Specjalnie dla Radia RAM: rozmowa z Montefiori Cocktail!

Radio RAM | Utworzono: 27.10.2007, 16:24 | Zmodyfikowano: 06.03.2008, 22:30
A|A|A

Montefiori Cocktail we Wrocławiu (Fot. Radio RAM)


Rozmowa z Montefiori Cocktail. CZĘŚĆ 1.

(Posłuchaj):

(Poczytaj):

Michał Sierlecki: Na początku chcę zapytać Was o wrocławski koncert i emocje z nim związane. Czy jesteście zadowoleni z występu i reakcji publiczności?
Francesco:
- Byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni, ludzie zaczęli na gorąco reagować dosłownie w przeciągu sekund. Nasza praca stała się o wiele łatwiejsza. Na początku mieliśmy obawy, ale później okazało się, że wszystko jest w porządku i naprawdę jesteśmy szczęśliwi, bo to miłe miasto, mili ludzie i chętnie jeszcze tu wrócimy :)

A Ty Federico?
Federico:
- Tak, cieszymy się bardzo, ponieważ ludzie reagowali natychmiast. Preferujemy, kiedy ludzie tańczą przy naszej muzyce, a nie tylko słuchają jej. To najlepsza droga do radości, dlatego wieczór był udany :)

Wasz ostatni album nagrany dla Irma Records jest albumem składankowym, kompilacyjnym. Nazywa się "A taste of... Un sorso di...". Czy to był Wasz pomysł, czy wytwórni płytowej?
- Niestety. Nie mamy złych stosunków z Irma Records, ale oni zdecydowali o wydaniu tej składanki, ponieważ oni znają zapotrzebowania rynku i mają prawa do wszystkich utworów z dwóch pierwszych albumów. I zgromadzili to, co najlepsze z dwóch albumów i odrobinę z trzeciej naszej płyty. Zrobili to w czasie, gdy my już tworzyliśmy nasz nowy album dla wytwórni EMI. Na szczęście ja nie widzę, by ten album jakoś źle współgrał z innymi naszymi krążkami, ale nie decydowaliśmy nawet o wyglądzie okładki, o niczym. Tylko o tym, jaki będzie tytuł. Wiesz, pracuję dla Irma Records od dziesięciu lat i wciąż nie rozumiem, dlaczego są tak niepoważni. Ponieważ gdy zapytano mnie jak wyobrażam sobie taką kompilację, powiedziałem, że chciałbym nagrać te stare piosenki jeszcze raz na nowo z dzisiejszym brzmieniem, jakim dysponujemy, z żywym zespołem i tak naprawdę mamy takie nagrania w domu. Jednak mnóstwo ludzi kupiło ten album i kojarzą nas tylko od takiej muzycznej strony, dlatego efekt końcowy nie jest taki zły. Ale ja nie lubię pracować z ludźmi, którzy mówią ci tak: "Ty jesteś artystą, a ja jestem wydawcą. Ty rób swoje, ja będę robił swoje". To nie jest dobra atmosfera pracy. Myślę, że to głupie.

CZĘŚĆ 2.

(Posłuchaj):

(Poczytaj):

Zatem jako artyści nie macie pełnej swobody w działaniu. Czy też się z tym zgadzasz, Federico?
- Tak, ale odkąd pracujemy z EMI, sytuacja nie wygląda tak źle. Tylko że w ogóle sytuacja na rynku fonograficznym jest nieciekawa, zwłaszcza we Włoszech, tam to wręcz katastrofa. Z EMI było tak, że zrobiliśmy trzy albumy w ciągu roku. To dużo pracy, ale tam były problemy wewnątrz. Musieli zwolnić połowę ludzi. My nie wiemy zbyt wiele o promocji, o agencjach prasowych, jesteśmy w tym laikami. Na szczęście naszą pierwszą i skuteczną reklamą są nasze koncerty. Zwłaszcza teraz, gdy mamy kwartet, czasami rozszerzamy skład o wokalistów, których też mamy wielu, zwłaszcza na ostatnich albumach.

