Człowiek, który gapił się na kozy (**)

Ian Pelczar | Utworzono: 08.05.2010, 19:23 | Zmodyfikowano: 08.05.2010, 19:23
A|A|A

Kto by pomyślał, że „Operacja Koza” z Olafem Lubaszenką nie będzie jedynym przedziwnym filmem z kozą w tytule. Amerykanie zatrudnili pierwszorzędnych aktorów, ale dziwactwo wyszło drugorzędne. Ciekaw jestem książki Jona Ronsona, na której oparto scenariusz filmu. Dowiem się wówczas, czy to sama treść była tak niestrawna, czy sposób jej podania. Sam pomysł bowiem brzmi zaskakująco ciekawie. Oto w amerykańskiej armii pojawiają się jednostki, które pragną wcielić w życie marzenie Johna Lennona i innych pacyfistów – walczyć, ale niekoniecznie zabijać, przejmować władzę nad wrogiem za pomocą parapsychologicznych sztuczek, hipnozy, zniewalać siłą umysłu. Tytułowego człowieka, który gapi się na kozy gra George Clooney. I rzeczywiście pojawia się scena, w której bohater usilnie wpatruje się w niewinną kozę, a ta pada martwa. A przynajmniej tak się nam wydaje, bo wcześniejsze sekwencje z kozami w filmie Granta Heslova udowadniają, że nawet krętorogie mogą paść ofiarą manipulacji.

To właśnie nadmiar iluzji, złudzeń i fałszywych tropów czyni z „Człowieka, który gapi się na kozy” labirynt niedorzeczności, od którego chętniej odwracamy wzrok. Bohaterowie hipnotyzują siebie nawzajem, ale widza do ekranu nie są w stanie przykuć, chociaż metaforycznie i symbolicznie cała opowieść frapuje. Mieszanka wojskowych, którzy dowodzą pod wpływem LSD i faszerują żołnierzy nie tylko kwasem, ale różnymi eksperymentami połączona została z wszechobecną paranoją na punkcie propagandy i tajnych planów rządu. Bohater Clooneya zdradza swoją tajemnicę reporterowi z prowincjonalnej gazety ( Ewan McGregor gra nieudacznika, który wygląda na przybłędę z filmów braci Coen ), ale szybko okaże się, że to tylko preteksty i pozory. Najważniejszy będzie dowódca New Earth Army ( Jeff Bridges pasuje do roli hipisa w mundurze ), a najbardziej skuteczny pozostanie prawdziwy wyznawca i gorliwy zwolennik misji, która kryje się za wojskiem a la New Age ( Kevin Spacey też dodaje do filmografii kolejną z wielu podobnych ról ).

„Człowiek, który gapił się na kozy” to produkcja pełna absurdów, ale nie śmiałem się ani razu. Bawiły mnie za to częste odwołania do rycerzy Jedi, które z kamienną twarzą przyjmował Ewan McGregor, odtwórca roli mistrza Jedi w jednym z filmów sagi.

Gdyby twórcy „Człowieka…” poszli na całość, puścili oko do widza, przypomnieli o rodowodzie aktora, przekroczyliby kolejną granicę. Nie robią tego, liczą na dalsze „zawieszenie niewiary”, ale tak upiornie zdziwaczałego świata nie można kupić. Wojskowe absurdy urastające do skali osobnego wszechświata opisywane są od lat, a nawet wieków. Nie tylko Czech Haszek, ale i Amerykanie- Vonnegut i Heller – byli tu mistrzami. „Człowiek, który gapi się na kozy” pozostanie w tej perspektywie ekscentrycznym żartem, wizjonerską zgrywą, której sama kreacja wolnomyśliciela nie starczyła. O wyższości LSD nad amunicją można przekonywać inaczej.

REKLAMA