Sławomir Najnigier: "Zasługujemy na polityczną stabilność"

Radio RAM | Utworzono: 11.03.2008, 10:16 | Zmodyfikowano: 11.03.2008, 11:01
A|A|A

(Oto fragment rozmowy ze Sławomirem Najnigierem, jaka ukazała się we wtorek w specjalnym dodatku "Gazety Wyborczej Wrocław" wydanym na IX Dolnośląskie Forum Samorządu Terytorialnego w Kudowie Zdroju. Dodatek powstał we współpracy z www.prw.pl):


Łukasz Medeksza, www.prw.pl: Niedawno upadł dotychczasowy zarząd województwa, a sejmik miał problem z wyborem nowego. Czego Pan oczekiwałby od samorządu wojewódzkiego?

Sławomir Najnigier: - Stabilności. Za wzór zawsze stawiam Wrocław. Niezależnie od zmieniających się prezydentów i radnych jest tam prowadzona bardzo konsekwentna, wieloletnia polityka, która przynosi efekty. Niestety, tego typu consensusu nie ma w kolejnych sejmikach. Poza tym na Dolnym Śląsku obowiązuje model „dwóch marszałków na jedną kadencję”. Pod tym względem jesteśmy województwem wyjątkowo niestabilnym. A szkoda. Bo w tych warunkach merytorycznego consensusu nie da się wypracować.

Czego miałby dotyczyć taki consensus?

- Dużych projektów, które np. poprawią sytuację całej Kotliny Jeleniogórskiej, albo Kotliny Kłodzkiej. Powoli kończy się czas małych, pojedynczych projekcików. W ciągu najbliższego roku czeka nas kolejna reforma decentralizacyjna. Sejmik stanie się potęgą finansową. I okaże się, że mając pieniądze nie ma projektów. W wielu dziedzinach konieczne jest spojrzenie długoterminowe. Najgorszym przykładem braku consensusu jest sytuacja w służbie zdrowia. Gdyby już w pierwszej kadencji sejmiku udało się stworzyć takie porozumienie na rzecz reformy służby zdrowia, to dziś zajmowalibyśmy się ulepszaniem dobrych szpitali, a nie likwidacją tych szpitali, które już dawno powinny być zlikwidowane. Pod tym względem nasz region jest spóźniony o przynajmniej kilka lat.

Ale Dolny Śląsk chyba nie cierpi na brak projektów. Problemem są raczej przepychanki o to, kto dostanie pieniądze na inwestycje i tym samym zabierze je komuś innemu.

- Dlaczego tak ma być?

Przykładem jest Wschodnia Obwodnica Wrocławia. Raz ma być budowana, innym razem okazuje się, że nie ma na nią pieniędzy.

- To przykład niekonsekwencji w planowaniu wieloletnim. Jeżeli raz umówiliśmy się, że ta droga powstanie, to powinniśmy się tego trzymać. No i dlaczego nie zastosować tu wariantu kooperacyjnego [inwestycję prowadziłyby wspólnie różne samorządy – red.]? Nie znam marszałka, który podjąłby poważne rozmowy z zainteresowanymi gminami o współfinansowaniu tego projektu. Ta droga w kilku miejscach biegnie przez teren administracyjny Wrocławia. Dla Wrocławia 150 mln zł to tyle, co koszt remontu pl. Grunwaldzkiego. Hamowanie takiej inwestycji, gdy ma ona już pozwolenie na budowę jest szkodliwe dla wszystkich. Bo Wrocław jest przeszkodą transportową dla całego regionu. Jest komunikacyjną czarną dziurą. Objazd Wrocławia jest korzystny przede wszystkim dla jego otoczenia. I jeszcze jedno. Regionalny Program Operacyjny (RPO) Wielkopolski przeznacza prawie 40 proc. dostępnych środków na transport. W RPO Dolnego Śląska jest to kilkanaście proc. Sami sobie strzeliliśmy gola. Mając tak krótką kołdrę nie da się wybudować nawet czterech mostów na Odrze. A przydałyby się.

Czego brakuje temu województwu? Wizji? Lepszego systemu zarządzania na szczeblu regionalnym?

- Powtórzę: consensusu dla projektów, które mają znaczenie regionalne. Od pierwszej kadencji samorządu wojewódzkiego utrzymuje się tendencja, by małymi pieniędzmi zaspokajać oczekiwania małych gmin, małych ZOZ-ów, wszystkich.

Ale taka jest polityka. Tak podobno wygrywa się wybory "w terenie".

- To krótkoterminowe myślenie. Praktyka pokazuje, że nikt w ten sposób nie wygrywa wyborów. A dużych projektów jak nie było, tak nie ma. Szkoda, że tak się dzieje. Chodzi o to, żeby zamiast wyrywać sobie krótką kołdrę, popracować, żeby była ona dłuższa.

Może marszałek powinien być wybierany w bezpośrednich wyborach?

- W większości regionów w Europie ich szefowie wybierani są pośrednio. Więc bezpośrednie wybory marszałków wcale nie są lekarstwem. Szukałbym go raczej w głowach i umysłach, a nie w rozwiązaniach prawno-ustrojowych.

REKLAMA