Chciałbym zapytać o Waszego ojca, Germano Montefiori, ponieważ zwłaszcza we Włoszech był popularny, królował na parkietach klubów.
- Tak, zwłaszcza w nocnych klubach. To była cała generacja muzyków, złota era orkiestr we Włoszech. Ponieważ zanim pojawiło się disco, były nocne kluby taneczne - dancingi i małe kluby. W tamtych czasach ktoś taki jak Disc Jokey istniał tylko w radiu, zazwyczaj nie w klubach. Dlatego rolę DJ-ów pełniły wtedy orkiestry. Tworzenie coverów było czymś naturalnym dla wszystkich orkiestr i jeśli się w to zagłębisz i poszukasz starych płyt, to odnajdziesz mnóstwo wersji jednej piosenki, ponieważ każda orkiestra miała swój utwór o swoistym smaku. Jedna mogła grać solo na harmonijce, druga na trąbce lub saksofonie, na którym grał nasz ojciec. Dlatego chcemy przywołać, odtworzyć to doświadczenie i ten sens bycia muzykiem, aranżerem. Chcemy móc czerpać z przeszłości na zasadzie tworzenia remiksów bazujących na aranżacjach. Taką opcję przyjęliśmy, gdy zaczęliśmy współpracować z bandem, mini orkiestrą. Wcześniej było podobnie, ale praca z elektroniką jest dodatkowym wsparciem. Koncepcja była taka sama jak dzisiaj. Jeśli używasz elektronicznego wyposażenia, możesz żartować trochę z muzyką. Na przykład możesz stworzyć autentyczny bas, ale tworzysz go też wiedząc, że nie jest prawdziwy. Dlatego na trzech pierwszych albumach wprowadziliśmy sporo muzycznych żartów. Jeśli natomiast chodzi o naszego ojca, on nie troszczył się o nagrywanie, wydawanie swojej muzyki. Mamy tylko kilka jego nagrań. Grał na saksofonie i śpiewał z orkiestrą. Grał w wielu nocnych klubach na całym swiecie. W San Morisa, Pala Stelle. Wiemy od innych muzyków, że był świetnym saksofonistą i że miał wielki talent.

CZĘŚĆ 3.

(Posłuchaj):

(Poczytaj):

Zatem obcowaliście z muzyką od dziecka. Jak wyglądała Wasza muzyczna edukacja? Na jakich gracie instrumentach i co dziś interesuje Was w muzyce? Zacznijmy od Federico.
- Początek to nauka gry na klarnecie. Uczyłem się w konserwatorium we Włoszech. Potem nauczyłem się grać na saksofonie i grałem różne odmiany jazzu, soul, r’n’b, gram także na flecie. Teraz uczę się grać na trąbce.

A jak to było z Tobą, Francesco? Ty jestes człowiekiem od komputerów.
- Stało się tak dlatego, że kiedy byliśmy mali, ja chciałem być perkusistą. Mój tato jednak postanowił, że będę się uczył gry na fortepianie. Ale ja nie lubiłem klasycznego grania, porzuciłem to po trzech latach, byłem bardzo młody. Prywatnie uczyłem się gry przez jeden rok. Usamodzielniłem technikę, ale nie jestem zawodowym pianistą. Rola akompaniatora bardzo mi pasuje, nie lubię grać solówek, wolę działać na drugim planie. Kiedy miałem 15 lat, mój tato kupił mały syntezator i program do obróbki dźwięku, tworzenia elektronicznej perkusji. To był Roland lub Boss, i od tego się zaczęło, od pracy z elektroniką. Moje pierwsze poważne muzyczne doświadczenie to konkurs muzyki dance w połowie lat 80. Pracowałem także w dyskotekach jako DJ i byłem jednym z pierwszych producentów muzyki house we Włoszech, w Irma Records. Pierwsze dwa nagrania w tej firmie należały do mnie.

CZĘŚĆ 4.

