Rafał wygina widelce

Radio RAM | Utworzono: 18.10.2007, 19:13 | Zmodyfikowano: 29.10.2007, 17:21
A|A|A

fot. Janusz Wójtowicz ("Polska - Gazeta Wrocławska")

Zdarzyło się Pani pomstować na lokalne władze, gdy stała Pani w korkach? Może nawet na samego Rafała Dutkiewicza?

- Tylko raz, zresztą nieszczęśliwie dla mnie, powiedziałam coś złego. Jechałam do radia, byłam spóźniona i stałam w strasznych korkach. Mam na nie sposób: przeglądam sobie projekty albo czytam książkę. Ale to powoduje, że nie ruszam natychmiast, kiedy auto przede mną wystartuje. Tego dnia jechał za mną bardzo nerwowy kierowca, który ciągle na mnie machał. Kiedy rozjechaliśmy się na dwa pasy, kazał mi otworzyć okno i pokrzykiwał: „Nie dość, że korki, to takie baby jeszcze wszystkich blokują". Odpowiedziałem, że te korki nie są przez baby, tylko przez prezydenta. „Nie dosyć, że uciążliwa, to głupia. Jedyny człowiek, który coś z tym chce zrobić, a ta się go jeszcze czepia" odrzekł, zamknął okno i odjechał. Zadzwoniłam do Rafała i powiedziałam, że te korki to przeze mnie, a nie przez niego.

Gdy przyjeżdżają do Pani znajomi czy goście, z pewnością nie chwali się Pani korkami. Co im Pani pokazuje we Wrocławiu?

- Najpierw nasz dom, bo jestem z niego dumna. To moje dzieło - projektowałam go i budowałam od początku do końca. A wieczorem zapraszam znajomych na Ostrów Tumski. Przy lampach gazowych nie ma bardziej czarodziejskiego miejsca w mieście.

Zdaje się, że dla Pani ma ono duże znaczenie także z innych powodów.

- W katedrze braliśmy ślub, chrzciliśmy dzieci. I tam, pod drzwiami arcybiskupa Gulbinowicza, poznaliśmy się. Oboje byliśmy wtedy w konspiracji. Jako dyrektorka Arcybiskupiego Komitetu Charytatywnego przychodziłam zdawać relacje i prosić arcybiskupa o interwencje w przypadkach drastycznych aresztowań. Miałam pilną sprawę, Rafał także. Przekonałam go, że ja tylko na pięć minut, ale wyszło z tego pół godziny. Kiedy wyszłam, nie było już Rafała. Poczułam się winna, wypatrzyłam go przez okno i przeprosiłam. Umówiliśmy się na herbatę w Herbowej. Nie przyszedł i pomyślałam, że to jego mała zemsta. Ale po pół roku zaczepił mnie na Ostrowie Tumskim wielki, długowłosy facet z gęstą brodą. To znów był Rafał, który usprawiedliwiał się, że nie przyszedł na randkę, bo ścigała go milicja i uciekł do Lublina. Znowu się umówiliśmy na herbatę. A parę miesięcy później pobraliśmy.

Nie potrafię sobie wyobrazić prezydenta z długimi włosami. Ma Pani wpływ na wizerunek męża?

- Na inną fryzurę nie ma już szans. Garniturów ma o wiele więcej niż kiedyś, są eleganckie, ciemne z przewagą czarnego.

Znajdują Państwo czas na wspólne zakupy?

- Dla męża tak, dla mnie nie. Nie lubię robić zakupów, więc gdy jesteśmy za granicą,, zawsze z programu wykreślam punkt „sklepy" i zamieniam na „zwiedzanie".

Jak wygląda dzień żony prezydenta?

- Rano zawsze pilnuję, żeby mąż, jadąc do pracy, odwoził dzieci do szkoły. To jest ich codzienny kontakt, 15 minut, kiedy półśpiący trzymają się za ręce i mówią sobie miłe rzeczy. Mam wtedy pół godziny dla siebie, po czym wyjeżdżam na budowę albo do współpracowników, by omówić projekty. Dzieci odbieram już sama.

