Rowerzyści, precz z ulic! (Zobacz)

Radio RAM | Utworzono: 09.03.2014, 08:12 | Zmodyfikowano: 09.03.2014, 10:55
A|A|A

fot. archiwum radioram.pl

Pora wyciągnąć rowery z piwnic. Jak wygląda rowerowe podróżowanie po Wrocławiu?

Z okolic ul. Nowowiejskiej na wrocławskim Śródmieściu na ulicę Karkonoską, pod siedzibę Radia Wrocław. To około 7 kilometrów, w dwie strony 14. Codziennie tę trasę przemierzam do pracy. O różnych porach dnia. I spoglądam na zegarek.

Bladym świtem czy późnym wieczorem wygrywa samochód. Podróż trwa 18 minut. Ale w ciągu dnia czasem to 27 minut, a jak jest korek to i 40 minut.

Komunikacja miejska - na ogół 3 tramwaje - to 43 minuty (rano nawet 53 minuty, bo trzeba czekać na przesiadkach) od drzwi do drzwi około 57 minut. Pod warunkiem, że wszytko przyjedzie zgodnie z rozkładem i nie zepsuje się po drodze. Komunikacja miejska nie nadaje się do podróżowania, jeśli tak jak ja musisz być w pracy ZAWSZE punktualnie co do minuty - „Wiadomości o 6.00” muszą być o 6.00 a nie o 6.15, bo się tramwaj zepsuł.

Rower. O poranku to 25 minut, puste ulice, nie czekam na światłach. W ciągu dnia 27 minut. Nie stoję w korkach, drażnię kierowców, bo wyprzedzam ich, jak się da, z prawej, czy z lewej. Nieważne. Jadę prawie cały czas. Znam światła, dostosowuję prędkość do odcinków. Gdy wiem, że zmiana światła jest wolna, jadę 13km/h i zbieram siły, bo kolejny odcinek muszę przejechać naprawdę szybko, by załapać się na rowerową zieloną falę - tu prędkość do 33km/h. Na całej trasie zatrzymuję się tylko dwa razy.

Średnio 4 na 5 dni do pracy jadę rowerem. Jest szybszy i bardziej niezawodny. Od dziecka jeżdżę na dwóch kółkach, do szkoły jeździłem, na studiach we Wrocławiu i Berlinie też głównie tak się poruszałem po mieście, zacząłem pracę w radiu i też z siodełka sprawniej i szybciej dojechać do rozmówców na nagranie, czy zrobić raport korkowy. To też zdrowiej - rower to trening aerobowy w czystej postaci, może fakt, że powietrze nie najlepsze, ale jadę przez Ostrów Tumski, Szewską, aleją Powstańców Śląskich, więc jak na miasto pod względem jakości powietrza nie jest najgorzej. Do samochodu wsiadam, gdy mocno leje, albo muszę zrobić zakupy, wtedy bagażnik w aucie sprawdza się lepiej. Zastanawiam się nad schizofrenią, która mi towarzyszy w tych podróżach, w zależności od tego, czym jadę.


Gdy siedzę za kółkiem, w aucie, pomstuję na rowerzystę wymijającego mnie w korku z lewej i prawej. Drażni mnie, bo mijać go muszę i z cztery razy. Ruszam spod świateł, mijam go, ale gdy stoję na kolejnych, on mija mnie. A takie wyprzedzanie jednośladu miłe nie jest. Się chłopina trzęsie na tym rowerze, jak jest dziura, to ją objeżdża szeroko, nie patrząc, że pcha się pod rozpędzone auto. Gdy stoję przed światłami, zanim się nauczyłem, by zostawić większy odstęp z boku, dwa razy taki jeden z drugim o lusterko mi zahaczył. I z pod świateł, z tych śluz ruszają jak łamagi, powoli, kiwając się na boki. Trwa to i trwa. A jak jest czerwone, to autem stać muszę, a ten tylko patrzy, czy nic nie jedzie i na czerwonym, jaśnie pan, zasuwa. Jak mu nie pasuje, to po pasach dla pieszych, bo tam akurat zielone. Najlepiej, by sobie po chodniku jechał, a nie mi i pozostałym szoferom życie utrudniał.

Ale przesiadam się na rower. I znów się wściekam. Że, jak mnie samochodem mijają, to nie zostawi metra wolnego, tylko jedzie, jakby brał udział w konkursie „omiń o milimetr”. I nie przewidzi jeden z drugim, że jak jadę skrajem jezdni i nagle przede mną studzienka zapadnięta o ćwierć metra to ominąć muszę i naprawdę trzeba ten metr wolnego zostawić. I się dziwią, że przed światłami omijam ich z prawej, a jak się przytulił do krawężnika to z lewej. Jestem zwrotniejszy, to wymijam. Prawo niby zezwala. Jestem wolniejszy, ale wyprzedzam, gdy samochody stoją przed światłami. Jak widzę, że czerwone, a nic nie jedzie, to czasem przeskoczę. Też po to, by nie startować równo z kierowcami, bo ruszanie jest dość niebezpieczne, lepiej dla mnie i dla nich, gdy mijają już rozpędzonego. Wtedy jestem stabilniejszy. Spieszę się, jak stoję to marznę, to nie jest jazda rekreacyjna, więc tak jak kierowcy czasem jadą szybciej niż pozwalają ograniczenia, tak ja łamię prawo, gdy widzę, że nic mi nie grozi.



