Recenzje Dagmary Chojnackiej: 42. PPA Podsumowanie: zachwyty i smutki [PODCAST]

Dagmara Chojnacka, Krzysztof Majewski | Utworzono: 28.03.2022, 13:23 | Zmodyfikowano: 28.03.2022, 13:28
A|A|A

fot.Ł.Giza

Chcę wykonać zadanie podsumowania 42. Przeglądu Piosenki Aktorskiej tak, żeby usatysfakcjonować tych, którzy piosenkę aktorską kochają, ale przy okazji nie zanudzić tych, którzy po prostu zupełnie nie wiedzą, co na PPA bywa grane. Podzieliłam te swoje mini recenzje na zachwyty i smutki.

 Kaja Janiszewska, fot. Ł.Giza 

Zachwyt: Koncert Galowy

Największym z zachwytów jest dla mnie i nie tylko dla mnie – bo takie głosy zewsząd słychać - tegoroczna Gala zatytułowana: „Witajcie w świątyni sztuki, słuchajcie, a będzie wam dane”

Gala to autorski projekt Martyny Majewskiej, która nie tylko całość wyreżyserowała, ale też wybrała materiał, zaprosiła artystów, zrobiła rewelacyjną scenografię, napisała scenariusz oczywiście, a muzycznie razem z nią całość opracował jej brat Dawid Majewski. Kostiumy baśniowe wyczarował Krystian Szymczak.
 Martyna Majewska jest reżyserką i teatralną i filmową, co fenomenalnie przeniosło się na  wizualny poziom koncertu galowego, ale najważniejsze było to coś, co tak się brzydko nazywa „ogólnym wyrazem artystycznym”. Dostaliśmy dobro i piękno, a równocześnie głębię i fenomenalną rozrywkowość, którą jak się okazuje można uzyskać nie tracąc nic z ważności i wartości.
W bonusie nowoczesność w myśleniu też się nam dostała. Majewska opowiedziała o losie człowieka, ale inaczej. Było tam wyjście poza ustalone kategorie człowieczeństwa, piekna, metafizyki.

I chodzi mi o coś więcej, niż otwarcie na tematy genderowe, ale w ogóle o zupełnie nowe myślnie o nas, jako o ludziach, włącznie z naszą seksualnością i ze światem, z którym się mierzymy. Bo ten świat tak się pokręcił, że musimy się nauczyć trochę od nowa o nim mówić.
To jest tak, że dotąd lubiliśmy mieć przystrzyżone trawniki i żeby nam się to ładnie ze sobą zgadzało. A nowy wiek – to jest wiek łąki. Takie łąki sadzimy w naszych zadymionych miastach, pora posadzić też łąki w głowach. Robić przestrzeń na wszystko, co przychodzi, nie oceniać, a doceniać.
Na ogromnej scenie Teatru Polskiego Majewska zrobiła własne uniwersum: trochę jak takie niebo, jakie sobie w dzieciństwie wyobrażamy, wszystko było białe, i srebrne, i w tle błękit, i tylko czarny wąż się cichutko przeczołgał, ale nawet nie próbował startować do Ewy z jabłkiem. Ewa cały czas z boku sceny sobie „się rodziła” do swego serca, aż serce ogromne zjechało z nieba i mogło ją zasilić.
Tylu znakomitych artystów, że niedosyt był i można by jeszcze z godzinę albo i dłużej tam być… A na scenie między innymi: Bartosz Porczyk – witany jak wujek z Ameryki i syn nie- marnotrawny, fantastyczna Justyna Antoniak, i legendarna Magda Umer, i Michał Szpak w masce i w peruce wykonujący wstrząsająco piosenkę o lalce z wokalizą godną Violetty Villas, i doskonały Maciej Musiałowski, śliczna Paulina Gałązka, i Cezary Studniak, który mnie absolutnie rozpłakał swoją modlitwą słowami Loebla…

Były na Gali zaskoczenia – wszyscy pytali – kim jest ta zjawiskowa performerka, która na jednej sylabie, całym ciałem i ogromnym głosem wyśpiewała ludzki los. A to była Marta Ziółek, słynna choreografka, performerka i mistrzyni kundalini, więc mogliśmy podziwiać możliwości, jakie daje ta praktyka. Bo na scenie Zachód przenikał się ze Wschodem, przepiękna mantra płynęła jak rzeka i spajała wszystko, przepływała głosem Ewy Szlempo- Kruszyńskiej przez ten nasz wymyślony raj na chmurce; po zaśpiewaniu pieśni - modlitwy Studniak (przenisiony nagle na ekran) wybuchł w proch i dym – i zamienił się na kolejną inkarnację… w koguta!
Cuda się działy! 120 osób na scenie: rewelacyjny chór Politechniki Wrocławskiej, studenci Akademii Teatralnej jako nowoczesny balet. Plus gwiazdy.
I mnóstwo super poczucia humoru, takiego na najwyższym poziomie, ale nie wymagającego doktoratu z filozofii.
Bo to jest tak, że jak za dużo myśli jest nieuczesanych, to może się zrobić kołtun. A Majewska nam sprezentowała uroczą zaczeskę.
To była najpiękniejsza Gala PPA, jaką od lat dane mi było oglądać!
Ogromna wdzięczność i podziękowania dla wszystkich, którzy w tym uczestniczyli, a dla Martyny i Dawida Majewskich szczególnie!

