"Byłem po prostu dzieckiem entuzjastycznie nastawionym do gitary"- wywiad z Jesse Cookiem-kanadyjskim gitarzystą nuevo-flamenco (Posłuchaj)

Radio RAM | Utworzono: 07.12.2009, 09:52 | Zmodyfikowano: 07.12.2009, 10:50
A|A|A

(Posłuchaj pierwszej części wywiadu)

Michał Sierlecki: Moim gościem jest Jesse Cook, znany i lubiany gitarzysta flamenco. Chcę na początku naszej rozmowy poruszyć temat twojego dzieciństwa. Wiem, że dostałeś gitarę w wieku trzech lat.

Jesse Cook: - To prawda. Taka była metoda nauczania mojej mamy. Dała mi gitarę i w wieku czterech lat dokładnie znałem już jej brzmienie. Dopóki nie skończyłem sześciu lat i nie miałem prawdziwych lekcji nauczania, to raczej nie brzmiało, jak muzyka. Wcześniej byłem po prostu dzieckiem entuzjastycznie nastawionym do gitary.

Twoi mistrzowie gitary to przede wszystkim Nicolas Reyes z Gipsy Kings i Manitas de Plata.

- Manitas de Plata był jedynym artystą flamenco, którego nagrania miała moja mama. Picasso uczynił go bardzo sławnym. Oczywiście z każdym dniem stawania się lepszym gitarzystą moje zainteresowanie tym instrumentem tylko rosło. Prawdziwy wpływ na mój sposób gry mieli Paco De Lucia, Al Di Meola, który z kolei nie jest gitarzystą flamenco, ale uzywa fusion guitar. Na pewno przyczynili się do tego muzycy jazzowi, jak choćby George Benson. Vicente Amigo miał na mnie także duży wpływ. To raczej współczesny gitarzysta, ale ma tak niesamowite brzmienie, że ciężko to powtórzyć.

(Posłuchaj drugiej części wywiadu)

Koncertowy album „Montreal" bardzo dużo zmienił w twoim muzycznym życiu. Pamiętasz, jak doszło do jego nagrania?

- To zabawne. Ktoś zadał mi już podobne pytanie na konferencji w Polsce i okzazało się, że jeśli chodzi o Europę Wschodnią, ten koncertowy album jest tutaj moim największym sukcesem. Z kolei w krajach arabskich dużym powodzeniem cieszył się krążek „Nomad". W Stanach Zjednoczonych natomiast  moje dwa pierwsze albumy odniosły największy sukces. „Tempest'  i „Gravity" cieszyły się tam uznaniem ze względu na swój muzyczny character. W Kanadzie  wszystkie albumy pokryły się złotem, mam tam za to jedną platynę i to jest album „Free Fall". Myślę, że każdy kraj odpowiada na moją muzykę w inny sposób. Odnajdują w niej cos dla siebie i asymilują. W Polsce album „Montreal" cieszy się popularnoscią. Osobiście bardzo lubię płyty koncertowe, ale one na ogół nie sprzedają się dobrze. Jednak mogą uchwycić improwizacje, które zdarzają się w czasie koncertu, a także spontaniczną reakcję publiczności. Jest to organiczne, naturalne doświadczenie. Nie wiem, co jest takiego w Polsce, że rozumiecie i akceptujecie właśnie ten rodzaj nagrań, może ty wiesz?

Sądzę, że atmosfera tego koncertu jest po prostu fantastyczna.

Utworem, który sprawia, że utożsamaiam się jakos z tobą, gdy grasz,  jest temat „Alone", który pojawił się na poprzednim twym albumie „Frontiers".  Grasz w nim sam na gitarze bez towarzystwa pozostałych instrumentów. Skąd pomysł na tego rodzaju dźwięki?

- Na swych ostatnich płytach chciałem mieć takie fragmenty muzyki zwane w tradycji flamenco falsetami, kiedy pojawiaja się orientalne motywy grane na gitarze i takie elementy układaja się w cały utwór. Często pojawia się to w rumbach. Jeśli mam być szczery, lubię improwizować na gitarze i wchodzić w bardziej mroczną część instrumentu, tworzyć trudniejsze melodie. Kiedy byliśmy z żoną w Hiszpanii, przez kilka miesięcy wynajmowaliśmy apartament w Sewilli. Któregoś wieczoru poszliśmy na koncert Vicente Amigo i byłem ogromnie urzeczony jego grą. Pomyślałem wówczas, że cudownie jest zostać na scenie samemu z gitarą i tak po prostu grać w pojedynkę. Myślę , że inspiracją dla utworu „Alone" był właśnie Vicente Amigo.

(Posłuchaj trzeciej części wywiadu)

Występujesz także w duecie z kapitalną Melissą McClelland w utworze  „It Ain't Me Babe". Jak wspominasz współpracę z tą wokalistką?

