X-Men: Przeszłość, która nadejdzie

Jan Pelczar | Utworzono: 30.05.2014, 09:46 | Zmodyfikowano: 21.07.2014, 12:18
A|A|A

Fot. Wikipedia

W 2014 roku doczekaliśmy się już Niesamowitego Spider-Mana numer dwa oraz nowej wersji Godzilli. Człowieka Pająka oglądało się dobrze, ale była to tylko i aż udana realizacja znanego scenariusza w nowej stylizacji. Godzilla mogła być rewelacją, gdyby twórcom nie zabrakło konsekwencji. Utrzymywanie jej na granicach kadrów oraz pokazywanie ludzkiej bezsilności zostało przytłumione niepotrzebnym wysypem dialogów, wątków, typowym patetyczno-sentymentalnym lukrem. Fani potwora nie zawsze rozumieli więc dlaczego samej Godzilli na ekranie było tak mało.

Twórcy kinowej serii o "X-Men" takich błędów nie popełniają, kolejne odcinki filmowej sagi układają się w spójną całość, coraz częściej porywającą stylistycznie i oferującą nie tylko rozrywkę, ale i sporą porcję momentów do refleksji, a nawet społecznego i historycznego komentarza. Dzięki temu scenarzyści nowego filmu byli w stanie wytłumaczyć fanom komiksu nawet największe odstępstwo od oryginału. W "Przeszłości, która nadejdzie" wkraczamy do części obrazkowych opowiadań Marvela otwierającej drugą oś czasową. Wszelkie dotychczasowe skojarzenia mutantów z ludźmi dyskryminowanymi z powodu odmienności rasowych, etnicznych, seksualnych czy religijnych eksplodowały w kulminacji, którą jest wizja totalitarnej przyszłości. Mutanci są masowo zabijani z pomocą skonstruowanych przed laty robotów - Sentineli.

W komiksie w przeszłość wysłano Kitty Pryde, w filmie zagraną ponownie przez Ellen Page. Ona miała zmienić bieg dziejów, ale na dużym ekranie postawiono na Wolverine'a. Bryan Singer, który powraca w najnowszym "X-Men" jako reżyser, wybronił się z pomysłu. Fani zarzucali, że to wybór czysto komercyjny, skoro Wolverine'owi poświęcono już filmy, a grający go Hugh Jackman jest najbardziej rozpoznawalną gwiazdą serii. Fabularnie i widowiskowo decyzja też się obroniła - Wolverine stał się dla profesora Charlesa Xaviera mentorem, odwróciły się role mistrza i ucznia, a ironiczne odwrócenie ich relacji zostało dobrze wygrane w duecie Jackmana z Jamesem McAvoyem. A właściwie w tercecie, bo w latach siedemdziesiątych, do których się cofnęli, jak cień towarzyszy im Magneto, grany po raz kolejny z fenomenalną charyzmą przez Michaela Fassbendera. Wraca też stały motyw całej serii - ludzie zawsze wystepują przeciwko odmienności.

Wizualnie najnowszy "X-Men" wielokrotnie olśniewa. Nie tylko repertuarem efektów wizualnych, ale także zabawą z różnymi stylami filmowania, barwami taśmy z różnych epok. Magneto wyciągany jest z odosobnienia w Pentagonie w fenomenalnej scenie komediowej z Quicksilverem, który do melodii "Time in a Bottle" kpi sobie ze strażników, poruszając się w dostępnej tylko sobie szybkości.

Wtedy najważniejsza jest technologia 3D i efekty znane widzom od czasów Matrixa. Kiedy mutanci ruszą do akcji w Paryżu, zaczniemy obserwować ich poczynania niby przez obiektywy ówczesnych dziennikarzy, a Singer wyraźnie nawiąże do taśmy Zaprudera, spajając obraz z treścią, w fabule powraca bowiem wątek zabójstwa Kennedy'ego. Patrzenie przez kamerę z epoki na Marka Camacho grającego Richarda Nixona to kolejna udana warstwa spektaklu.

Poza zbyt długim, nudnawym wprowadzeniem i okropnie kiczowatą wizją przyszłości nowy film z serii X-Men to fenomenalny, widowiskowy spektakl z wieloma podtekstami. Historyczne i społeczne mogą zaangażować nawet widzów, którzy z mutantami z serii Marvela spotkają się po raz pierwszy. Tę kategorię kinomanów od fanów komiksowego uniwersum odróżnić można dopiero, gdy film dotrze do zaskakującego finału. Po napisach końcowych w dodatkowej scenie fani serii zobaczą, kto pojawi się w następnej części. Dla niezorientowanych w komiksowym świecie X-Men będzie to jedynie niewiele znaczący bonus. Po takiej uczcie, jaką jest film "Przeszłość, która nadejdzie", dzieje mutantów pozna z komiksów nowa grupa czytelników. Podobnie było z książkami George'a R.R. Martina i "Grą o tron". Nowy film Bryana Singera to zresztą jedna z niewielu hollywoodzkich wielkich produkcji wytrzymujących porównanie z nowymi serialami nie tylko na poziomie widowiska i efektów, ale także treści.

OCENA FILMU: X-MEN: PRZESZŁOŚĆ, KTÓRA NADEJDZIE *****

REKLAMA