PS.  galeria zdjęć Łukasza Gizy i Tomasza Walkowa pozwala zdalnie podejrzeć świat Gali. Fantastyczną choreografię opracowała Madlen Revlon, kostiumy i scenografię stworzył Krystian Szymczak, autorem video jest Michał Mierzejewski, reżyserem światła – Jakub Jan Frączek, asystentką reżysera była Patrycja Wróbel, a kostiumografa – Artur Mazur. Koncert Galowy wyprodukowała Karolina Gonera.

-------------------

Smutek:

Koncert Finałowy część druga: "Donosy rzeczywistości"


 
A że natura nie znosi próżni, lubi zaś równowagę, to wspaniałość koncertu galowego zrównoważyła wcześniejszą porażkę drugiej części koncertu finałowego Nie mówię o części konkursowej – ta była świetna. I aż dziw, że ten sam reżyser, pan Jerzy Jan Połoński, popełnił część drugą – czyli spektakl „Donosy rzeczywistości” oparty na poezji Mirona Białoszewskiego.
Aj, jakie to było niedobre! Bolesna była przede wszystkim nieporadność reżysera (który zresztą sobie też w tym zagrał, i na przykład w jednej ze scen jak sobie mówił tekst, to go sobie sam zagłuszał waleniem w podłogę – własną ręką… Epickie to było).
To, co usiłowali zrobić aktorzy z tekstami Białoszewskiego, zagłuszane było z kolei muzyką pana Mateusza Pospieszalskiego, który chyba nie zauważył, że tam w ogóle jakiś spektakl się odbywa, tylko kazał swojej orkiestrze dąć w dęciaki z całych płuc. A dęli nie wiedzieć czemu muzę z lekka klezmerską, jakby stworzoną na festiwal kultury żydowskiej w Krakowie, ale dlaczego? Aż się rzuciłam w internety, sprawdzać, czy nie przegapiłam jakowychś żydowskich korzeni poety, ale poza koleżanką matki ukrywaną w czasie okupacji – nic nie znalazłam… Za to reżyser całkowicie ominął temat życia prywatnego i uczuciowego swojego bohatera, a to było naprawdę fascynujące…
Pan Błażej Wójcik, który wcielał się w chorego na serce Mirona Białoszewskiego nie miał szans żadnych (tym bardziej, że istnieją nagrania samego Białoszewskiego, słynącego z „kamiennej twarzy pokerzysty” i genialnego dystansu, z jakim mówił swoje teksty.) A tu pan Wójcik musiał grać, ile wlezie, pod te trąby. Wiec jak mówił słowa mojego ukochanego wiersza: Męczy się człowiek Miron męczy..., to wraz z nim wzdychała cała widownia, bo też się męczyła. Szkoda, że w tym właśnie spektaklu wystąpił Ralf Kamiński. Gdyby wziął udział w Gali, miałby chyba o wiele milsze wspomnienia z tej edycji PPA. Na końcu wystąpił pan Jan Peszek w piosence złożonej z jednego słowa, i pokiwał palcem. I ten palec Peszka to było najlepsze, co tam się wydarzyło… Ale reżyser zapomniał Go przedstawić na ukłonach, dobrze że publiczność była przytomna…
No cóż.
Najważniejsze, że podczas ceremonii rozdania nagród Radio RAM (rękoma Piotra Bartysia Janka Pelczara) wręczyło swoją nagrodę im. Moniki Jaworskiej świetnej młodziutkiej Martynie Guzy, którą mam nadzieję nie raz usłyszymy! A piękny, szklany pantofelek dołączany do nagrody – możecie podziwiać na zdjęciach na naszym portalu!

