"Sprawa Dantona", czyli Klata na szczycie

Radio RAM | Utworzono: 30.03.2008, 23:35 | Zmodyfikowano: 31.03.2008, 18:38
A|A|A

 

Najnowsze przedstawienie Jana Klaty zaczęło mi się podobać od chwili spotkania Robespierre’a z Dantonem. Wtedy poczułem, że to jest to. Czyli wreszcie Klata, którego akceptuję w stu procentach, w którym nic mi nie przeszkadza, niczego w nim za wiele i niczego za mało. Dojrzała, spójna, przemyślana robota.

Klata sugerował przed miesiącem, iż „Sprawa Dantona” to dopełnienie „Szewców u bram”, druga część tamtego, warszawskiego przedstawienia. Może i tak, ale nie potrzeba „Szewców”, by zrozumieć i docenić „Sprawę”. Tamten spektakl jawnie nawiązywał do polskiej rzeczywistości. Na wplecioną w Witkacego krytykę poprzedniej wizji rządzenia Polską zwracano baczną uwagę. Tutaj komentarza politycznego można się domyślać, choć nie trzeba. Zamiast dosłowności mamy analizę, teatr na temat władzy, rewolucji, człowieka na granicy ładów oraz programową ahistoryczność. Podobne sceny mogłyby się zdarzyć w każdej przestrzeni i epoce, ciągle się dzieją. Ze współczesności Klata, jak zwykle, wziął rekwizyty i piosenki, z historii prawdę, z dramatu Przybyszewskiej konstrukcję i bohaterów. Na tych dwóch ostatnich filarach inscenizacja trzyma się od początku w wannie do finału w tekturze. Każda scena się liczy, każdy dialog znaczy. Mikropomysły nie irytują, nie śmieszą, jak bywało u Klaty dawniej, składają się w przekonującą całość.

Nie ma pustej roli. Mimo, że pierwszą połowę zapisałbym dla Bartosza Porczyka w roli Desmoulinsa, a drugą na konto Wiesława Cichego – Dantona, wyróżnić warto wszystkich: Kingę Preis za wcielenie funkcjonalnej głupoty rrrewolucji, Katarzynę Strączek i Annę Ilczuk za niełatwą sztukę zaznaczenia kobiecości w świecie męskiego przewrotu czy np. Marcina Czarnika za umiejętne wyważenie realizmu i przymrużenia oka. Pomiędzy obiema konwencjami rozgrywa się dramat ludzi i idei. Z tym, że idei już nie ma, a ludzie jeszcze nie wybrali swojego mieszkania, jak po polsku można powiedzieć na etos. Nasz etos też się w tej sztuce znajdzie. Jeśli ktoś zechce, poszuka podobieństw między stronnictwami francuskiej rewolucji, a dwoma najważniejszymi dziś u nas ugrupowaniami. Tylko uwaga: prostego utożsamienia nie będzie. Cnota i terror, nie cnota lub terror, tworzą rewolucyjną rzeczywistość. Oraz polityczny marketing.

Kiedy Danton broni się podczas procesu, z premedytacją obalając oskarżenia oskarżeniami, zaczyna też nucić „Marsyliankę” i zwraca się z pieśnią do ludu. Publiczność waha się, czy podjąć melodię. Od nucenia bohaterowie przechodzą do krzyku, upadły przywódca tupie do taktu. Ale my mamy w głowie nie tylko chwytliwą nutę, lecz przede wszystkim fałsz wypowiedzianych przed momentem frazesów, widzimy podwójną moralność. Zaśpiewać nie zaśpiewamy, choć noga ruszy się od rytmu. Tak działa teatr Klaty. Bardziej na emocje niż intelekt, bo to emocje w końcu biorą górę. Bo żywioł zwycięża, nie człowiek. Jan Klata zauważył to kiedyś trafnie i z tej obserwacji wywiódł formę swoich przedstawień. Czasem przeszarżowywał, nazbyt ufał grepsom, przeszacowywał siłę scenicznych obrazów. W „Sprawie Dantona” znalazł harmonię. Świetny tekst wypełnił własnymi skreczami, nie odwrotnie. I zrobił spektakl sezonu. Mam nadzieję, że ktoś mu dorówna.

..............................................

"Sprawa Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej, reż. Jan Klata. Premiera w Teatrze Polskim we Wrocławiu 29.03.2008

REKLAMA