Triumf braci Coen. "Katyń" bez Oscara

Jan Pelczar | Utworzono: 25.02.2008, 08:21 | Zmodyfikowano: 26.02.2008, 09:07
A|A|A

Andrzej Wajda tylko z nominacją. fot. Maciej Śmiarowski ("Polska - Gazeta Wrocławska")

"To nie jest kraj dla starych ludzi" braci Coen zwycięzcą Oscarów. Statuetki Amerykańskiej Akademii Filmowej przyznano po raz 80.

Zacznijmy jednak od przegranych i wygranych polskich szans. Wygrał "Piotruś i wilk". Animacja lalkowa wyprodukowana w Łodzi przyniosła Oscary brytyjskim twórcom - Suzie Templeton i Hugh Welchmanowi. Dziękowali ekipie oraz życzyli sobie, by utwór Prokofiewa, na którym oparli film wyrył się w pamięci dzieci na całym świecie. Animacja lalkowa "Piotruś i Wilk" wygrała między innymi z filmem "Madame Tutli Putli" Macieja Szczerbowskiego.

Tomasz Raczek jest zdania, że to ogromny sukces polskich filmowców, choć reżyserem filmu była Brytyjka. A krytyk filmowy Andrzej Bukowiecki zauważa, że to ogromny sukces twórców z łódzkiego studia Se-ma-for Dokładnie 25 lat temu Oscara otrzymało "Tango" Zbigniewa Rybczyńskiego, wyprodukowane także w łódzkim Se-Ma-Forze. To wciąż jedyny w całości polski film, który otrzymał Oscara.

W tym roku w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny przegrał "Katyń" Andrzeja Wajdy. Nagrodzeni Oscarem austriaccy "Fałszerze" są znani wrocławskim kinomanom. Opowiadają historię z czasów II wojny światowej. Bohaterem jest najlepszy żydowski fałszerz w III Rzeszy, który trafia do obozu w Sachsenhausen. Tam musi, wraz z grupą innych jeńców specjalnych, podrabiać dolary i funty na potrzeby nazistowskiej gospodarki.

Dla Andrzeja Wajdy to była czwarta nominacja w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Nie wygrał nigdy, ale ma w dorobku honorowego Oscara za całkoształ twórczości, wręczonego przed ośmiu laty.

Najlepszy zdaniem Akademii film roku przyniósł trzy statuetki braciom Coen. Jako producenci odebrali najważniejszego Oscara. Mniej zasłużyli na statuetkę za scenariusz-adaptację, bo powieść Cormaca McCarthy'ego to filmowy gotowiec, ale zdecydowanie zasłużenie zostali najlepszymi reżyserami. W ich filmie nie ma złego kadru, fałszywej stylizacji

Mimo wielu tradycyjnych ujęć sposób opowiadania jest odważny. Coenowie zachowali swój czarny humor, sieją grozę, okazali się też mistrzami suspensu. Wydatnie pomógł im Javier Bardem - jego psychopatyczny morderca Anton Chigurh to najbardziej przerażające filmowe wcielenie od czasu Hannibala Lectera. I równie zasłużony Oscar.

Nie ma dwóch zdań, że na statuetkę równie mocno zasłużył Daniel Day-Lewis, magnetyczny, hipnotyzujący pionier przemysłu naftowego w filmie "Aż poleje się krew". Day-Lewis stylizował głos na chrypę Johna Hustona, zagrał też całym ciałem, a ostatnia scena w jego wykonaniu już przeszła do klasyki kina. Użyte w niej słowa o koktajlu mlecznym stały się light-motivem dla wielu bloggerskich relacji z tegorocznego rozdania Oscarów.

"Aż poleje się krew" przegrało z filmem braci Coen, ale operator Robert Elswit zdołał pokonać Janusza Kamińskiego, którego fenomenalne zdjęcia do "Motyla i skafandra" przyniosły mu czwartą nominację. Kamiński ma już Oscary za "Listę Schindlera" i "Szeregowca Ryana". Bez Oscara pozostaje Roger Deakins - w tym roku nominowany dwukrotnie, za "To nie jest kraj dla starych ludzi" i "Zabójstwo Jessego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda". W sumie Brytyjczyk ma siedem nominacji, ale żadnej statuetki. Akademia chętnie doceniała jednak twórców spoza Stanów Zjednoczonych. I było to przyczyną czterech największych sensacji oscarowej nocy.