Zachwyt i zaskoczenie – to koncert, który w Starym Klasztorze dała Sarah MacCoy, Amerykanka odkryta 3 lata temu w knajpach Nowego Orleanu przez słynnego … która teraz mieszka w Paryżu, śpiewa z mocą Arethy Franklin, dosłownie bucha energią i charyzmą, jest jak energetyczne pozytywne tzunami. Youtubowe klipy nie oddają jej mocy i pełnych wokalnych możliwości,

Dlatego zapamiętacie nazwisko: Sarah MacCoy. Jeśli kiedyś będzie koncert – wybierzcie się koniecznie!

Wspaniałym (dla mnie) zaskoczeniem był performatywny koncert Marii Peszek (w którym gościnnie wystąpił też Jan Peszek), stare i nowe piosenki, świetnie wymyślona sceniczna persona, nowe, ciekawe brzmienia, nowoczesne aranżacje, super muzycy. Pełna profesja, radość, zaangażowanie i społeczne, i polityczne. Kobieta- rakieta! Wspaniale, ze to Maria Peszek dostała w tym roku „Dyplom mistrzowski” czyli nagrodę kapituły im. Aleksandra Bardiniego (to najbardziej prestiżowa nagroda PPA, przyznawana wybitnym twórcom).


 
W kontrze lekkiej był pan Krzysztof Zalewski, który zaśpiewał Niemena. Bardzo ładnie, grzecznie, pięknym głosem, świetnie sobie też radził na gitarze, to doprawdy doskonały muzyk! Szkoda, że nie ma kogoś, kto by mu robił trochę ciekawsze show (bo siostry Przybysz jako chórek – to atrakcja była, lecz jednak „tak mało, tak mało”!). Ale był to dobry, solidny koncert.
Smutek:

Występ słynnego i jakże ukochanego pisarza pana Adrzeja Stasiuka, bardzo był smutny i nieudany (moim zdaniem). Wystąpił z trójką kolegów muzyków, bo sobie tak kiedyś w górach w szałasie muzykowali, i im wyszło, że to fajowe. Nie było. Mikołaj Trzaska, legendarny jassman, przedmuchiwał swój saksofon do bólu, huku robili razem i kurzu dużo. Pan Stasiuk stał boczkiem, i czytał z kartek tekst, z którego wynikało, że jako dziecko kochał się w Matce Boskiej. A wszystko po to, żeby zrobić na koniec kodę – że jak był z pomocą na Ukrainie, to wyszedł pielęgniarz ze szpitala, i dziękując mu mówił, ze tylko Matka Boska może nam teraz pomóc. Miało być wzruszająco, wyszło z lekka żenująco. To ja już wolę jak pan Stasiuk udziela tych wszystkich wywiadów. Też ładnie wtedy wygląda…

 ----

Zachwyt:
Pan Jan Emil Młynarski – Młynarski śpiewa Grzesiuka, czyli życie bardżola. Listy i piosenki.
Ach, jakie to było dobre!

Jeśli ktoś zna oryginalne nagrania piewcy warszawskiej ulicy, Stanisława Grzesiuka – i tak jak ja się na nich wychowywał, to mógł mieć wieczór życia! (jeśli komuś podobają się bardziej klimaty Szwagra kolaski – to raczej nie…).
Młynarski powołał magię!
Anna Bojara – gra na pile tak przecudnie, że piła śpiewa, jak młoda kobieta.
Julia Daniluk wspaniała na gitarze, a Jan Młynarski na bardżoli (bandżo i mandolina w jednym, konstrukt, zabytek, autentyk). Cudne, wzruszające wykonania, zaśpiew w tonacji i dykcji Pragi i Woli. Wyszlismy z koncertu w radości, jeśli wręcz nie w uniesieniu…

Smutki:

Teatr Komuna Warszawa, odgrzał stary spektakl „Swięta kluska”, i poległ. Nawet nie chce mi się o tym mówić, bo było żenująco słabe. Szkoda super aktorki – Małgorzaty Gorol…

Akademia Teatralna w Warszawie pokazała też już nie najnowszy koncert "A planety szaleją... Młodzi w hołdzie Korze". Co prawda była owacja na stojąco, więc to może tylko mój prywatny smutek, a nawet lekkie zażenowanie...

-----
Zachwyt:
Zespół Sages Comme des Sauvages (czyi: „grzeczni, jak dzicy” ), z koncertem "Luxe Misere" (Luksusowa bieda).
Ależ tam się działo! instrumentarium ogromne czworo wykonawców, świetne teksty, muzyka i kreolska z wyspy Reunion, i z Brukseli, i z serc. Radość, energia, i mocne społeczne przesłanie. Bardzo to był pozytywny i energetyczny wieczór w Synagodze pod Białym Bocianem!
 
W sumie: piękna edycja była. Dobrze, że się wydarzyło. Jestem dumna z PPA i z Wrocławia. Dziękuję!

REKLAMA
To może Cię zainteresować