Ja i moja honda w opałach

Anna Fluder | Utworzono: 10.02.2008, 12:25 | Zmodyfikowano: 10.02.2009, 15:53
A|A|A

(Fot. Paweł Relikowski / Polska - Gazeta Wrocławska)

Gra Pan w "Heli w opałach", jeździ po Polsce z recitalem "20 najśmieszniejszych piosenek świata" - w towarzystwie oczekują, że będzie Pan nadwornym rozśmieszaczem?

Mariusz Kiljan: - Ostatnio byłem u lekarza. Leżę na stole z aparaturą EKG, pani sprawdza, czy żyję i nagle pyta: "Pan to zawsze na wesoło, u nas się pan nie powygłupia troszeczkę?". Do badania musiałem zdjąć koszulę. Może ona oczekiwała striptizu? Ze wszystkich bankietów też wychodzę bardzo szybko, bo czuję presję na plecach i najczęściej zamykam się w sobie. Dlatego dla niektórych mogę wydawać się ponurakiem.

Ale chodzą słuchy, że był Pan kobieciarzem?

- Tak? O Kiljanie mówiło się w szkole teatralnej, że ma wodę w piwnicy. Byłem pierwszym studentem, który chodził w spodniach "trzy czwarte" - bardzo mi się podobały, bo trenowałam karate i ciągle biegałem w kimonie. Łatwiej mi się rozmawiało z kobietami o modzie i pewnie dlatego byłem traktowany jak gej. Dopiero później jakaś dziewczyna pożaliła się, że Kiljan ją rzucił i dostałem ksywę kobieciarza. Uwielbiam piękno, myślę, że każdy zdrowy facet ogląda się za ładną dziewczyną na ulicy.

A zdarza się, że to Pana zaczepiają na ulicy? Czuje się Pan gwiazdą?

- Nie czuję. Pamiętam czasy, kiedy we Wrocławiu tak rozreklamowaliśmy "Truskawkowe studio", że nasz program stał się bardziej popularny od "5-10-15". Dzieciaki chodziły za nami i krzyczały "Truuuskawkowe studio", albo przychodziły pożyczyć kasę - tak wyglądało mniej więcej nasze gwiazdowanie. A teraz - owszem, "Hela w opałach" jest bardzo popularna, ale TVN stawia na jednego bohatera, w związku z tym tylko Hela jest gwiazdą, a pozostali na to pracują. Ale w czasach "Truskawkowego studia" na ulicy Dworcowej zaczepili mnie Anglik z Polką. Pytali o drogę. Chwilka rozmowy i okazało się, że "Truskawkowe" leciało gdzieś z satelity - gość podał mi rękę i podziękował za program, bo jego syn go oglądał i bardzo lubił. A jak w Gdańsku występowałem z recitalem, to podeszła do mnie dwójka starszych osób i usłyszałem coś, co komplementem miało nie być. Pani powiedziała, że wie, jakie jest życie, bo ogląda seriale, w tym "Helę w opałach". I że jest niesamowicie zaskoczona tym, co potrafię, bo myślała, że jestem tylko gościem z telewizji.

A propos sławy - co tam u Stinga?

- Cha, cha, no tak, kiedyś z nim, a raczej z jego menedżerem, korespondowałem. Chodziło o prawa autorskie do jego piosenek, które w końcu zdobyłem. Miałem wtedy więcej włosów na głowie i stylizowałem się na Stinga - to była duża fascynacja. Pamiętam, że byłem niesamowicie dumny, jak się zgodzili na nagranie coverów.

Ciągle Pan biega, coś załatwia: recitale, sprawy teatru, opieka nad dzieckiem. Jak daje Pan radę?

- Nie wiem, na czym to polega. Na razie aplikuję sobie nikotynę - być może, jak wejdzie zakaz palenia, to przestanę w ogóle funkcjonować, festem wielbicielem Jarmuscha, czyli... kawa (sześć filiżanek dziennie) i papierosy. Ale ostatnio ograniczam się i wszystkim to polecam - wystarczy paczka cienkich dziennie.

Lubi Pan nowinki techniczne?

- Kiedyś byłem gadżeciarzem, miałem hopla na punkcie hondy prelude. Sam ją szlifowałem i kleiłem, ale po tym, jak słynny fiat 126 p, czyli maluch, wjechał we mnie i zniszczył to, co starannie robiłem przez rok, przestałem się tym przejmować. Stwierdziłem, że te rzeczy tylko przeszkadzają w życiu. Stałem się zwolennikiem ubierania jak mnich i życia po tybetańsku - im prościej, tym lepiej.

Pobił Pan właściciela malucha?

- Nie. Ale gość zajechał mi drogę. Nie miał kierunkowskazu, bo te auta są tak skonstruowane, że przy hamowaniu migacz się wyłącza. Tłumaczył mi, że kierunkowskaz działał. Wysiadł i był bardzo zdziwiony, że drogą, którą on codziennie sunie po ropę do traktora, jedzie taki dobry samochód. Całe szczęście, że ropa nie wybuchła, bo mielibyśmy wszyscy świetny piknik.

Często bywa Pan w stolicy. Warszawa ma kompleks Wrocławia?

- Ostatnio udzielałem tam wywiadu. Okazało się, że dziennikarka też pochodzi z Wrocławia, więc mówię do niej: "O, krajanka"! A ona: "Nie, jestem już z Warszawy, mieszkam tu trzy miesiące". To nie jest tak, że Warszawa ma kompleks, tylko ludzie, którzy tam mieszkają. Być może dlatego, że Pałac Kultury i Nauki jest taki brzydki, albo że stoją w jeszcze większych niż my korkach, i nagle dostają w nich szału, choroby psychicznej typu "warszawianka".

Tagi:
REKLAMA

To może Cię zainteresować