GALERIANKI (***)

Jan Pelczar | Utworzono: 20.09.2009, 22:18 | Zmodyfikowano: 20.09.2009, 22:18
A|A|A

Młode dziewczyny dla pieniędzy, a właściwie fantów - modnych butów, spódniczek, nowych modeli telefonów komórkowych - sprzedają swoje ciała. Seks uprawiają z mężczyznami poderwanymi w galeriach handlowych. Wspólnie są ofiarami konsumpcyjnego świata, ale kto jest poszkodowany bardziej - nie ma wątpliwości.

Dziewczyny wchodzą w dorosłość nie znając pojęcia miłości, szydząc z jakichkolwiek wartości. Nie mogą wynieść tego z domu, w którym matka oficjalnie gardzi ojcem, a jedyną metodą wychowawczą jest krzyk. Reżyserka i scenarzystka „Galerianek" Katarzyna Rosłaniec ma bardzo dobry słuch i talent obserwacyjny - jej historia jest wiarygodna i napisana żywym, prawdziwym językiem.

Od dialogów nastolatek widzom wielokrotnie spuchną uszy. Również wiele razy ręce złożą się do oklasków, bo obsada debiutantek zagrała tu pierwszorzędnie. Aktorsko „Galerianki" dorównują najlepszym dokonaniom ostatnich lat w polskim kinie. Anna Karczmarczyk jest przekonująca w roli głównej bohaterki, potrafi zainteresować jej dramatem, Dominika Krasowska, Magdalena Ciurzyńska i Dominika Gwit trzymają zaś na krawędzi barwny drugi plan.

Tu łatwo było o przerysowanie, ale dziewczyny zagrały jak profesjonalistki. Kroku dotrzymują aktorzy z ogromnym bagażem doświadczeń - Artur Barciś i Iza Kuna, w charakterystycznych epizodach rodziców. Niestety, na społecznym, dotkliwym obrazie atuty „Galerianek" się wyczerpują.

A reżyserka Katarzyna Rosłaniec stała się w mediach specjalistką od bardzo poważnego tematu. Kiedy jednak słyszę, jak -zupełnie na serio - Rosłaniec radzi, że nastolatki mogą uniknąć losu galerianek, jeśli rodzice będą z nimi rozmawiać, to włos jeży mi się na głowie. Gdy sam rozmawiałem z reżyserką dowiedziałem się, że sytuacja młodych dziewczyn to dla niej jedynie społeczne tło. Swój własny debiut Rosłaniec traktuje jako miłosny trójkąt, historię tragiczną.

A właśnie w tym elemencie „Galerianki" są tragicznie stereotypowe. Już lepiej, kiedy swoimi dialogami imitują „Wojnę polsko-ruską pod flagą biało-czerwoną". Filmy o dramatach wieku dorastania ogląda się na festiwalach każdego roku. Jednym z najciekawszych był dla mnie w ostatnich latach francuski obraz „Lilie wodne", o dziewczynach ze szkolnej drużyny pływania synchronicznego.

Tam również rozgrywał się miłosny dramat, mowa była o nieprzystosowaniu, o wkupywaniu się w łaski rówieśniczek. A młoda obsada także zagrała pierwszorzędnie i dojrzale. Reżyserka poprzestała jednak na kameralnych zbliżeniach i prostocie opowiadanej historii, nie próbowała swej opowieści rozedrgać.

A tak właśnie robi Rosłaniec w finale „Galerianek". Im bardziej jej film robi się efektowny, tym mniej nowego ma do powiedzenia.

REKLAMA