Nocna randka (***)

Ian Pelczar | Utworzono: 13.05.2010, 07:58 | Zmodyfikowano: 13.05.2010, 13:00
A|A|A

Źródło www.stopklatka.pl

Przy okazji niedawnej premiery, „Furii” z Melem Gibsonem, pisałem o niedoskonałości nowych hollywoodzkich fabuł popularnego kina sensacyjnego na tle współczesnych produkcji telewizyjnych. Seriale są lepsze, ciekawsze, pełnometrażowe próby wypadają na ich tle blado. Identycznie jest w przypadku komedii, a najlepiej widać to na przykładzie „Nocnej randki”.

Zwariowana historia małżeństwa uwikłanego w pościg ze skorumpowanymi policjantami, najętymi przez mafię jest lepsza od ostatnich humoresek damsko-męskich ( „Słyszeliście o Morganach?” z Hugh Grantem i Sarą Jessicą Parker oraz „Dorwać byłą” z Gerardem Butlerem i Jennifer Aniston ), ale błyskotliwym serialom komediowym, które na bieżąco rozprawiają się ze współczesną polityką i pop-kulturą nie dotrzymuje kroku.

W „Nocnej randce” nie brakuje scen i gagów, które przejdą do historii filmowych żartów – fani „Zabójczej broni” uśmieją się na widok zakleszczonych samochodów; Mark Wahlberg w roli bez koszulki przypomni wiecznie jedzącego Brada Pitta z „Ocean’s Eleven”; James Franco w roli złodziejaszka uderzającego się w pierś wyzwoli jedną z nielicznych salw śmiechu – to wszystko momenty, od głównych bohaterów oczekiwaliśmy czegoś więcej. Tina Fey jest najważniejszą postacią i mózgiem prześmiewczego „Rockefeller Plaza 30”, Steve Carell dał życie amerykańskiej wersji „The Office”.

W kinowym spotkaniu nie wybiegają poza ogólnie przyjętą konwencję, nie ma tu wyskoków szaleństwa, które budują renomę szkoły Judda Apatowa, czy przebojowego „Kac Vegas”. Komedia pomyłek, sytuacyjne żarty z małżeńskiej rutyny, uznane gwiazdy w epizodach ( Mark Ruffalo chwalący zalety rozwodu, Ray Liotta jako mafioso ), specyficzny żart dla fanów Jeanne Triplehorn, gra z konwencją „Po godzinach” Martina Scorsese - to niewątpliwe atuty.

Dominują niestety mielizny: sentymentalne chwile na oddech, proste dowcipy damsko-męskie i banalnie postępująca intryga kryminalna, która aż się prosi o większe wyrafinowanie. Tinie Fey i Steve’owi Carellowi zabrakło serialowego otoczenia i scenarzystów, którzy najbardziej cięte i najbardziej znaczące dowcipy zostawiają dla telewizji ( „Rolling Stone” wyraził w recenzji „Nocnej randki” przekonanie, że Fey i Carell wydusiliby śmiech z widowni, odgrywając linijki z książki telefonicznej ). Minęły czasy cytowania w pracy obejrzanych w weekend hitów z królami hollywoodzkich komedii, lepszy pretekst do błyśnięcia w towarzystwie zapewniają odcinki uznanej już „Trawki”, a nawet nowości na miarę „Miasta kocic”. Podobnie zaczyna wyglądać polska produkcja.

Kiedyś na imprezach mówiło się „Kilerem”, teraz „wawawaszuje” się „Stacją”. A w kinie zmierzyć się można co najwyżej z miernymi dowcipasami twórców „Ciacha”, „Fenomenu” i innych produkcji komediopodobnych. Gdy gwiazdami zostawali aktorzy „Przyjaciół” miarą wielkości ich karier miał zostać udany transfer do Hollywood. Po „Nocnej randce” z Tiną Fey i Stevem Carellem nie mam wątpliwości, że gwiazdy nowych przebojów komediowych na dużym ekranie mogą tylko stracić. Nawet jeśli wieczór w ich towarzystwie nie będzie tak do końca nieudany.

REKLAMA