Capuccino dla niej i dla niego

Radio RAM | Utworzono: 27.04.2008, 22:18 | Zmodyfikowano: 27.04.2008, 22:21
A|A|A

Mike Gayle wypadłby u nas marnie, gdyby ogłosić popularnościowy sondaż. A jednak w Polsce ukazały się wszystkie jego książki (sztuk sześć), siódma zapewne niebawem. Nieźle, nie tylko jak na trzydziestoparolatka. Czarnoskóry Brytyjczyk zdążył wprawdzie zdobyć czytelniczki, ale z tzw. rozpoznawalnością marki byłyby kłopoty. Choć właśnie marki autorowi "Mojej legendarnej dziewczyny" czy "Kolacji we dwoje" nie da się odmówić.

Cechy wyróżniające pisarstwo Gayle'a to: monotematyczność (sprawy damsko-męskie), lekki styl (miejscami za lekki), poczucie humoru (zupełnie przyzwoite), popkulturowe tło, aluzje i detale. Wszystko za co polubiliśmy (a może nawet pokochaliśmy) Nicka Hornby'ego, Tony'ego Parsonsa czy Helen Fielding. No i trzy tuziny klasycznych dziś komedii romantycznych. Nieprzypadkowo Gayle umieścił na początku tej książki cytat z rozmowy z Meg Ryan.

W muzyce istnieje pojęcie britpopu na określenie współczesnego nurtu gitarowego grania w duchu The Beatles, w literaturze też można taki termin stworzyć. Ponieważ brytyjska specyfika liczy się tu niewiele lub wcale, zamiast britlitu zdecydowanie głosuję za litpopem. Nawiązania muzyczne bardzo zresztą na miejscu, choćby dlatego, że tytuł najnowszej powieści Mike'a Gayle'a to w oryginale "His'n'Hers", czyli tytuł wzięty z piosenki zespołu Pulp. "Moja legendarna dziewczyna" też została pożyczona od Jarvisa Cockera, "Brand New Friend" ("Zupełnie nowy przyjaciel") od Lloyda Cole'a. Jest jeszcze "Wish You Were Here" z Pink Floydów. Melodyjny, rytmiczny pop-rock odpowiadałby gatunkowi książek Gayle'a i jemu podobnych.

Spotkałem się również z określeniem, że to takie literackie capuccino. Za capuccino nie przepadam, lecz Gayle'a czytnąłem gładko, radując się nawet przydługą wyliczanką potencjalnych najemców pary bohaterów z okresu szukania własnego M. Każdy się uraduje, widząc nazwisko "państwa Cimoszewicz z mieszkania numer 4, Howard Street". Gładka lektura też ma swoje cechy charakterystyczne, zwłaszcza jedną naczelną: krótkie rozdziały i podrozdziały, najlepiej w formie pamiętnika. Poza tym: dużo dialogów, krótkie zdania, modne słownictwo (w tłumaczeniu, niestety, zwykle trącące myszką, a raczej "kociakiem"). W sumie więc OK, czasami skok ze stylistycznej trampolinki prosto do stylistycznego brodzika:

- Jak długo już jesteśmy razem? - pytam od niechcenia.
- Dziesięć miesięcy.
- To długo.
- Chyba tak.
Następuje długa cisza.
- Wiesz co? - mówię jej. - Jak na dziewczynę, jesteś w porządku.
- W porządku?
- Tak, w porządku.
- Dobrze - odpowiada. - Też uważam, że jesteś w porządku.
- No to świetnie - odpowiadam i kontynuujemy oglądanie telewizji.

Jeśli wymieniłem brodzik, a skojarzyło się Wam z "Magdą M.", nie widzę problemu, w końcu mam ułatwiać czytelniczy wybór. Meg Ryan jako patronka? Niech będzie. Związek Jima i Alison opisany jest w podobny sposób, co ekranowy Harry'ego z Sally. Tylko trochę mniej błyskotliwie. Swobodnie poruszamy się w czasie, wchłaniając relacje jej i jego, zachwyty, zwątpienia, kryzysy, małe szczęścia. Możemy czytać w duecie (jako odmianę dla telewizji), choć do dyskusji Gayle nas nie pobudzi. Zresztą po co dyskutować, jeszcze moglibyśmy się pokłócić. Autorowi nie o to przecież chodzi. On wydaje powieści za jeden uśmiech, którego tak często nam na co dzień brakuje, którego nigdy nie dość. Stąd też popularność romantycznych komedii. Gdyby jeszcze mechanizm działał tak, że po romantycznym litpopie, człowiek sięgałby na wyższą półkę, byłbym uśmiechnięty po uszy.
.....................................................................
Mike Gayle WEDŁUG NIEJ, WEDŁUG NIEGO, przeł. M. Kaczkowska, ZYSK i SKA, 2008

REKLAMA