"Latifah" znaczy wrażliwa

Radio RAM | Utworzono: 22.10.2007, 14:17 | Zmodyfikowano: 06.03.2008, 22:27
A|A|A

Nie można nie odnosić sukcesów, gdy dorastało się w rodzinie, w której ojciec policjant pilnował zasad dobrego wychowania i strzegł córki, by nie zadawała się z lokalnymi gangami dzielnic nowojorskich, a zadbał o jej edukację. W wieku ośmiu lat islamski kuzyn nazwał ją „Latifah”, co oznacza delikatną i wrażliwą. Naprawdę wszak nazywa się Dana Elaine Owens i dotychczas była jednak postrzegana jako królowa i pierwsza dama hip-hopu. Wszystko za sprawą krążka „All Hail To The Queen”, który wprowadził artystkę na szczyty popularności w Stanach Zjednoczonych.

Kojarzona także z licznych ról filmowych, Queen Latifah dała się poznać jako charakterystyczna aktorka o silnej osobowości, grająca role kobiet zdecydowanych i pewnych siebie. Pamiętacie fantastyczną strażniczkę więzienia o głębokim soulowym głosie w oscarowym „Chicago” sprzed paru lat? To własnie Queen Latifah, nominowana zresztą za tę rolę do Oscara. Ale to już przeszłość.

Co prezentuje nam królowa A.D. 2007?

Przede wszystkim Queen Latifah demonstruje niezwykłe możliwości wokalne i szeroki wachlarz stylów muzycznych. Płyta została wydana w barwach wytwórni Verve, co już sugeruje wysoki poziom estetyczny i obcowanie z jazzem najwyższej próby. Artystka pozazdrościła chyba Dianie Krall, a ostatnio także Natalie Cole czy Gladys Knight i postanowiła nagrać materiał dźwiękowy w towarzystwie profesjonalnych muzyków i orkiestry smyczkowej. Dość powiedzieć, że za aranżacje odpowiedzialne są takie legendy jak Jerry Hey czy John Clayton. A produkcję powierzono samemu Tommy’emu LiPumie, którego znamy przecież choćby z genialnych dokonań u boku Diany Krall lub Michaela Franksa.

Utwór „Poetry Man” spokojnie i nastrojowo rozpoczyna naszą „podróż bez zbędnego bagażu” (bo tak należałoby tłumaczyć tytuł całości). To jedna z ukochanych kompozycji mamy Queen Latifah i jej hołd dla Phoebe Snowe’a. W roli głównej w tym nagraniu gra na gitarze znakomity Paul Jackson Jr. Potem jest już tylko lepiej. Mamy przepiękne „Georgia Rose”, znane kiedyś z repertuaru Carmen McRae z gościnnym udziałem Stevie’go Wondera na harmonijce ustnej (co jest niewątpliwą nobilitacją dla samej wokalistki) oraz z fantastycznym Anthony’m Wilsonem, kojarzonym przede wszystkim z nadwornym gitarzystą Diany Krall... Ale zacnych muzyków jest znacznie więcej. Toots Thielemans doskonale gra na tym samym instrumencie w cudownym „Quiet Nights Of Quiet Stars” - rozkołysanej bossa-novie z repertuaru Jobima. A skoro tak, to nie mogło zabraknąć genialnego Oscara Castro-Nevesa na gitarze, któremu na basie towarzyszy nasz dobry znajomy Christian McBride.

Jeśli ktoś tęskni za bluesem, poczuje go w „Don’t Cry Baby”. Swing i big-band to już brzmienie „I Love Being Here With You” z repertuaru Peggy Lee (słychać szkołę nowoorleańską). Swoistym hymnem i dewizą życiową wokalistki wydaje się być „I’m Gonna Live ‘Till I Die” przynoszące zapach twórczości Franka Sinatry czy Sarah Vaughan. Latifah śpiewa tu najmocniej jak się da o tym, że należy czerpać z życia pełnymi garściami. Chyba nikt tak jak ona nie potrafi tego lepiej.

Zróżnicowane nastroje odnajdziemy również słuchając tytułowego „Trav’lin Light” ze śpiewnika Johny’ego Mercera, z gościnnym udziałem Joe Sample’a na fortepianie (czy muszę pisać, że ten gościnny występ jest doskonały?). Rozbujacie się przy „What Love Has Joined Together”, bo kiedyś ten temat śpiewał Smokey Robinson, a u niego rzadko bywało nudno. Natomiast należy się rozmarzyć słuchając „I Know Where I’ve Been”, utworu przypominającego wszystkim fanom Queen Latifah, że już niedługo na ekranach kin remake „Hairspray” z jej udziałem u boku samego Johna Travolty.

I jak tu nie podziwiać i nie kochać takiej kobiety? Swobodnej, bez kompleksów, śpiewającej jak najlepsze czarnoskóre wokalistki z lat 60. i 70. Czy to już koniec plyty? Ja chcę jeszcze!!

REKLAMA