Mąż znowu wygrał wybory we Wrocławiu.

- I mam mieszane uczucia. Cieszę się, że dokończy to, co rozpoczął w pierwszej kadencji i zbierze owoce tych trudów. Ale z drugiej strony dzieci rosną bez taty i ten czas nigdy nie wróci. Tęsknimy i jesteśmy trochę samotni. Poza tym Joachim skończył 13 lat i wszedł gwałtownie w okres dojrzewania. Autorytet ojca byłby w tej sytuacji bardzo wskazany. Teraz ja jestem osobą, która „czepia się dzieci", a tato jest raz w tygodniu, ukocha,
przytuli, do kina zabierze...

Styczeń to czas budżetów. Czy prezydent z taką samą determinacją zajmuje się domowymi finansami jak miejskimi? Planuje wydatki na zmywarkę czy lodówkę? Czy Pani trzyma kasę?

- Wszystko trzymam ja. Rafał nie angażuje się w sprawy domowe. W dniu, kiedy zaczynają się święta, zapyta: „Anulko, czy mamy wszystko, czy może coś załatwić?". Nie obciążam go tymi problemami, bo on pracuje w innej skali. Czasem nawet sam prosi „Nie dokładaj mi już więcej, bo nie uniosę". A ja z natury jestem samodzielna i sobie radzę.

Jakie cechy Pani męża sprawiły, że wrocławianie tak bardzo mu ufają?

- Jest człowiekiem niekonfliktowym, który buduje - w sensie dosłownym i przenośnym. Buduje drogi, ale także mosty między ludźmi.

Gościliście Państwo u prezydenta Stanów Zjednoczonych? Jak wyglądało to spotkanie?

- Prezydent Bush wyszedł po nas przed rezydencję i powiedział, że ma bardzo piękny, stuletni dom, który należał do jego dziadka. Odpowiedziałam, że pewnie z drugiej strony jest taras i jako architekt chyba wiem, jak jest ten dom zbudowany. Prezydent się ucieszył, objął ramieniem i powiedział: „Chodź, pokażę ci cały dom". Potem przyszła jego przemiła żona, zrobiła kawę i rozmawiałyśmy o dzieciach.

A panowie prezydenci zniknęli w ogrodzie...

- George Bush pokazał nam pojazd do jeżdżenia po ogrodzie, który skonstruował dla niego jakiś kosmiczny instytut. Jeździ się nim trudno, bo ma dwa kółka i trzeba balansować ciałem, żeby się przemieszczać. Chciał, żeby mój mąż spróbował. Bawili się znakomicie. Mężczyźni niezależnie od wieku i funkcji, jakie piastują, nie wyrastają z takich chłopięcych zabaw.

A stają się mniej romantyczni? Czy prezydent Wrocławia pisze wiersze miłosne?

- Pisze fraszki, ale miłosne to one nie są. Raczej prześmiewcze i troszkę złośliwe. Choć jego poezję miłosną też mam schowaną w domu. Kiedy na spotkaniach z ludźmi jest dobra atmosfera, to puentuje je fraszkami. To jego cecha charakterystyczna, tak jak skręcanie widelców...

???

- We wszystkich restauracjach w Polsce i za granicą - zawija je w ósemkę. Kiedyś byliśmy służbowo we Francji. W restauracji mąż ogłosił, że siłą woli skręci widelec. Wszyscy ucichli, bo chcieli zobaczyć taką siłę woli. A Rafał bierze go go w ręce i skręca, a wszyscy się cieszą. Francuzi próbowali zrobić to samo, po czym kolejne widelce oddawali Rafałowi. Restauracja miała więc 20 krzywych widelców, a kelner poprosił, że jak kolejny raz przyjedziemy, mamy go uprzedzić - poda plastikowe sztućce. Ale Francuzi byli tak zachwyceni, że oprawili nam ten widelec w przestrzenną ramkę i przywieźli w prezencie. Wisi u nas w domu, a w ogromnym szklanym naczyniu mamy jeszcze zestaw widelców skręconych w innych miejscach. Ale jemy takimi, których się nie da przekrzywić.

REKLAMA