Drażnią mnie rowerzyści, gdy jadę autem, i kierowcy, gdy patrzę na świat z siodełka. I zastanawiam się, z czego to się bierze. Nie ma co się dziwić, że na forach internetowych trwa zagorzała bitwa samochodziarzy z rowerzystami i idiotyczny spór w stylu "moja racja jest mojsza niż twojsza", jeśli ja sam ze sobą taki spór prowadzę. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dlaczego w Berlinie, jeżdżąc tam po mieście rowerem i samochodem, takiego wrażenia nie miałem?

To źle zaprojektowane miasto napuszcza te dwie grupy ludzi na siebie. Bo nie ma dróg rowerowych wzdłuż jezdni, na światłach rowerzyści nie są uprzywilejowani, są drogi rowerowe, które dosłownie wrzucają rowerzystów pod koła samochodów (tak jest na nowej! ścieżce wzdłuż ul Mikołaja), raz po raz w skrajni drogi zapadnięte kratki ściekowe powodują, że rowerzysta musi gwałtownie zjechać bliżej środka jezdni. W Berlinie, nawet światło zielone dla rowerzystów zapala się odrobinę wcześniej, by rowery już jechały, gdy samochody będą je wyprzedzać. Inna sprawa że droga rowerowa oddzielona jest nieco od jezdni, ale nie tak, by wiodła po chodnikach. Władze Berlina wiedziały, że ludzie wybiorą rower, jeśli będzie to szybki środek transportu, dlatego drogi rowerowe są połączone ze sobą, bezpieczne i szybkie. We Wrocławiu rozczłonkowane. Jedziesz ulicą, a obok zaczyna się na chodniku ścieżka rowerowa, i już na ulicy jesteś nielegalny. Jedziesz ścieżką, a ona się kończy i znów jesteś nielegalnie na chodniku. By skręcić rowerem w lewo, musisz stać na trzech światłach, a samochód ma jedno światło lewoskrętu. Wrocławska Inicjatywa Rowerowa te absurdy wymienia u siebie na stronie.


Czego nam trzeba? Cierpliwości. By się drogi rowerowe połączyły w spójną sieć, by rowerzyści zrozumieli, że nie są niezniszczalni, a jazda na "cichociemnego" może kosztować życie ich lub kierowcy, który, wymijając, wpadnie w poślizg. By kierowcy pojęli, że wielu rowerzystów - tak jak ja - mogłoby jechać samochodem, ale zdecydowało się na rower. Dzięki temu o jedno auto w korku mniej. Już teraz dziennie po Wrocławiu jeździ 22 tysiące rowerzystów, jeśli co drugi z mieszkańców stolicy regionu ma samochód, to oznacza, że co najmniej 11 tysięcy aut zamiast stanąć w korkach pozostało na przydomowych parkingach, bo ich właściciele do pracy ruszyli rowerem. Może z tego powodu warto im, z wdzięczności, zostawić metr odstępu od krawężnika? Bo jakby było bezpiecznie, to po Wrocławiu jeździłoby do 200 tysięcy osób. Tak przynajmniej deklarują w badaniach.



Mamy we Wrocławiu 204 kilometry dróg i ścieżek rowerowych. Kiedyś Wrocław miał ich najwięcej w kraju, teraz Warszawa z 340 kilometrami nas wyprzedziła. Gdańsk twierdzi, że dróg ma jeszcze więcej - bo ponad 400 kilometrów, ale to bzdura bo do tras rowerowych wlicza wszystkie drogi uspokojonego ruchu, faktycznie Stolica Trójmiasta ma 130 kilometrów. We Wrocławiu co roku przybywa dróg - 20 lat temu było 20 kilometrów, 10 lat temu 124, dziś ponad 200 i w dodatku porównując powierzchnię miasta z długością dróg jesteśmy polskim prymusem. 32 na 100 wrocławian mówi, że gdyby rower był bezpieczny a ścieżki wygodne, do pracy podróżowaliby na dwóch kółkach. To najwięcej chętnych w Polsce. Problemem jest jednak poszatkowanie dróg, to sprawia, że ludzie bojący się ruchu samochodowego ze ścieżek nie korzystają. Dziś około 5% wrocławian do pracy jeździ rowerem. Jednoślady są szczególnie popularne w rejonie Maślic, Pracz, Rędzina i Wielkiej Wyspy. Na Osobowicach aż 21% mieszkańców jeździ rowerem. To ewenement, na skalę ogólnokrajową. Co ciekawe – więcej podróży w naszym mieście odbywa się jednośladami niż z przesadkami z tramwaju na autobus, czy autobusu na tramwaj (3,2 proc.). Można więc śmiało zaryzykować stwierdzenie, że jeśli mamy do wyboru przesiadki, albo podróż jednośladem – wybieramy rower. Magistrat chce, by w 2020 roku co 7 wrocławianin na co dzień jeździł nie autem czy komunikacją miejską, ale właśnie rowerem.

72% wrocławian w ankiecie w 2011 roku uznało za pozytywne zamykanie ulic w centrum dla samochodów, a otwieranie dla rowerów i pieszych. Co ciekawe, pomysł najbardziej akceptuje grupa, która ma w rodzinie trzy lub więcej aut.

REKLAMA

To może Cię zainteresować