"Czuję się jak iguana" - wywiad z Louie Austenem

Radio RAM | Utworzono: 01.10.2009, 11:41 | Zmodyfikowano: 01.10.2009, 11:44
A|A|A

Louie Austen/ fot.Marianna Kasperczyk

Michał Sierlecki: Gościem Radia RAM jest austriacki DJ i muzyk, Louie Austen.

Na początku naszej rozmowy chcę, byś skomentował zdanie, które kiedyś wypowiedziałeś:

 „Sztuka musi byś kwestią życia i śmierci, w przeciwnym razie nie jest sztuką".

Louie Austen: - Chodzi mi o to, że kiedy coś robisz, powinieneś działać na 100%. Jeśli występujesz na scenie, jesteś artystą, dawaj ludziom wszystko, na co cię stać i bądź w tym szczery. Jeśli tak nie jest, oszukujesz, kłamiesz i nie warto w ogóle zajmować się sztuką.

To poważna sprawa i tylko z pozoru wydaje się , że występowanie przed ludźmi to rzecz łatwa i przyjemna.

Zatem dajesz całego siebie na scenie...

- Oczywiście. Ludzie za to płacą. Otrzymują wszystko to, co Louie Austen może dla nich zrobić. Daję 100 % mojego talentu. W przeciwym razie nie ma sensu tego robić.

Słuchacze często porównują twoją barwę głosu do tego , co kiedyś prezentował Frank Sinatra, czy Dean Martin. Co o tym sądzisz?

- Myslę, że mój głos nie brzmi podobnie. Jestem po prostu Louie Austen, nie Frank Sinatra, ani Dean Martin. Ale oczywiście odegrali oni duże znaczenie w moim życiu wówczas, gdy ta muzyka była popularna. Miała na mnie spory wpływ.

W latach siedemdziesiątych występowałeś w formacji „Harlem Blues and Jazz Band". Mieszkałeś w Stanach Zjednoczonych.

- Tak. Studiowałem śpiew i aktorstwo na uniwersytecie i kiedy ukończyłem uczelnię, okazało się , że nie ma dla mnie pracy. Praca fizyczna wydawała mi się bardzo nudna, dlatego wyemigrowałem. Na początku do Południowej Afryki, potem do Australii, wreszcie do Ameryki. W Nowym Jorku byłem nikim. Moim celem było znalezienie klubu, by móc tam wystepować. Był taki na 64 ulicy i kiedy tam przyszedłem, na zapleczu poznałem kilkuosobowy zespół muzyków. Nazywali się „Harlem Blues And Jazz Band". Grali kapitalnie i pytali mnie, czym się zajmuję. Ja im na to, że pochodzę z Austrii i jestem wokalistą. Oni na to, że skoro tak, to może znam taki utwór „Sunny side of the street". A ja powiedziałem, że spróbuję. I tak zaczęła się współpraca z nimi. Na początku było ciężko, ale miło to wspominam.

Niedawno wydałeś nowe single, wśród których jest temat My Amy. Zastanawiałem się, kim jest Amy?

- Chodzi o Amy Winehouse. Jednego dnia ją kocham, a następnego nienawidzę.

 

Myślę, że jest jedną z najbardziej utalentowanych wokalistek, jakie zdarzyło mi się słyszeć na przestrzeni dziesięcioleci.

- Masz rację. Ale jest jednocześnie tak głupia, że mam ochotę każdego ranka po prostu ją spoliczkować.

 

Mam nadzieję ,że nie będę złym prorokiem i przez swoje wybryki Amy nie skończy kiedyś, jak Janis Joplin.

- Rzeczywiście tak to wygląda. Robi mi się słabo, gdy na nia patrzę. Ogrania mnie wściekłość, bo ona ma nadzwyczajny talent, a tak go marnuje. A ludzie, którzy ją otaczaja, wcale nie służą jej wsparciem. Jestem z tego powodu sfrustrowany i dlatego napisałem utwór „My Amy" . Wyznaję tam, że kocham Amy, ale jest tez prawda o jej głupocie.

Nawiązałeś niedawno kontakt z takimi artystami, jak Smacs & Patrick Kong. Chodzi mi o utwór „Coconut Girl". Jak doszło do tej współpracy?

- Lubie nowe wyzwania i dlatego podjąłem się nagrywania z nimi. Chciałem to zrobić. Jestem tez otwarty na inne propozycje, które podsuwaja muzycy.

Często odtwarzamy w Radiu Ram także na prośbę słuchaczy utwór „Glamour Girl" z twojego repertuaru. Jak powstało to nagranie?

- Usłyszałem je pięć lat temu, gdy podróżowałem po Stanach Zjednoczonych. Byłem na trasie z „Chicks on Speed". Oni zaczynali swoje koncerty od piosenki Glamour Girl, która nie miała prawie nic wspólnego z moją wersją. Zapytałem wówczas, kto jest producentem tego utworu i dowiedziałem się, że to Austriak. Nie mogłem uwierzyć, bo utwór brzmiał, jakby powstał w Stanach. Okazało się, że nagrał go Christopher Jazz, austriacki producent. Kiedy wróciłem do domu, skontaktowałem się z nim i zapytałem, czy nie mógłbym zmienić tekstu i melodii tego tematu na swój sposób. Zgodził się. I tak powstał utwór, który do dziś wykonuję.

W 2006 roku wydałeś album „Iguana" . Kto projektował okładkę? Twoja twarz zmienia się na niej w jaszczurkę.

- Poprosiłem o to artystę, gdyż czuję się, jak iguana. Nie jest ona pięknym zwierzęciem, lecz interesujacym. Nie postrzegam siebie w kategoriach piekna, ale uważam, że jestem interesujący. Ludzie preferują miłe zwierzęta. Prawda jest jednak taka, że gdy raz zobaczysz iguanę, nigdy jej nie zapomnisz. I tak chcę być postrzegany.

Założyłeś tez własna wytwórnię LA Music. Czy trudno  dowodzi się takim przedsięwzieciem?

- Nie. To tylko mała firma. Label, który pomaga mi wydać coś w małym nakładzie. Współpracuję tez z innymi wytwórniami. To ciekawe.

Czy poza muzyką masz jeszcze inne pasje?

- Gram w tenisa. Biorę udzial w międzynarodowych turniejach. Zajmuję się tym profesjonalnie od trzech lat. Dzięki temu trzymam dobrą formę i ostatnio pochłania mnie to bez reszty.

Jakie są twoje muzyczne plany? Czy możemy spodziewać się nowej płyty?

- Pracuję teraz nad nowym krążkiem. Angazuję się w najblizszym czasie w mnóstwo projektów w celu poszukiwania nowych brzmień. Naprawde sporo rzeczy mnie interesuje. Moim marzeniem było kiedys nagrac płytę o wojnie, a także o religii. Jest dzis wiele nieporozumien i sprzeczności na tle religijnym, zwłaszcza jeśli chodzi o islam. Potrzeba wielu rozwiazań i pomysłów, by świat stawał się lepszy. Chce w przyszłości także nagrać coś z muzykami skupionymi wokół metalu. Emocje są najlepszym wskaźnikiem ekspresji w muzyce. Jeśli ktos w restauracji zaczyna nagle specjalnie skrzybać nożem po talerzu, to ten dźwięk oznacza pewne emocje.

Dziękuje za rozmowe i czekam na twóje koncerty w Polsce.

- Dziękuję. Polska jest mi bardzo bliska. Bardzo dobrze jestem tam zawsze przyjmowany.

 

 

 

REKLAMA