Smoczek, jajko czy zwykłe wiadro?

zoe, anand | Utworzono: 06.04.2015, 09:26
A|A|A

500 złotych mandatu lub grzywna, a w skrajnych przypadkach nawet więzienie. Takie kary mogą grozić za nierozważne zabawy z wodą. Warto o tym pamiętać w wielkanocny poniedziałek. Od rana po ulicach Legnicy jeździ więcej policyjnych patroli niż zwykle.

W jednym z radiowozów nasz reporter zapytał podinspektora Sławomira Masojcia o granicę między kultywowaniem tradycji śmigusa-dyngusa, a chuligańskim wybrykiem.

Co innego dwóch młodzieńców, którzy polewają się wodą z kubka, czy butelki, a co innego jeżeli jest to grupa 20-30 młodych ludzi z wiadrami, którzy czyhają na kobiety, atakują przechodniów idących do kościoła, idących w odwiedziny do rodzin. Wtedy policja interweniuje zdecydowanie. Tak nie może być, żeby osoba, która wyszła z domu zrobiła się nagle cała mokra.

 Sposobów na oblewanie wodą jest lub było znacznie więcej. Skupmy się na tych, które zwykle są bardziej bezpieczne - oczywiście jeżeli korzystamy z nich z umiarem.

W połowie lat 80-tych XX wieku smoczki dla niemowląt stanowiły wyrafinowany oręż dla armii, które biegały po polskich podwórkach. Miały daleki zasięg, niezłe ciśnienie, ale amunicja szybko się wyczerpywała.

A jak to działało? Potrzebny był smoczek starszego typu służący do zakładania na szyjkę szklanej butelki, np. takiej jak po wodzie mineralnej. Otwór (ten do zakładania na butelkę) zatykało się korkiem od octu i obwiązywało sznurkiem, dratwą lub drutem. Otwór do karmienia trzeba było trochę naciąć, a potem przystawić go do kranu i umiejętnie rozpocząć wlewanie wody. Jeśli nie odskoczył, smoczek powoli się napełniał i powstawała wielka, przezroczysta kula z wodą. Mistrzom udawało się wlać w ten sposób nawet ze kilka litrów.

Taką kulą można było też rzucać. Upadając na ziemię albo wybuchała, albo obracała się w nieprzewidywalny sposób, oblewając wszystko dookoła.

Znanym narzędziem były niegdyś także plastikowe strzykawki. Wody mieściło się w nich jak na lekarstwo, ale łatwo je było ukryć w rękawie. Miały też daleki zasięg. Problem był z nimi jednak taki, że zazwyczaj były "nielegalne". Uczniowie szkół podstawowych pozyskiwali je na różne sposoby. Niektórzy wybierali się po taką zdobycz nawet na zaplecze miejscowych przychodni lekarskich i grabili kubły na śmieci. Czasami kończyło się to nawet wizytą milicjanta w szkole.

Dziś na szczęście wystarczy przejść się do sklepu i bez narażania zdrowia zaopatrzyć w bardziej nowoczesną zabawkę.

Oczywiście nie można zapomnieć o jajkach:

 

Sposobów pewnie jest znacznie więcej. Jednak bez względu na to, który region Polski odwiedzimy, wszędzie numerem jeden jest:

REKLAMA

To może Cię zainteresować