„Po van Goghu – Goya” – mówią twórcy „Twojego Vincenta”

Jan Pelczar | Utworzono: 05.10.2017, 10:06 | Zmodyfikowano: 05.10.2017, 10:06
A|A|A

zdj. Loving Vincent

Dorota Kobiela nie ma szczęścia do wrocławskich premier. Tuż przed pierwszym pokazem „Twojego Vincenta” w Polsce, na festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty, na lotnisku zgubiono jej bagaż. Zamiast zaplanowanej kreacji, musiala improwizować z szybkimi zakupami. Sytuacja powtórzyła się w przedpremierowy weekend, podczas wrocławskiej premiery wersji z dubbingiem w Dolnośląskim Centrum Filmowym. Tym razem zgubiono walizki obojga reżyserów. Dorota i Hugh Welchman wciąż jednak powtarzają, że do Wrocławia będą zawsze wracać z miłością. – Gdyby nie miasto, Odra-Film i Centrum Technologii Audiowizualnych naszego filmu mogłoby po prostu nie być – tłumaczy Kobiela. 

Posłuchaj wywiadu z autorką „Twojego Vincenta”:

PRZECZYTAJ RECENZJĘ TWOJEGO VINCENTA

Także producent, Sean Bobbitt, ma związki z Wrocławiem. To on miał wybudować, dla Silver Screen i Odra-Film, pierwszy mutlipleks w centrum Wrocławia, w miejscu dawnego kina Pokój. Inwestycja nigdy nie doszła do skutku, dzisiejszy producent „Vincenta” przyczynił się za to do budowy multipleksu w Gdyni, w którym do dziś znaczną część seansów organizuje Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. 

zdj. z premiery „Twojego Vincenta”: stoją, od lewej: Robert Gulaczyk, Sean Bobbitt, Hugh Welchman

WYWIAD Z HUGH WELCHMANEM:

Jan Pelczar: Wrocław jest dumny z Twojego Vincenta. Czy ma prawo do tej dumy?

Hugh Welchman: Z jednej strony Wrocław to jeden z wielu partnerów, którzy sfinansowali film, ale z drugiej strony miasto Wrocław, dolnośląska instytucja Odra-Film i Centrum Technologii Audiowizualnych to nasi bohaterowie, bo weszli na pokład bardzo wcześnie. Jedną rzeczą jest, gdy ktoś dokłada się, gdy mamy już wiele wsparcia, a zupełnie inną rzeczą jest, gdy ktoś zaczyna nas popierać na etapie wstępnego pomysłu, który chcemy przekuć w coś wielkiego i ambitnego. W 2013 i w 2014 roku większość ludzi nam odmawiała, dlatego poparcie, którego udzielono nam we Wrocławiu, było kluczowe do tego, by ten film w ogóle kiedykolwiek powstał.


Wrocławianie oprócz samego filmu mogą oglądać, w galerii Kino, Dolnośląskiego Centrum Filmowego, wystawę „Twój Vincent”. Czy to są naprawdę obrazy z filmu?

Są na niej trzy rodzaje obrazów. Te, które mają w rogach napisy białą kredą na czarnym tle, to prawdziwe kadry z filmu. Faktyczne obrazy, które można zobaczyć w kinie. Są też obrazy zaprojektowane. Tworzyliśmy je na początku, by sprawdzić, jak będziemy imitować malarstwo Vincenta w filmie. Są też treningowe, próbne obrazy malarzy, którzy pracowali we Wrocławiu.

O wiele większa wystawa zostanie otwarta 14 października w Holandii.

Noord Brabants Museum w Deen Bosch to muzeum z rodzinnych stron van Gogha. W tym regionie nauczył się malować. Mamy do dyspozycji przestrzeń powyżej 500 metrów kwadratowych. Pokażemy tam 120 obrazów z filmu: ulubionych prac moich, Doroty i szefa malarzy Piotra Domaniaka. Będzie można zobaczyć nie tylko malarstwo, dzięki multimediom wyjaśnimy również, jak powstawał film. Osadzimy też film w kontekście historycznym.

Premiery, wernisaże, „Hollywood Reporter” napisał o waszym filmie „faworyt do Oscara” – przeszliście daleką drogę od projektu, który nie mógł znaleźć inwestora.

Tak, to była długa, okropna podróż. Wytrwaliśmy, bo wierzyliśmy, że wieziemy coś specjalnego. Myśleliśmy, że dzięki temu filmowi ludzie zobaczą na kinowym ekranie coś, czego jeszcze nigdy nie doświadczyli. Uważaliśmy, że to może być odświeżające dla ludzi, by w świecie, który jest tak nasycony mediami, animacjami generowanymi w komputerze, filmami z efektami specjalnymi, zobaczyli nowy rodzaj filmu. Chcieliśmy też obudzić, czy też obudzić na nowo, zainteresowanie Vincentem van Goghiem. To wyjątkowy człowiek. Zaliczył straszny upadek, jego kariera załamała się, gdy był po dwudziestym roku życia, wielu z nas poddałoby się, ale on się pozbierał, i w ciągu kolejnych siedmiu, ośmiu lat, choć nigdy wcześniej nie malował, sam się tego nauczył i stał się jednym z największych malarzy w dziejach. To historia, która może być źródłem natchnienia, jesteśmy szczęśliwi, że zostanie opowiedziana na całym świecie.

