Bardzo poszukiwany człowiek (FELIETON)

Jan Pelczar | Utworzono: 12.08.2014, 14:15
A|A|A

fot. materiały dystrybutora

Kinomani na całym świecie opłakują dziś Robina Williamsa. Podobno przegrał walkę z depresją - chorobą śmiertelną, a często lekceważoną, tak jak wcześniej przegrywał z rozmaitymi uzależnieniami. Wiadomość o śmierci genialnego komika i aktora, który od lat wyciskał z nas na zmianę łzy śmiechu i wzruszenia, odebrałem w środku nocy, tuż po powrocie z kina, z seansu szpiegowskiego thrillera "Bardzo poszukiwany człowiek". Film Antona Corbijna jest dla widzów ostatnią szansą na spotkanie z Philipem Seymourem Hoffmanem, aktorem, który również w tym roku odszedł na zawsze. I też przegrał, tyle że z nałogiem narkotykowym. To w życiu. Na ekranach Williams i Hoffman wygrywali. Być może Robin nie zagrał w ostatnich latach wielkiej roli, ale genialnie diagnozował ducha amerykańskiego społeczeństwa w swoich występach komediowych. Philip do ostatniej roli był wybitny i przejmujący.

W "Bardzo poszukiwanym człowieku" stoi na czele tajnej organizacji, która we współpracy z niemiecką policją i amerykańskim wywiadem infiltruje społeczność islamską w Hamburgu. To stamtąd wyleciał z doskonałym planem do Nowego Jorku jeden ze sprawców ataku z 11 września. Teraz służby dmuchają w północnych Niemczech na zimne. Ludzki, społeczny i polityczny koszt tych podmuchów opisał w swojej sensacyjnej książce John Le Carre, powieść autora bestsellerów przeniósł na ekran Anton Corbijn, fotograf, autor teledysków, w kinie debiutujący znakomitym "Control" o Ianie Curtisie - liderze Joy Division, kolejnej ikonie popkultury, która nie wytrzymała w naszym świecie. "Bardzo poszukiwanego człowieka" z doborową obsadą także na drugim planie (oprócz wybitnych niemieckich aktorów m.in Robin Wright, Rachel McAdams i Willem Dafoe) powinni omijać zwolennicy najzwyklejszych sensacji pełnych pościgów i strzelanin.

Ostatni film z główną rolą Seymoura Hoffmana pokazuje nam szpiegów od kuchni. Oni też mają swoich szefów, z którymi muszą iść na kompromisy, są uwikłani w biurokratyczne absurdy i muszą walczyć o to, by ktoś pozwolił im zrealizować do końca ich projekt. Tyle że trudno go nazwać owocem pasji, skoro wiąże się on z podsłuchiwaniem, tropieniem, a nawet porywaniem i przetrzymywaniem. Seymour Hoffman w swoim ostatnim występie stworzył kolejną wybitną kreację - przejmującą, wrażliwą, ukazującą cały tragizm próby zachowania niezależności i uczciwości we współczesnym świecie. Na każdym poziomie.

Tego samego wieczora widziałem "Wojownicze żółwie Ninja" w 3D. Przy całej sympatii do ich mitu, najnowsze wcielenie mutantów jest pełne chłamu, fatalnie wypada nawet Megan Fox. Wystarczy źle postawić akcenty i żółwie wspomnienia z dzieciństwa najchętniej przerobiłoby się na zupę. A na fejsbuku znajomi przypominają sobie kreacje Robina Williamsa:

"dla mnie na zawsze będzie Adrianem Cronauerem z "Good Morning, Vietnam", Jonem Keatingiem z "Stowarzyszenia umarłych poetów", doktorem Sayerem z "Przebudzenia", Parrym z "Fisher Kinga". Obejrzałem te filmy, wszystkie w zasadzie o tym, że życie jest piękne, chyba w odpowiednim wieku. Gdzieś na początku lat 90., chodząc na nie razem z tatą do kin w Szczecinie. "Vietnam" i "Stowarzyszenie" w Colosseum (już nie istnieje), "Przebudzenie" w Kosmosie (już nie istnieje), "Fisher King" w Delfinie (już nie istnieje). Pamiętam te seanse, jak dziś, zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie. I siedzą we mnie cały czas. Podobnie jak postaci, które Williams zagrał".

Kinomani nie znali może osobiście Robina Williamsa i Philipa Seymoura Hoffmana, ale po 2014 roku będą wiedzieć, że ich świat staje się coraz uboższy. Pozbawiony strażników wrażliwości, niezależności i uczciwości. Na każdym poziomie. Bardzo poszukiwani ludzie.

REKLAMA