Cicha noc *****

Jan Pelczar | Utworzono: 23.11.2017, 13:27 | Zmodyfikowano: 23.11.2017, 13:27
A|A|A

zdj. Robert Jaworski, Studio Munka

„Cicha noc” opowiada o wigilii wiarygodnie, więc bohaterowie oglądają „Kevina”, a piją nie mniej niż w „Misiu”. Seans bywa też zabawny, ale tym razem komedia jest ciętym żartem i rodzajowym tłem, a na pierwszym planie rozgrywa się dramat: rodzinny, miłosny, społeczny. Główny bohater, Adam, w także nagrodzonej w Gdyni kreacji Dawida Ogrodnika, wraca na święta z Holandii. Do największego miasta w rodzinnej okolicy dojeżdża autokarem, dalej wynajmuje auto, którym będzie mógł zaimponować. Przede wszystkim rodzicom: ojcu, który wreszcie odstawił alkohol, matce, niezadowolonej, że odwleka po przyjeździe kontakt z dziewczyną. Także bratu, który z Holandii uciekł, nie wytrzymał reżimu emigracji zarobkowej i wrócił na wieś. Brata gra Tomasz Ziętek, tak podobny do swojego ekranowego rodzeństwa, że w Gdyni założył, dla żartu, t-shrit ze strzałką, wskazującą: Ogrodnik to ten drugi. Rodzicami są: Arkadiusz Jakubik, niezwykle wzruszony po pierwszej projekcji filmu- tym, jak bardzo jest on jego własną historią, jak przyszło mu się wcielić w figurę własnego, nieobecnego ojca oraz Agnieszka Suchora, znakomita aktorka teatralna, przez Piotra Domalewskiego, miejmy nadzieję, na dobre odkryta dla kina. Na drugim planie m.in Jowita Budnik, jako ciotka od nieustającej roboty, Paweł Nowisz, w roli dziadka-terrorysty i Tomasz Schuchardt jako niszczycielski szwagier.

W drodze na rodzinne spotkanie Adam prowadzi dwie relacje do kamery video. W jednej zwraca się do dziecka, które ma dopiero przyjść na świat. W drugiej pokazuje malownicze krajobrazy Warmii, zachwala położenie. Jaki będzie cel video dziennika, szybko się domyślimy. Porzuconą na czas świąt kamerę przechwyci najmłodsza członkini rodziny, zwana pieszczotliwie Niunią. I zacznie obserwować przez obiektyw, co dzieje się pod wspólnym dachem. Jednym z największych grzechów Domalewskiego, który „Cichą nocą” zadebiutował, od razu sięgając po Złote Lwy, jest to, że nie wykorzystuje w pełni własnego zabiegu. Taśmy Niuni niemal nigdzie się nie pojawiają, powinny odegrać dużo większą rolę. Drugim grzechem głównym współczesnej opowieści wigilijnej jest przewidywalność, szczególnie wątku romansowego, a trzecim to, że w pewnym momencie skupia się zbytnio na intrydze, fabularnym zamknięciu wielu rodzinnych spraw. Wtedy to, co najlepsze, zostaje na drugim planie. Największymi atutami „Cichej nocy” są: słuch Domalewskiego do dialogów, jego umiejętność bezbłędnej obserwacji autentycznych rodzinnych sytuacji oraz zgromadzenie zespołu aktorskiego, który wypada naturalnie, prawdziwie i buduje genialne kreacje oraz elektryczne relacje między sobą. Wrocławski aktor Adam Cywka jest na przykład wujkiem Jurkiem, postacią pozornie tylko epizodyczną, rodzajem żartownisia, jaki zdarza się w każdej rodzinie. Ale po tygodniach od festiwalowej premiery coraz bardziej znaczącą: w jego seksistowskich sucharach odbija się najbardziej codzienny i prozaiczny odłam problemu oznaczanego hasłem #metoo. Samotne matki są w tej opowieści wigilijnej największymi przegranymi, dla nich nie ma żadnej propozycji.

POSŁUCHAJ WYWIADU Z ADAMEM CYWKĄ

Każde zło i każda małość bohaterów „Cichej nocy” wynika z nieumiejętności rozmowy, wyrażania uczuć i bycia razem zderzonego z przekonaniem, że najważniejsza jest wspólnota, spotykanie się ze wszystkimi. Rodzina, choć zbudowana wśród napięć, przypominająca pole minowe, przeciwstawiona zostaje oderwaniu, decyzji o wyjeździe tam, gdzie jest jeszcze pusto, nic nie grozi wybuchem. „Cicha noc” jest jak wspólnotowe graniczne przeżycie, podstawienie lustra, podglądanie własnej rodziny lub sąsiadów: autentyczne, oparte na umiejętnie wprowadzonych do scenariusza paradoksach. W kontraście do tak realistycznych i bezbłędnie zrealizowanych scen wigilijnych pozostaje finał filmu, bardziej ograny formalnie: z po raz pierwszy pojawiającą się muzyką ilustracyjną, z panoramą, której poprowadzenie przez operatora Piotra Sobocińskiego po raz pierwszy obudziło u mnie skojarzenie z kinem Smarzowskiego, przywoływanym przez miłośników szufladek znacznie wcześniej, choćby po zestawieniu: Jakubik i wódka. Jeśli ktoś nie potrafi znaleźć, czy nazwać, w Domalewskim oryginalności, będzie też nazywał go polskim Puiu, czy po prostu reżyserem, po którym doczekaliśmy się w rodzimym kinie filmów na miarę rumuńskiego kina ostatnich lat. Tak za sprawą „Cichej nocy”, jak i ostatniego krótkiego metrażu reżysera: „60 kilo niczego”, który we Wrocławiu pokazało Kino Surowiec, a w Świdnicy Festiwal Spektrum.

 

Tyle że Domalewski niczego i nikogo nie naśladuje, poza własnym otoczeniem. Wiarygodnie pokazuje powody dla których, jedni chcą być, mimo wszystko, razem ze wszystkimi, a inni uciec, gdzie pieprz rośnie. Dom rodzinny autentyczny: meble sprzed kilku dekad i gadżety sprzed kilku miesięcy. Dom dziadka wiarygodny: pusty, ale dobry jako azyl, spadek i inwestycja, przedmiot sporu. A wiadomo, że w scenariuszu musi być konflikt. W dialogach znajdziemy też przesłanie, pożyczone przez autora od własnego brata, żyjącego na zarobkowej emigracji: „myślałem, że za granicą będę się wreszcie czuł człowiekiem, nie tylko Polakiem. Po latach dotarło do mnie, że właśnie tam jestem najbardziej Polakiem, a dopiero tu, w Polsce, mogę być człowiekiem”. Odkupienie win?

REKLAMA

To może Cię zainteresować