Pierwsze było marzenie o malarskiej animacji, czy pierwsza była myśl: zróbmy film o van Goghu?

Van Gogh był zawsze początkiem. Dorota po raz pierwszy przeczytała jego listy, kiedy miała 15 lat. Kiedy miała 16 - odwiedziła jego muzeum na wycieczce ze swoją klasą z warszawskiego liceum. Ta historia była bliska jej sercu także w kolejnej dekadzie jej życia. Gdy zdecydowała się namalować film, bo chciała połączyć swoją pasję do malarstwa z kinem, które stało się jej drugim zawodem, van Gogh był naturalnym wyborem. A dlaczego jeszcze nadawał się do tego, by być naturalnym wyborem do filmu? Bo malował świat, który go otaczał. Gdyby bohaterem był Carravagio, musielibyśmy umieścić w filmie sporo Jana Chrzciciela, inaczej nie udałoby się ożywić jego obrazów. Z Vincentem było inaczej. Malował osoby, które podawały mu jedzenie, listonosza, przyjaciół, widok z okna, dzbanek z kawą, pola, otaczające miejsce zamieszkania. Można uzyskać pełny obraz jego świata. Poza tym jego historia jest fascynująca: dokumentowaliśmy ją przez 3-4 lata, a i tak nie dotarliśmy do sedna. Nie poznaliśmy odpowiedzi na pytanie o tajemnicę jego choroby, o to, co wydarzyło się z nim w czasie jego ostatnich dni.

Wybór takiego bohatera stanowił jednak ogromne wyzwanie, dlatego, że nawet tydzień, a szczególnie ostatni tydzień z jego życia, trudno zmieścić w półtoragodzinnej opowieści.

Kiedy tworzysz biografię, nawet na podstawie życia, które tragedia tak znacznie skróciła, jak w przypadku Vincenta, i tak masz o wiele za dużo materiału, nawet na książkę, co dopiero na półtoragodzinny film. Dlatego trzeba podejmować bardzo drastyczne decyzje. Od początku chcieliśmy ożywić jego obrazy, by opowiedzieć jego historię. A kiedy szukaliśmy informacji o bohaterach portretów, postaciach, które portretował, zrozumieliśmy, że mieli mocne opinie o Vincencie, o tym kim był. I te spojrzenia były przeciwstawne. Czyli od początku mieliśmy konflikt bohaterów. Historia z tajemnicą, spojrzenie od strony tajemnicy, to szybko stało się dominujące, szczególnie, że nigdy nie mogliśmy znaleźć odpowiedzi na pytanie: dlaczego Vincent się zabił w takim momencie życia? Przecież wreszcie zaczęło się układać, właśnie po raz pierwszy sprzedał obraz, otrzymał bardzo dobrą recenzję pióra słynnego krytyka, tego samego roku, miesiące przed śmiercią, był gwiazdą nowych wystaw w Paryżu. Fizycznie miał się dobrze, tak zdrowy nie był od długiego czasu. Psychicznie? Opuścił już szpital psychiatryczny. Wydawało się, że wszystko idzie dobrze. Dlaczego zabijać się wtedy, kiedy zaczyna być dobrze? To pytanie zawsze motywowało nasze opowiadanie i pisanie naszego scenariusza.

Czy już na etapie scenariusza duet reżyserski podzielił się obowiązkami?

Na etapie scenariusza pracowaliśmy nad wszystkim wspólnie. Dorota bardziej zajmowała się konstrukcją całej opowieści, a ja siedziałem i wypełniałem scenariusz kwestiami, ale na etapie scenariusza pracowaliśmy razem. Podobnie podczas pracy z aktorami i na montażu, ale gdy do akcji wkroczyli malarze, gdy zaczęliśmy malować, to się zmieniło. Dorota to bardzo wykształcony i znakomity malarz, ja nim nie jestem. Na tym etapie Dorota reżyserowała malarzy, ja zajmowalem się dźwiękiem, muzyką i sprawami producenckimi.

Z waszego duetu, ty masz oscarowe doświadczenie. Co trzeba zrobić, żeby Vincent nie zmarnował szansy?

Wszystko, co można zrobić w sprawie Oscarów, to zadbać by tak wielu członków Akademii jak to możliwe, obejrzało twój film albo chociaż o nim usłyszało. Dorota i ja udzielamy każdego możliwego wywiadu, o który nas poproszą i będziemy tak robić do końca roku. Sześć lat spędziliśmy tworząc ten film, więc sześć miesięcy na jego promocję, to nie poświęcenie, a drobna inwestycja w dalszą przyszłość. I to by było na tyle: musisz sprawić, by ludzie wiedzieli, że twój film istnieje, nie można ich przekonać, by na ciebie głosowali, ale można im opowiedzieć o filmie i o tym, jak powstał. Na koniec dnia podejmą decyzję w oparciu o to, co widzieli. A jeśli nie zobaczą filmu, to nie zdecydują na twoją korzyść. Zasadniczy problem jest taki, że za konkurencję mamy filmy wyprodukowane przez wielkie studia, które stać na pokazy w tysiącach kin. Każdy będzie wiedział o tych filmach. Mniejsze produkcje, takie jak nasza, muszą starać się bardziej, docierać do członków Akademii. Zaczęliśmy nad tym pracować na początku września i będziemy kontynuować te robotę do końca roku.

