PAPUSZA (Recenzja filmu)

Jan Pelczar | Utworzono: 11.09.2013, 11:40
A|A|A

Na scenie Teatru Muzycznego w Gdyni po premierze Papuszy oklaskiwano m.in. wrocławianina Lambrosa Ziotasa. Oby pokazał we Wrocławiu swoją najnowszą produkcję jak najprędzej. Przyda się tu wszystkim decydującym i dyskutującym o losach koczowiska Romów spojrzenie w przeszłość, na jedno z najciekawszych i najbardziej dramatycznych zbliżeń między nie potrafiącymi obok siebie żyć społecznościami. Nie tylko na inne kodeksy honorowe, wartości i przykazania, ale także na inne spojrzenie na świat, osobne postrzeganie rzeczywistości. Tytułowa bohaterka, romska poetka, pozostaje tu do końca przede wszystkim reprezentantką swoich ludzi, a Jerzy Ficowski, który odkrył ją dla Polaków, ważny jest na ekranie tylko wtedy, gdy spotyka się z Romami lub o nich rozmawia (przepięknie napisany dialog z Julianem Tuwimem).

Pokazana na otwarcie festiwalu polskich filmów w Gdyni, wcześniej nagrodzona w Karlovych Varach Papusza Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze została przez wprawiony Długiem, Placem Zbawiciela i Nikiforem duet przepięknie skomponowana. Film opowiedziano serią czarno-białych, precyzyjnie ustawionych kadrów, które porządkują chaos cygańskich taborów, polskiej ksenofobii i trudnej przyjaźni pomiędzy gadziem a Romem. Kadry Krzysztofa Ptaka i Wojciecha Staronia, niosą spokój i melancholię znaną z filmów Beli Tarra, oddalają nas od kolorowych jarmarków, z którymi na co dzień kojarzymy folklor polskiej prowincji i przecinających pola taborów. Targowiska będą, nie zabraknie kradzionej kury, wydawania za mąż nastolatek i pełnej żalu muzyki, bo „Papusza” nie fałszuje rzeczywistości, chce ją jedynie objaśnić, pokazać od środka, jako coś naturalnego.

Byśmy lepiej rozumieli konsekwencje poszczególnych zdarzeń, krążymy rozpięci w czasie między narodzinami Papuszy, a jej wyjściem z więzienia. W scenariuszu trzeba było pomieścić motywacje młodej Romki do opanowania sztuki czytania i pisania, narodziny jej przyjaźni z Ficowskim, początki spisywania poezji, wcześniej rzucanej prosto w ogień, wraz z wypowiedzeniem przy ognisku, pierwsze publikacje, wydanie książki Ficowskiego o Cyganach i brutalną reakcję.

Romów, wyklinających Papuszę za zdradzenie tajemnic i języka. Momentami to nagromadzenie zdarzeń powoduje, że scenariusz daje się przewidzieć, a co gorsza dopowiada wszystko, nie pozostawia miejsca na interpretację. Szkoda, bo rzadko widuje się w kinach tak przepięknie i plastycznie wprowadzone retrospekcje. Kompozycja filmu sama w sobie jest wspaniałym dziełem sztuki, zbudowanym z idealnie ustawionych i przemyślanych ujęć. Na takim tle aktorzy nie mieli wielkiego marginesu błędów, towarzyszy im, przez trwający ponad dwie godziny seans, maksymalne skupienie widowni.

Wygrywają na tym znakomici aktorzy romscy i Jowita Budnik, perfekcyjnie się w ich towarzystwo wtapiająca. Jej Papusza mogłaby porozmawiać z Camille Claudel, zagraną niedawno przez Juliette Binoche u Bruno Dumonta. Pomiędzy obiema aktorkami widzę z każdym kolejnym filmem Budnik coraz więcej podobieństw. W Gdyni będzie z pewnością faworytką do głównej nagrody aktorskiej, o szansach filmu trudno wyrokować. Od bardzo długiego czasu nie było tu tak wyrównanego konkursu głównego. Po premierowym seansie miałem wrażenie, że Papusza została przyjęta chłodno, a może była po prostu zbyt wymagająca dla publiczności, która prosto z odnowionego Teatru Muzycznego pobiegła na bankiet monumentalnych rozmiarów. W obu miejscach brakowało Romów, których zagrało w Papuszy stu pięćdziesięciu.

REKLAMA