John Legend na żywo z Filadelfii

Radio RAM | Utworzono: 19.04.2008, 15:48 | Zmodyfikowano: 19.04.2008, 15:53
A|A|A

Lecz pewnie nie o doskonałość i czystość wyśpiewanych dźwięków do końca chodziło. Przy tłumach towarzyszących tego rodzaju występom artysta powinien zapewnić gawiedzi przede wszystkim dobrą zabawę. I tu John Legend spisał się znakomicie. Dynamiczne utwory w stylu „Dance To the Music” , „Do You Wanna Ride” lub „Used To Love You” rzeczywiście porywają i show trzyma poziom.

Doskonale wtórują wokaliście damskie głosy. Ogromne brawa należą się zatem chórkom, a w nich : Tara Michel i Jessyca Wilson. Bez dziewczyn naprawdę mam wątpliwości, jak zabrzmiałby refren „P.D.A. (We just don’t care)”. Utwór , który zachwyca w wersji studyjnej tutaj ukazuje wszystkie słabe punkty wokalne Johna. I doprawdy nie wiem, skąd bierze się takie wrażenie, ale najzwyczajniej w świecie nie wyciąga odpowiednich wysokości dźwięków, jak nakazuje melodia. A całość ratują wspomniane wokale towarzyszące plus świetni muzycy.

I o instrumentalistach warto tu wspomnieć. Koncert upiększa sekcja dęta, a w niej Steve Tirpak na trąbce, Aaron Goode na puzonie i Allen „Bizkit” Arthur umiejętnie wplatający brzmienie saksofonu. Nie zawodzi także publiczność wspomagająca Legenda w najważniejszych momentach melodii ( z reguły tam , gdzie trzeba zaśpiewać odrobinę wyżej). Szczególnie aktywna jest oczywiście płeć żeńska. Kobiety go kochają. Za tekst „Ordinary People”, za wyczucie w grze na fortepianie i za szczerość, nawet jeśli nie wszystko wokalnie wychodzi.

Trzeba po prostu poddać się atmosferze tego wieczoru, wierzyć emocjom widzów, zakochać jeszcze raz w świetnych przecież piosenkach „Let’s Get lifted”, „Save room”, „Again”. One stanowią także o tym, że całość można uznać za swoisty „Greatest Hits”. Jest również kilka fragmentów naprawdę urzekających , jak choćby wokalny duet z Corinne Bailey Rae w rozbujanym „Where Is The Love”.

Jeśli jednak ktoś dopiero zaczyna swą przygodę z tym artystą, zapewniam , że więcej zyska docierając do studyjnych albumów „Get Lifted” (2004) i „Once Again” (2006). Tam John Legend nie ulega presji tłumu, w zaciszu studia nagrań tworzy klimat intymny i tajemniczy. A tego zdecydowanie zabrakło mi na tym koncercie. Wydawnictwo wzbogacone zostało o krążek DVD z fragmentami koncertu z Filadelfii zachęcającym do kupna całości w formie wizualnej. Ponadto możemy oglądnąć wideo do „Show Me” i „Another Again”, a także posłuchać wywiadu z głównym bohaterem wieczoru.

John Legend „Live From Philadelphia”
SONY BMG 2008

REKLAMA