A co, jeśli w Pixar lub Dreamworks powiedzą po Oscarach: teraz my zabieramy się za malarskie animacje?

Mam nadzieję, że tak powiedzą, bo wtedy będą musieli nas zatrudnić, by to zrobić. Spędziliśmy ostatnie 5 lat wymyślając technologię, mamy do niej dostęp, wytrenowaliśmy siłę roboczą. Mam nadzieję, że dzięki naszemu filmowi ludzie bardziej zainteresują się Vincentem, jego pracami, listami, jego życiem. Ale mam też nadzieję, że w rezultacie świat pozwoli nam zrobić kolejną malarską animację. Po 5 latach spędzonych nad doskonaleniem technologii, podoba nam się estetyka, mamy wrażenie, że to dopiero początek, że technikę można wyróżnić na rozmaite sposoby. Teraz przygotowujemy w niej malarski horror, inspirowany obrazami z ostatniego okresu twórczości Goi. Mam nadzieję, że niektórym ludziom taki pomysł się spodoba i nie pozwolą, byśmy stracili kolejne 5 lat na zbieranie pieniędzy.

Publiczność na całym świecie odbiera Vincenta równie pozytywnie?

Do tej pory mamy za sobą jedynie pokazy festiwalowe, nie licząc Ameryki, gdzie film wszedł do kin we wrześniu. Na festiwalach nie mogliśmy marzyć o lepszym przyjęciu. Wygraliśmy nagrody publiczności właściwie wszędzie, gdzie byliśmy brani pod uwagę do nagrody publiczności. To dobry wynik. W Chinach widzowie byli najbardziej zainteresowani technicznym aspektem naszej pracy. Podobne pytania padały w Polsce i Stanach Zjednoczonych. We Francji, co interesujące, pytali głównie o historię. W Wielkiej Brytanii z kolei o proces tworzenia tej opowieści. Do tej pory spotkaliśmy się z entuzjastycznymi reakcjami widowni we wszystkich krajach, wciąż mamy wiele przed sobą. Jak na razie wszystko idzie dobrze.

 

Jerzy Stuhr jest gwiazdą polskiego dubbingu „Twojego Vincenta”. Po obejrzeniu filmu powiedział

To dla mnie odkrycie ostatnich miesięcy. Jak oglądam taki film, to sobie myślę: "Jest Bóg".

TWÓJ VINCENT W LICZBACH:

Scenariusz
800 listów van Gogha było dla twórców inspiracją do napisania scenariusza.
40 różnych publikacji o Vincencie: biografii, opracowań naukowych, esejów i beletrystyki Dorota Kobiela i Hugh Welchman przeczytali zanim ukończyli scenariusz filmu.
W ciągu 4 lat odwiedzili 19 muzeów w sześciu krajach, obejrzeli około 400 obrazów van Gogha.
Powstało 5 wersji scenariusza, ale Dorota Kobiela mówi nawet o siedmiu.

Realizacja
Realizowany w 3 krajach – zdjęcia aktorskie odbyły się w studiach we Wrocławiu i Londynie, studia malarskie znajdowały się w Grecji i Polsce.
Praca nad filmem zajęła 8 lat.
Na ogłoszenie o poszukiwaniu malarzy do zespołu produkcja otrzymała 5 tysięcy zgłoszeń z całego świata.
Zaangażowanych było 125 malarzy z 15 krajów.
Powstało 97 stacji PAWS (zaprojektowanych specjalnie na potrzeby filmu stacji malarskich).
Na jedną sekundę filmu składają się wykonane w wysokiej rozdzielczości 24 zdjęcia dwunastu ujęć obrazu.
Każda sekunda filmu oznaczała nawet 10 dni pracy dla jednego malarza.
80 lat – tyle czasu Dorota Kobiela musiałaby spędzić na pracy nad filmem, gdyby trzymała się pierwotnego pomysłu i realizował film sama.

Efekt końcowy
Jedyny taki film w historii kina.
65 000 ręcznie malowanych klatek.
W filmie „grają” 94 obrazy Vincenta van Gogha, które zostały „wcielone” do filmu w postaci bardzo zbliżonej do oryginałów, oraz kolejnych 31 obrazów wykorzystanych w formie częściowo lub znacznie przekształconej.
15 minut owacji na stojąco podczas światowej premiery na Festiwalu Filmów Animowanych w Annecy.
Dystrybucja w 135 krajach.

REKLAMA

To może Cię zainteresować