-Melissa jest młodą wschodzącą gwiazdą w Kanadzie. Nie wiedziałem, że tak swietnie śpiewa. Pracowałem nad tym utworem, coverem piosenki Boba Dylana. Na początku myślałem o męskim głosie, który śpiewałby ten utwór. Potem stwierdziłem, że interesująco wypadnie to w wykonaniu kobiety. Tekst mówi o tym , że właśnie ona spodziewa się gościa , który będzie jej przynosił kwiaty, a on mówi, że się myli, bo on nie jest tym typem faceta. I w dzisiejszych czasach kobiety wcale nie są już jakimś romantycznym tworem, o którym myślą mężczyźni. Kobiety skaczą na spadochronach, grają w tenisa, są podziwiane i naprawdę uczestniczą aktywnie w życiu. Dlatego dla przekory zacząłem szukać żeńskiego głosu, który zaśpiewałby te partię. Słuchałem wielu płyt i ktoś powiedział mi o Melissie. Zakochałem się w jej głosie. A ona zgodziła się wystapić ze mną.

(Posłuchaj czwartej części wywiadu)

Twoi rodzice byli związani z filmem. Czy nie myślałeś nigdy o nagraniu muzyki filmowej?

- Ludzie często mówia mi, że moja muzyka brzmi, niczym soundtrack do jakiegoś filmu. Prawdą jest, że często służyła jako tło do takich produkcji filmowych, jak „Sex w wielkim mieście" , w różnych show telewizyjnych, sztukach. Każdego roku mamy telefony z Hiszpanii, Francji, czy mogą użyć naszej muzyki i dostać na to licencje? Pewnego dnia szedłem ulicą w Hiszpanii i usłyszałem swój utwór, a dźwięki dochodziły z baru i wszedłem tam pytając, czy grają to z płyty. Kobieta odpowiedziała, że to muzyka z telewizora. Patrzę i widzę dokument o walce byków w Hiszpanii z użyciem mojej muzyki. Nie pytali nas o zgodę, ale to już zupełnie inna historia. Tak naprawdę w wieku dwudziestu lat nagrałem muzykę filmową, zanim ukazał się mój pierwszy solowy krążek. Był to okres życia, gdy zarabiałem tworząc dźwięki do sztuk, telewizyjnych produkcji i show różnego rodzaju. Byłem również producentem. W końcu ktoś doradził mi, bym nagrał wreszcie swoją muzykę gitarową i wydał z nią płytę. Pomyślałem, że jeśli nie zrobię tego teraz , to kiedy?. I nurtowało mnie to. Chciałem się sprawdzić. Pierwszą płytę nagrałem sam w domu z pomocą kilku przyjaciół. Ona kompletnie zmieniła moje życie. Nawet nie byłem pewien, czy to właśnie chcę w życiu robić?  Zaczęły się negocjacje, ustalanie trasy koncertowej, a do mnie to wszystko jakoś nie docierało. Mówiłem: Chwileczkę, przecież mam pracę. Nie mogę tego tak po prostu zostawić. Jednak zdecydowałem się rozpocząć karierę solową i cieszę się, że do tego doszło. Powiem szczerze, że kocham takie życie.

(Posłuchaj piątej części wywiadu)

Jakie są twoje plany na przyszłość. Nagrałeś niedawno album „Rumba Foundation". Możesz opowiedzieć odrobinę o tej płycie?

- Zwykle nagrywam i produkuję płytę dość wolno. „ Nomad" zajął mi dwa i pół roku. Nagrywałem w Egipcie, Kairze, Madrycie, Londynie, w Kanadzie, w Stanach Zjednoczonych. To była wielka produkcja. Tym razem chciałem wszystko przyspieszyć. Myślę , że udało się nagrać album o nieco odmiennym brzmieniu z efektami współpracy z muzykami z Kuby, Kolumbii, z różnych części Ameryki Południowej. Miksowaliśmy całość ze znanym inżynierem dźwięku, którym jest Al Schmitt. Najwięksi specjaliści od dźwięku zawsze mówili, że ich mistrzem jest Al  Schmitt, dlatego wreszcie chciałem z nim pracować. Zetknąłem się z legendą, która nagrywa w studiach Capitol Records. Miksowałem z nim i razem tworzyliśmy nowy materiał. Zwykle sam miksuję swoje albumy. Tym razem było inaczej.

Ale w zasadzie zetknąłeś się już wcześniej z żywą legendą produkcji dźwięku. U boku pianisty Williama Josepha wystąpiłeś pod czujnym uchem Davida Fostera w nagraniu  „Asturias".  

- Masz rację. W ten sposób o tym nie myślałem. Ale tak naprawdę oni tylko wysłali mi materiał, do którego nagrałem muzykę we własnym studiu.

Po raz kolejny jesteś we Wrocławiu. Podoba ci się to miasto?

- Jest pięknie. Ludzie są bardzo uprzejmi. I powiem ci jeszcze jedno. Macie niesamowity smak truskawek. Świat kiedyś oszaleje na punkcie tych owoców.

Dziękuję za rozmowę.

- Ja również.

REKLAMA
Dźwięki
(Posłuchaj pierwszej części wywiadu)
(Posłuchaj drugiej części wywiadu)
(Posłuchaj trzeciej części wywiadu)
(Posłuchaj czwartej części wywiadu)
(Posłuchaj piątej części wywiadu)