Ballady zza oceanu (Posłuchaj)

Wojciech Jakubowski | Utworzono: 25.04.2010, 11:13 | Zmodyfikowano: 26.04.2010, 08:10
A|A|A

Wojciech Jakubowski

Proszę państwa, oto Feist, a dokładnie Leslie Feist, choć niegdyś występowała też jako Bitch Lap- Lap. Dała się również poznać jako współpracowniczka Peaches czy też zespołów King of Convenience oraz Broken Social Scene.

Posłuchaj muzycznego felietonu Wojtka Jakubowskiego:

Tak, zanim Feist dorobiła się 3 solowych płyt mocno napracowała się współtworząc kompozycje innych artystów, sporo też z nimi koncertowała i nagrywała. Wiele lat wcześniej, kiedy była jeszcze małą dziewczynką, śpiewała w chórze, występowała w szkolnym zespole punkowym. Przygotowanie do kariery miała zatem solidne. Na wydanie debiutanckiego „Monarch (Lay Your Jewelled Head Down)” zdecydowała się jeszcze w poprzednim wieku, jedenaście lat temu, choć te 10 piosenek, które znalazły się na albumie, przeszły bez większego echa. Jednak to Leslie nie zraziło i w 2004 roku, po okresie kolejnych muzycznych podróży i kolaboracji, wydała swój drugi longplay „Let It Die”. Tym razem płyta nie przepadła, co więcej, ukazała się nie tylko w Ameryce Północnej, ale i dotarła do Europy w tym także do Polski. Folkowo- popowe, nastrojowe, ze skromnym aranżem kompozycje urzekły. Zresztą znacie z tego krążka chociażby „One Evening” czy „Inside & Out”, które od czasu do czasu pojawiają się na naszej antenie. Recenzenci piali z zachwytu, w nieco przesadnym, moim zdaniem, tonie. Zdarzały się takie oto wypowiedzi: „Gdyby ludzie kupowali tę płytę zamiast albumu Dido, świat byłby lepszym miejscem” albo „Ona pisze piosenki godne Burta Bacharacha”. Takie laurki wystawiano wówczas artystce. Kompozycje spodobały się nie tylko krytykom, ale i odbiorcom, którzy chętnie kupując krążek uczynili go platynowym w Kanadzie i złotym we Francji. Feist zdobyła też dwie Juno Awards czyli kanadyjskie wyróżnienia muzyczne. Jednak pretekstem do wspomnienia o Kanadyjce jest jej trzeci album, który ukazał się równo trzy lata temu i jest dla artystki powodem do prawdziwej dumy. „The Reminder” jest kontynuacją i rozwinięciem filozofii tworzenia przyjętej na „Let It Die”. Na płycie pojawiło się wielu gości, którym to wokalistka niegdyś pomagała. Ciepło przyjęto nagrania singlowe a także cały zarejestrowany na płytę materiał. Znów pojawiły się doskonałe recenzje w północnoamerykańskiej prasie, płyta dotarła do znakomitego, ósmego miejsca na liście przebojów w Stanach Zjednoczonych, wydawnictwo na świecie rozeszło się w ponad milionowym nakładzie, Feist zdobyła kolejne Juno Awards. Cierpliwość, konsekwencja, systematyczna praca, a przede wszystkim olbrzymia wola tworzenia coraz lepszych kompozycji- tego artystce odmówić na pewno nie można i jej postać to jednocześnie doskonały przykład, lekcja dla innych, z której można się nauczyć, że upór i dążenie do obranego celu oraz ciężka praca, prędzej czy później muszą zaowocować. Kanadyjka jest bowiem artystką, która nie uznaje drogi na skróty. Nie jestem jakimś wielkim fanem jej twórczości, ale też nie mam nic przeciwko niej. Brakuje mi wśród tych wszystkich piosenek choć jednak, która wyrwałaby mnie ze stanu letnich uczuć, porwałaby mnie. To wszystko może się jednak zdarzyć i to już przy okazji kolejnego wydawnictwa, które zapewne za jakiś czas się ukaże. Liczę, że tak się stanie.

REKLAMA
Dźwięki
Muzyka dzień po dniu. 24 kwietnia 2010 r.