„Komuna" Thomasa Vinterberga (RECENZJA)

Jan Pelczar | Utworzono: 23.08.2016, 21:57
A|A|A

„Komuna" Thomasa Vinterberga to znakomity punkt wyjścia do dyskusji. Reakcje na film są ciekawsze od samego seansu.

Twórca, który wbijał widzów w fotel od „Festen" do „Polowania" tym razem nakręcił kino środka. Poprawne, aż za bardzo życzeniowe i zapełniające ekran papierowymi postaciami. Wbrew tytułowi nie dostajemy portretu wszystkich mieszkańców. Film duńskiego reżysera to tak naprawdę studium jednej postaci, jednego związku, jednego rozpadu – do pewnego stopnia na własne życzenie, ale i tak zaskakującego, wyniszczającego i bolesnego. Dramat, który przeżywa Anna to jednocześnie siła filmu, bo jego największym atutem jest nagrodzona w Berlinie kreacja Trine Dyrholm.

Anna wpada na pomysł, by zamieszkać wraz z mężem w komunie. Pierwsza będzie swoich nacisków i przekonywania małżonka, narzekania na nudę w związku, żałowała. Zgodne małżeństwo z Erikiem (w tej roli Ulrich Thomsen, który bardziej przekonuje jako ojciec, niż bohater melodramatu) przeżywa kryzys, który stawia kobietę na krawędzi szaleństwa. Otwartość i tolerancja przegrywają w zderzeniu z emocjonalnym uzależnieniem i różnymi formami psychicznej przemocy.

Wspólnotę tworzą stateczni mieszczanie, ale fantazji im nie brakuje – w pewnych okolicznościach na szczęście, w innych: niestety. Dramat rozpadającej się rodziny, oglądany z kilku planów i perspektywy dwóch pokoleń, jest niestety schematyczny. Najciekawiej ogląda się zebrania całej wspólnoty, bo Vinterberg ma dar do obnażania mechanizmów, którym ulegamy w zbiorowości. Czarne owce, poprawność jako forma uprzedzenia, postawy życzeniowe – niektórym z przedstawionych reguł społecznych ulegli nawet twórcy filmu.

W „Komunie" zawodzi scenariusz, ale już nie scenografia i kostiumy – przenosimy się do lat 70. XX wieku. Inscenizacja jest imponująca, przeszkadzać może jedynie ilustracyjna muzyka, o jeden ozdobnik za dużo. Po filmie warto zejść na ziemię do współczesnych komun i rodzin. Reżyser mówi „Dziennikowi", że w XXI wieku jest inaczej, bo ludzie mieszkają wspólnie głównie z przyczyn ekonomicznych. Najwyraźniej nie zna ciekawego projektu fotografki i reporterki Anny Liminowicz „Wspólna podłoga". Po „Komunie" warto się z nim zapoznać i dyskutować dalej. O tym, jak wiele zmieniły czasy, a jak wciąż się różnimy ze względu na miejsce zamieszkania.

REKLAMA

To może Cię zainteresować