Najlepszą aktorką wybrano Francuzkę Marion Cotillard, za kreację Edith Piaf w Niczego nie żałuję. Dla wielu jej wygrana nad faworyzowaną nestorką z Brytanii Julie Christie była szokiem, dla samej aktorki zaskoczeniem. Film "Niczego nie żałuję" zdobył też Oscara za charakteryzację. W innych artystycznych kategoriach nie zabrakło małych niespodzianek. Za najlepsze kostiumy wybrano drugą "Elizabeth", za scenografię "Sweeneya Todda". W najcięższym do przewidzenia wyścigu również nie zabrakło niespodzianki. Najlepszą aktorką drugoplanową obwołano kolejną oscarową debiutantkę - Tildę Swinton, za rolę prawniczki w dosłownie toksycznej firmie, jaką wykreowała w "Michaelu Claytonie".

"O nie!" - to była reakcja Tildy Swinton na Oscara. Statuetce życzyła "Wszystkiego najlepszego z okazji 80. urodzin". Powiedziała, że jej amerykański agent jest bardzo podobny - ten sam kształt czaszki i pupy. I to dla niego nagroda, bo nie byłoby jej w Ameryce, gdyby nie on. Dziękowała też George'owi Clooneyowi, którego oddanie sztuce filmowej jest niezwykłe i gdy występuje w swoich kameralnych, artystycznych produkcjach i kiedy wbija się w gumowy kostium Batmana ze sztucznymi sutkami.

Zwycięstwo Tildy Swinton to jedyny Oscar dla filmu nominowanego siedmiokrotnie. Także jedną statuetkę, z siedmiu możliwych zdobyła "Pokuta". To był Oscar za muzykę. Jednego Oscara zdobył też film "Juno". Nagrodzona za scenariusz Diablo Cody jako jedyna płakała jeszcze na scenie. Nicole Kidman wręczyła honorowego Oscara Robertowi Boyle’owi, scenografowi między innymi u Alfreda Hitchocka. Kino akcji wygrało trzy Oscary wszystkie dla "Ultimatum Bourne'a" za montaż, dźwięk i montaż efektów dźwiękowych. Nagrodę za efekty wizualne otrzymała- tu niespodzianka - opowieść fantasy dla dzieci: "Złoty kompas".


Filmy "To nie jest kraj dla starych ludzi" i "Aż poleje się krew" były ze sobą związane już od dawna. Kręcono je w tym samym czasie wokół miasteczka Marfa w Teksasie. Gdy podczas prób pirotechnicznych do sceny wysadzenia szybu naftowego, ekipa Andersona zasnuła całą okolicę gęstym dymem, Coenowie musieli przerwać zdjęcia i przełożyć je na następny dzień, zmianie uległ cały kalendarz zdjęć do "To nie jest kraj dla starych ludzi".

Daniel Day-Lewis Oscara otrzymał za film "Moja lewa stopa", ale był też nominowany za "W imię ojca" i "Gangi Nowego Jorku". Z tym ostatnim filmem wiąże się anegdota. Bohater Day-Lewisa z "Aż poleje się krew" ma przybranego syna, którego zagrał uczeń jednej z teksańskich podstawówek Dillon Freasier. Kiedy ekipa Andersona pojawiła się u matki chłopca, po zgodę na udział Dillona w filmie, kobieta spytała: - "Kim jest ten Daniel Day-Lewis, z którym mój syn zagra?" Kiedy zobaczyła występ w "Gangach Nowego Jorku" przeraziła się i odmówiła ekipie. Anderson wysłał wówczas pani Freasier film "Wiek niewinności". To wcielenie Day-Lewisa przypadło już do gustu matce przyszłego aktora.

Podczas samej gali było szybko i na temat, zamiast rozpasania w formie, były krótkie treści w żartach Jona Stewarta, najwięcej w rozpoczynającym galę monologu. Jon Stewart, znany widzom Comedy Central zażartował, że 80-letni Oscar mógłby startować na prezydenta z ramienia Republikanów. Nie oszczędził też Demokratów. Barrackowi Obamie przypomniał pomijane w kampanii drugie imię - Husain oraz fakt, że Obama rymuje się z Osama. W najmniej politycznym poprawnie pytaniu wieczoru komik spytał, czy 1944 roku szansę w wyborach miałby Geldof Hitler.

Hillary Clinton Stewart polecał film "Away from Her" - o kobiecie, która zapomniała o istnieniu własnego męża. Stewart mobilizował też wyborców. Nawiązując do kina akcji mówił: "- To historyczne wybory: kiedy widzimy, że prezydentem jest czarnoskóry lub kobieta to zaraz asteroid uderza Statuą Wolności. Żartował też z i-poda i oglądania filmów na małych przenośnych ekranach. Mówił, że w czasie przerw reklamowych aktorzy w Hollywood komentują stroje, jakie noszą widzowie przed telewizorami "To działa w obie strony".

REKLAMA