(Posłuchaj):

(Poczytaj):

Wasz album „Appetizer” to dawka wspaniałej muzyki funky, jazzu, lounge, ale zauważyłem tu również fascynację muzyką brazylijską. Przykładem może być „Mas Que Nada” Jorge Bena, "Samba na jedną nutę" - doskonała wersja włoska "Samba de una nota", jest również "Aqua de baber". Skąd to zainteresowanie Brazylią, Jobimem, bossa-novą?
- Myślę, że to jest szkoła, to nie tylko styl. Ktoś powiedział mi rzecz kuriozalną i ciekawą dotyczącą bossa novy. Została odkryta przez niewielką liczbę ludzi. Po jej wynalezieniu stała się znana poza Brazylią, ponieważ tam był wtedy wojskowy rząd. Ich muzyka odniosła sukces na całym świecie, na przykład „Girl From Ipanema” jest jedną z najczęściej coverowanych piosenek na świecie. Wewnątrz Brazylii ta muzyka nie była tak ważna jak poza nią. Grupa ludzi, którą wspomniałem wynalazła sposób, by przybliżyć tę muzykę całemu światu. To jest gatunek super extra lounge. I to język naszych czasów. Naszą pracą jest łączenie, umieszczenie w tej samej pozycji muzyki przeszłości i muzyki obecnych czasów. "Appetizer" jest eksperymentem, w czasie którego możesz słuchać utworu „Hung Up” Madonny w wersji Passo Doble. Możesz usłyszeć stare i nowe w ten sam sposób, jak to czyniły orkiestry w przeszłości. Nie dzielimy muzyki, jak to się robi dziś: "słucham tylko rocka, dance, undergroundu, house". To nie jest skręt w lewo lub w prawo. Po prostu otwieramy drzwi i wciskamy guzik.

CZĘŚĆ 5.

(Posłuchaj):

(Poczytaj):

Współpracujecie z wieloma wokalistami, na przykład Pierfillippi czy Cristiną Camillo. Jak się spotkaliście?
- Pierfillippi ma 70 lat i jest przyjacielem naszego ojca. Grali razem w latach 60. Śpiewał także na festiwalu w San Remo. A kompozytorem utworów na festiwalu w San Remo był Ennio Morricone, zanim zyskał sławę jako kompozytor muzyki filmowej. Cristina Camillo jest naszą przyjaciółką, choć nie śpiewa zawodowo, ma inne zajęcie. Ale ona śpiewa w stylu włoskich lat 70., dlatego nie potrzebuje pomocy. Dla mnie jest superprofesjonalistką. Naprawdę potrzebowaliśmy tylko jednego, lub dwóch take-ów i nie trzeba było niczego powtarzać. To samo dotyczy Pierfillippi. Jego głos jest taki świeży. Pokolenie ludzi naszego taty i Pierfillippi to muzycy, którzy grają każdego dnia od wielu lat.

Na albumach nagrywacie covery. Na "Appetizer" też jest ich sporo. Mamy „Hung Up” Madonny, „Paroles, paroles” Dalidy, który stał się także przebojem wrocławskiego koncertu. Dorzućmy także „Tripping” Robbiego Williamsa, „Light My Fire” The Doors...
- Myślę, że “Light My Fire” jest taką niekończącą się piosenką. I jedną z najchętniej coverowanych, jak "Samba na jedna nutę". "Ipanema", "Mas Que Nada" i jej kolejna wersja. Myślę, że mozemy mieć dosyć tych piosenek, ale ponieważ mają one jednak oryginalną melodię, po prostu z silną osobowością stworzysz nową „Mas Que Nada" na milon różnych sposobów. Za każdym razem będzie totalnie inna, ale wciąż to będzie jednak „Mas Que Nada”. Więc stosujemy ten sam proces w odniesieniu do współczesnych piosenek, jak choćby „Tripping” czy „Hung Up”. Zaczynamy od melodii, ale trudno dziś się pracuje ze współczesnymi utworami, bo melodie są bardziej ubogie od tych starszych, dlatego że wpisują się w muzyczny marketing. Dlatego zażartowaliśmy z "Hung Up", bo "Hung Up" jest złożone z kilku rzeczy, warstw. Podobnie „Tripping”.

CZĘŚĆ 6.

