GANT z nowym zarządem

Przemek Gałecki | Utworzono: 18.06.2014, 11:01 | Zmodyfikowano: 18.06.2014, 10:22
A|A|A

fot. Gant

Najwięksi wierzyciele GANT development nie chcą już dłużej czekać i wnioskują za wprowadzeniem syndyka, który sprzeda majątek spółki. Jednak do czasu realizacji tego scenariusza to wierzyciele muszą wziąć na siebie wszelkie koszty związane z upadłością – wrocławski sąd dał im tydzień na podjęcie takiej decyzji. Nowy zarząd dewelopera jest jednak przeciwny likwidacji, bo jego zdaniem wtedy szanse na odzyskanie długów są minimalne. Każdy klient który kupili u nas mieszkanie a nie ma aktu notarialnego może jednak spać spokojnie – zapewnia nowy wiceprezes GANT Development S.A. Ireneusz Radaczyński:

Majątek spółki jest jednak zaskakująco mały i tylko w minimalnym stopniu zaspokoi wierzycieli, których długi sięgają już pół miliarda złotych. To najgorszy scenariusz dla wszystkich, także dla wierzycieli – mówi nowy wiceprezes GANT Development S.A. Ireneusz Radaczyński:

Kilka tygodni temu wrocławski sąd wydzielił postępowanie upadłościowe spółki córki GANT ODRA Tower, która wybudowała wrocławski wieżowiec i zadecydował o likwidacji spółki. Największym wierzycielem jest Millenium Bank, któremu spółka jest winna 38 milionów złotych.

Sąd odroczył rozprawę do 7 lipca. Wtedy też zapadnie ostateczna decyzja. Legnicki deweloper popadł w finansowe tarapaty, gdy wypuścił obligacje, za które chciał realizować kolejne projekty. Kiepska koniunktura na rynku budowlanym spowodowała, że spółka nie była w stanie wykupować kolejnych transz papierów dłużnych.

Problemy potentata na rynku deweloperskim rozpoczęły się w 2012 roku. Gant zakończył go stratą ponad 400 mln zł. W marcu 2013 roku firma wystawiła na sprzedaż centrum handlowe Marino. Jej właściciele zapewniali jednak, że nie ma nic wspólnego z kłopotami finansowymi. O tych zaczęło być głośno kilka miesięcy później, gdy lokatorzy ponad 150 mieszkań w budynku przy ul. Ślicznej we Wrocławiu zostali odcięci od ciepłej wody. Okazało się, że pieniądze, którymi opłacają rachunki, nie trafiają bezpośrednio do ciepłowni, lecz na konto inwestora, którym był Gant Development. A to zostało zajęte przez jego wierzycieli.

Gant popadł w finansowe tarapaty, gdy wypuścił obligacje, za które chciał realizować kolejne projekty. Kiepska koniunktura na rynku budowlanym spowodowała, że spółka nie była w stanie wykupować kolejnych transz papierów dłużnych.

Kolejni wierzyciele zaczęli składać wnioski o upadłość likwidacyjną Gant Development S.A. Wrocławski Sąd Gospodarczy dwukrotnie odraczał rozprawę. Wreszcie 2 stycznia głosił upadłość legnickiej firmy z możliwością zawarcia układu. Oznaczało to, że spółka nadal mogła sprzedawać mieszkania, ale jej finanse miały być kontrolowane przez nadzorców sądowych. Część zysków miała być przeznaczona na spłatę wierzytelności. Właściciele Ganta zostali zobowiązani także przez sąd do przeprowadzenia zmian w grupie kapitałowej. W ciągu trzech miesięcy miel m.in. zlikwidować spółki zagraniczne, uprościć swoją strukturę i postarać się o zwrot pożyczek określanych jako trudno ściągalne.

Na kolejnym posiedzeniu sądu Gant przedstawił nowe propozycje układowe. Zdaniem przedstawicieli dewelopera - korzystne zarówno dla wierzycieli, jak i dla samej spółki.
W połowie kwietnia okazało się jednak, że deweloper nie zrealizował postanowień sądu i wciąż nie osiągnął porozumienia z wierzycielami. Ich liczba urosła do ok. tysiąca podmiotów.

Ostatni punkt zwrotny w procesie upadłościowym legnickiej spółki developerskiej - to zmiana dotychczasowego postępowania układowego na likwidacyjne.

REKLAMA

To może Cię zainteresować