Ułaskawienie *****

Jan Pelczar | Utworzono: 21.02.2019, 15:59 | Zmodyfikowano: 21.02.2019, 15:59
A|A|A

Jan Jakub Kolski spełnił marzenie babci, która chciała „pochować syna wysoko, w spokojnej ziemi”. Czy może być coś piękniejszego? „Ułaskawienie” to film, w którym dziadkowie przemierzają pół tysiąca kilometrów, na kraniec Polski, by ich zabite przez ubecję dziecko wreszcie zaznało spokoju. Wcześniej zwłoki co rusz ekshumowano. Hannę i Jakuba Szewczyków gnębiono przesłuchaniami. Do końca nie pogodzili się również z własną odpowiedzialnością. To oni wpuścili do domu konfidenta. Zawieziony przez Jakuba do lasu Stefan Zając nie chciał, jak zapewniał, wstąpić do konspiracji. Wykonał wyrok na żołnierzu wyklętym – Wacławie „Odrowążu” Szewczyku. Pocisk, który przeszył wuja, Jan Jakub Kolski wydłubał po latach. Metaforycznie „Ułaskawienie” opowiada o wiecznym wydłubywaniu powojennych pocisków. W swej głównej części jest żałobnym filmem drogi. Bohaterowie wędrują z trumną, ukrywają się. Po drodze dołącza do nich zbiegły z niewoli niemiecki żołnierz. Pojawiają się w nowym filmie Kolskiego znaki z „Pianisty”, „Popiołu i diamentu”. Znaki i symbole wprowadzane są z mocą, wzbogacają epicką opowieść. „Ułaskawienie” to film, który w imponujący sposób, za sprawą zdjęć Juliana Kernbacha, scenografii Pauliny i Urszuli Korwin-Kochanowskich, czy nagrodzonych w Gdyni kostiumów Moniki Onoszko, realizuje myśl o dobrym polskim kinie historycznym. Szkoda, że nie skupi się na nim takiej uwagi jak na głośnych tytułach o lotnikach, czy zapowiadanym, a słabo wyglądającym w zwiastunach „Kurierze”. „Ułaskawienie” zasługuje, by masowo zaprowadzić do kina szkoły, to najlepszy polski film o żołnierzu wyklętym. Chociaż w obliczu niektórych produkcji ostatnich lat marny to komplement. Kolski nie musi udowadniać, że ma talent, którego twórcom innych dzieł zabrakło. W „Ułaskawieniu” ujawnia, nie po raz pierwszy, umiejętność wychodzenia poza sam obraz filmowy. Nagrodzony w Gdyni scenariusz to zarówno sensacyjne kino powojennej drogi, jak i poetyckie wykonanie testamentu. 

Jan Jakub połączył się po latach na planie z Grażyną Błęcką-Kolską, także w efekcie nagrodzoną na Festiwalu w Gdyni. Nikt od nich nie mógł zrozumieć lepiej losu Szewczyków. Jeśli szukacie w polskim kinie mocnych ról kobiecych, musicie docenić silną i odważną Hannę, graną, surowo i odważnie, przez aktorkę, która niczego się nie boi. Zaimponował mi również Jan Jankowski. To przypadek podobny do kreacji Tomasza Kota w „Zimnej wojnie”. Oto aktor z charakterystycznym, lubianym sposobem gry, ale z innego repertuaru, wchodzi do dramatu z epoki, w którym każda szarża będzie fałszem. Stara się po prostu być, szuka prawdy o swoim bohaterze. Jankowskiemu wyszło to przejmująco.

 


Dziadek szkolił małego Janka na żołnierza, na wypadek wojny. I nie był zadowolony z braku predyspozycji wnuka. Ale czego się Janek nasłuchał, to Jan przekuł na swój własny oręż – film, który zamiast pomnikiem staje się uniwersalnym świadectwem polskiej Antygony. Ciężar opowieści zdejmuje Kolski jako narrator i operator, wprowadzonych pod głos z off-u, ujęć nakręconych kamerą 16 mm. Zyskujemy klimat jak z „Historii kina w Popielawach” i dostajemy jeszcze bardziej osobistą perspektywę. Rzadko kiedy narrator wychodzi filmowi na dobre, ale tu znajduje głębokie uzasadnienie. W końcu, jak mówi sam Kolski z ekranu: „ta historia czekała na mnie, od kiedy przyszedłem na świat. Musiałem tylko nauczyć się mówić”. Wielką zaletą filmu jest też pójście w poprzek stereotypom i podziałom. Nie ma tu mitologizowania i oskarżania, są ludzie przyzwoici i nie, oraz okoliczności, które mogą ich usprawiedliwiać lub nie. Straty nic nie wyleczy, odpowiedzialności nikt nie zdejmie, pozostanie trwanie, odbudowywanie i tytułowe ułaskawienie.

REKLAMA

To może Cię zainteresować