(Posłuchaj):

(Poczytaj):

Cieszę się, że zrobiliście cover „Tripping”, ponieważ ten utwór zawsze brzmiał dla mnie bardzo tajemniczo.
- Tak, potraktowaliśmy ją jako piosenkę beatową. Ale uwierz mi, że "Appetizer" było pierwszą płytą, gdzie pokusiliśmy się o żywe brzmienia, żywą orkiestrę, nagraliśmy zresztą „Appetizer vol. 2", by zostawić komputer dla żywego grania. Druga część powstała sześć miesięcy po części pierwszej. W jakimś sensie kontynuujemy dzieło naszego ojca. Nosimy jego nazwisko. Mieć wciąż orkiestrę pod nazwą Montefiori to jak uczestniczenie w małym teatrze marionetek na Sycylii, gdzie całe rodziny robią to samo. To nie tylko tradycja, karmiliśmy się muzyką od dziecka. To zatem nasz oczywisty zawód.

Powiedzcie czy trudno jest mieć brata bliźniaka, czy może życie jest jednak dzięki temu łatwiejsze?
Francesco:
- Spotkałem wielu ludzi, którzy pracują w jednej firmie, czy branży ze swoimi przyjaciółmi. Nie jest to łatwe, gdyż jesteśmy partnerami, ale jeśli cię coś zirytuje i nie jest to twój brat, łatwiej kopnąć taką osobę w tyłek, albo samemu zrezygnować. Z bratem jest inaczej, każde pytanie i problem to problem rodzinny, to nie problem firmy.

A jak Wam się podoba Polska, co was tutaj urzekło?
- Chcemy poznać ten kraj lepiej, ponieważ graliśmy często w Warszawie. Pierwszy raz to było siedem-osiem lat temu. Widzieliśmy stolicę i mamy apetyt na więcej. Pracujemy sporo wewnątrz Europy. Lubię czuć się teraz wolny jako muzyk, wcześniej te kraje były dla mnie niedostępne. Jedną z większych atrakcji dla Włocha jest właśnie Polska, ponieważ jesteście krajem o głębokiej tradycji, kulturze, gdzie ludzie szanują muzyków. We Włoszech jest zupełnie inaczej. Muzyka jest na ostatnim miejscu. Na pierwszym miejscu są DJ-e, ale prawdziwi muzycy nie. Dlatego lubimy grać muzykę w innych krajach.

CZĘŚĆ 7.

(Posłuchaj):

(Poczytaj):

Czy podczas trasy koncertowej, zajęć i obowiązków znajdujecie jeszcze czas dla Waszych rodzin, żon?
- Na szczęście tak. Ponieważ mam w domu swoje studio w piwnicy. Zdecydowaliśmy się stworzyć takie studio blisko mojego domu, ponieważ lubię przebywać ze swoją rodziną. Niestety czasami nie możemy być razem przez długi czas, ale pracuję dużo w domu. Nasza praca to nie tylko granie na koncertach. Nie mamy menedżera, nie mamy agenta prasowego, sekretarki, dlatego wszystko robimy sami. To nie jest łatwe. Mamy małe biuro.

Wasz album "Racolta no.1" okazał się wielkim sukcesem we Włoszech, także jako klasyk muzyki lounge. Jak wspominacie tamte czasy?
- Tak, to była eksplozja muzyki lounge. Mieliśmy szczęście, bo byliśmy jednymi z pierwszych artystów, którzy tworzyli tego rodzaju muzykę. Graliśmy zatem wtedy na festiwalu w Montreux, w Stanach Zjednoczonych - od Nowego Jorku po Los Angeles. 18 koncertow w 28 dni.

