra” i „Powrotu do Brideshead”. Bardziej niż do stylowych melodramatów Ford odwołuje się do kina świadomego kiczu i rejestracji momentu, wielbi kadry, które stały się ikonami. Niczym Almodovar we „Wszystko o mojej matce” ustawia bohatera na tle plakatu hitchcockowskiej „Psychozy”. Nie gra jednak z mistrzami za długo, skupia się na fundamentalnej wadze tekstu, który przenosi na ekran. Książka Isherwooda była nazywana „pierwszą otwarcie wyzwoloną gejowską literaturą w języku angielskim”.

A największą zaletą „Samotnego mężczyzny” staje się gejowskość. Homoseksualista Ford przeniósł na ekran prozę homoseksualisty Isherwooda i zapełnił poszczególne sceny odpowiednimi gestami, ikonicznymi typami męskiej urody, odpowiednią wizją obnażonych ciał i studium kobiecego makijażu. Ta parada uroków tłumaczy się w słowach jednego z bohaterów: „Czasami myślę, że zwariowałem, bo wszystko widzę inaczej niż inni”.

„Samotny mężczyzna” odziera ze złudzeń – subiektywne spojrzenie nosi cechy uniwersalne.

Na plakacie Colin Firth sąsiaduje z Julianne Moore. Przyjaciółka głównego bohatera, Charley, to z jednej strony wspomnienie wcześniejszego życia, z drugiej ostatnia bliska osoba. Też jednak wykaże się odrobiną egoizmu i niezrozumienia, pozwoli na kontrolowane zatracenie i podsumowanie. Dla Charley „przyszłością jest życie przeszłością”. Jej szczęście wyparowało bez dramatów, a może tylko ze strachu. A może wyprzedziła swoje czasy, skazana na wódkę, valium i przyjaciela-geja. Pytanie, kiedy nastąpią czasy, których nie doczeka ? Bez niej nie zbliżylibyśmy się do George’a, który pozwala znaleźć odrobinę treści w bezwzględnym skazaniu na formę. „Kilka razy w życiu miałem przebłyski jasności. Gdy na kilka sekund cisza tłumi wszelki hałas, i bardziej czuję, niż wiem. Wszystko jest takie wyraziste. Świat jest świeży. Jakby dopiero co powstał. Te chwile nigdy nie trwają długo. Trzymam się ich kurczowo, ale i tak przemijają”. George mówi, że żyje tymi chwilami. Czy można żyć dla tych chwil? Nieprzypadkowo klamrą „Samotnego mężczyzny”, ujęciem pierwszym i ostatnim, jest pocałunek.

REKLAMA