Opowiedzcie o muzykach, którzy z Wami grają, ponieważ czasem jesteście kwartetem.
- Tak, to w zasadzie jest podstawa. Używamy substytutów basu i perkusji i używamy ich w backgroundzie. Nasz perkusista ma 54 lata. Spotkaliśmy go z bratem będąc już z basistą, który współpracował z nami od trzech lat, był także inżynierem dźwięku. Jest w tym bardzo dobry. Spotkaliśmy się wszyscy w restauracji, by tam porozmawiać z gitarzystą, który przyjaźnił się z naszym ojcem i jest wystarczająco stary. Często pytamy perkusistę: "czy masz dzisiaj czas?". On mówi: "tak, mam go duzo…". Dziś we Włoszech zawód muzyka nie jest traktowany normalnie, jako źródło dochodu… Jako zawód... Gdy ktoś zapyta, czym się zajmujesz, a ty odpowiadasz, że jesteś muzykiem, zaraz usłyszysz pytanie: "A z czego żyjesz?". Ale ten 54-letni muzyk zaczynał grać w orkiestrze, gdy miał 14 lat. I gdy zapytal mnie czy będzie w stanie znaleźć pracę, powiedziałem sobie: "Kopnę w tyłek mój komputer i zmienię swoje życie…". I to odmieniło moje życie, ponieważ teraz potrzebuję dziesięciu minut, by nagrać piosenkę, której zaaranżowanie zajęłoby mi kiedyś trzy miesiące. Tylko że to musi brzmieć naturalnie, maszyna jest zimna, a ja chcę zrobić coś świeżego, gorącego. Stąd też żywe instrumenty. To łączenie starego z nowym bywa czasem trudne.

CZĘŚĆ 8.

(Posłuchaj):

(Poczytaj):

Czy planujecie może w przyszłości album z muzyką klasyczną, ale przyrządzoną inaczej, tak jak pod koniec albumu "Appetizer", gdzie jest muzyczny żart w postaci fragmentu symfonii nr 40 g-moll Mozarta...? Muszę zresztą przyznać, że jednej z moich ukochanych. Może jest to pomysł na cały album?
- Umieściliśmy ten fragment Mozarta, ponieważ nagraliśmy go już wcześniej z okazji obchodów kolejnej rocznicy urodzin Mozarta. Poza tym mamy mnóstwo przyjacioł w Wiedniu. Potraktowaliśmy to jako prezent, mały żarcik.

Czy nagrywała z Wami orkiestra?
- Nie, nie, to było nagrane z użyciem elektronicznych żarcików. Ale na drugiej części "Appetizera" zrobiliśmy rosyjską melodię, wersję Księcia Igora Borodina w wersji wolnej cza-cza, która mi się bardzo podoba. Ponieważ jest zaaranżowana w taki sam sposób jak klasyka jazzu. Bo jeśli weźmiesz melodie i oryginalne harmonie, to stworzysz te sama melodie. Jeśli chodzi o Mozarta, to proponujemy Ci wersję Wendy Carlos.

Gdybyście mogli wybrać artystów, z którymi chcielibyście pracować - kto by to był?
- Myślę, że starsi śpiewacy, męskie lub żeńskie glosy, na przykład Mina, która jest znana we Włoszech i oryginalnie wykonywała "Paroles, paroles" po włosku, zanim ten przebój zyskał popularność w języku francuskim w wykonaniu Dalidy. Cristina Camillo wygląda podobnie jak Mina. Chcę współpracować z doświadczonymi muzykami, ponieważ oni najlepiej czują artyzm, tworzą muzykę. To jest tak jak ze starym szewcem, który wie już, jak szyć buty i uszyje ci takie, które będa perfekcyjnie pasowały do twoich stóp.

(Wywiad został nadany 7 października w Radiu RAM).

REKLAMA
Dźwięki
Rozmowa Radia RAM z Montefiori Cocktail, cz. 1.
Rozmowa Radia RAM z Montefiori Cocktail, cz. 2.
Rozmowa Radia RAM z Montefiori Cocktail, cz. 3.
Rozmowa Radia RAM z Montefiori Cocktail, cz. 4.
Rozmowa Radia RAM z Montefiori Cocktail, cz. 5.
Rozmowa Radia RAM z Montefiori Cocktail, cz. 6.
Rozmowa Radia RAM z Montefiori Cocktail, cz. 7.
Rozmowa Radia RAM z Montefiori Cocktail, cz. 8.

To może Cię zainteresować