Mityczny Wrocław

Beata Maciejewska | Utworzono: 01.02.2014, 10:28 | Zmodyfikowano: 03.02.2014, 09:05
A|A|A

fot. archiwum radioram.pl

Klimat tu zabójczy, mokry, malaryczny. Niemcy co kilkanaście lat wymieniali ludność miasta, żeby oszczędzić wydatków na służbę zdrowia i budowę nowych cmentarzy. Prawda to czy mit?
Lubisz uprawiać działkę? Sprawdź jaką masz ziemię. Podobno Niemcy przywozili w czasie wojny czarnoziem z Ukrainy. Pociągi wiozły na front wschodni żołnierzy i broń, a wracały z ziemią. Prawda to czy mit?

Lotnisko, wielki dworzec, szpital, metro... Wszyscy znamy podziemny Wrocław, ale większość słyszenia. Prawda to czy mit?

Bardzo lubię mit klimatyczny i sprawdzam czasem, czy błona nie rośnie mi przypadkiem między palcami.  Ostatecznie na początku była woda, a dopiero potem pojawił się Śląsk. Według jednej z koncepcji (autorstwa polskich uczonych) nazwa Śląsk pochodzi od słowiańskiej „ślągwy” czyli wilgoci, mżawki, deszczu. Jeśli ślągwa została uznana na najbardziej charakterystyczna cechę naszego regionu to rzeczywiście jedynym wyjściem jest przeprowadzka. Przed ślągwą jako pierwsi próbowali uciec kanonicy regularni (augustianie). Sprowadzeni z Arrovaise we Francji przez wojewodę Piotra Włostowica, przybyli na Śląsk w XII wieku i osadzeni zostali na Ślęży. Według tradycji klasztornej zakonnicy porzucili jednak swoją pierwotną siedzibę, bo nie mogli wytrzymać mglistego, dżdżystego klimatu i przenieśli się do Wrocławia, na Piasek. Decyzja wydała mi się absurdalna, bo ze Ślęży do Wrocławia jest ok. 30 km, więc zmiany klimatu trudno się spodziewać. Ale klimatolodzy twierdzą, że była bardzo racjonalna! Ślęża to wyspowa góra. Tam częściej występują burze, a opady są obfitsze. Mgły też zdarzają się częściej. Zakonnicy, którzy przenieśli się do Wrocławia pozbyli się chociaż części klimatycznych umartwień.

W domowym archiwum trzymam artykuł ze „Słowa Polskiego” z 1950 roku, którego autor walczy o rehabilitację wrocławskiego klimatu. Najpierw stwierdza, że „w naszym klimacie nieswojo czują się ludzie starsi”, którzy przyzwyczaili się do „innych stosunków klimatycznych” (uboczny efekt przesiedleń). Potem jednak zwraca uwagę, że źle może na nas wpływać „skrajna nieregularność, zmienność i aktywność atmosferyczna”. Wyjaśnia to obrazowo: „Skoki ciśnienia atmosferycznego działają tak, jakbyśmy się nagle wznosili o 100 m w górę lub nagle spadali z wysokości 100 m. Taka nerwowa pulsacja atmosfery odbija się na wszystkich, a zwłaszcza na ludziach o słabym sercu lub pobudliwym systemie nerwowym”. O nerwowej pulsacji atmosfery w życiu nie słyszałam. Na to, żeby Niemcy przesiedlali starców lub sercowców też nie znalazłam żadnych dowodów, ale opowieści o strasznym klimacie były tak po wojnie popularne, że do akcji wkroczył Urząd Bezpieczeństwa.  Prawdopodobnie obawiano się, że ludność zacznie stąd wyjeżdżać. Za szczególnie szkodliwe uważano rozsiewanie tych pogłosek wśród członków aparatu bezpieczeństwa i ich rodzin.

Ciekawy jest też mit o ukraińskim czarnoziemie, wyjątkowo dziwny. Ale trzeba pamiętać, że ziemia to cenny towar. Aby powstał jeden centymetr czarnoziemu, potrzeba dwustu lat. Może Niemcy chcieli chronić swoje zasoby. Skoro transport był darmowy, czemu nie zabrać ziemi? Tyle, że to jakby wozić drewno do lasu, bo nasze miasto stoi na żyznych glebach. Dla Równiny Wrocławskiej bardzo charakterystyczne są czarne ziemie, żyzne, o głębokim poziomie próchnicznym. Rozciągają się one szerokim płatem na południe od Wrocławia, sięgając aż po Strzelin.
Ze źródeł historycznych wiadomo, że wrocławska ziemia była atrakcyjna nie tylko dla inwestorów budowlanych. Popatrzmy choćby na ulicę Piłsudskiego (przedwojenna Gartenstrasse). Uliczna zieleń jest dziś wprawdzie rachityczna, ale dwieście lat temu ogrodnicy mieli tu raj. Między Bramą Świdnicką, która stała za kościołem Bożego Ciała, a linią ulicy Piłsudskiego rozciągała się pusta przestrzeń, określana w terminologii fortyfikacyjnej jako przedpole (esplanada). Dalej wznosiły się pojedyncze zabudowania, otoczone rozległymi ogrodami i sadami. Teren był tu wilgotny, wręcz bagnisty, ale ziemia bardzo żyzna, doskonała pod uprawę warzyw. Już w XVI wieku osiedlili się na Wygonie Świdnickim niemieccy koloniści z Turyngii, którzy dostarczali wrocławianom wszelką zieleninę. Szybko przylgnął do nich przydomek kapuściarzy, dziś powiedzielibyśmy - badylarzy. Ich interesy przeważnie kwitły, co widać było po żoninym przyodziewku. Bogate, koronkowe czepce kosztowały niejeden zagon kapusty.

Najbardziej poruszający wyobraźnię jest jednak mit o podziemnym Wrocławiu. I mający niejedno ziarno prawdy. Pod Wrocławiem ciągnie się ponad 1100 km kanałów. Te, które posiadają średnicę umożliwiającą wejście dorosłego człowieka, mają łączną długość ponad 300 km! - Tzw. kanały przełazowe o średnicy większej niż 1000 mm umożliwiają w miarę swobodne poruszanie się. Ale szczupła osoba jest w stanie wejść do kanału nawet o średnicy 500 mm. Będzie musiała się jednak czołgać - twierdzą pracownicy MPWiK. Kanały były wykorzystywane w czasie oblężenia Festung Breslau. - Znany lekarz, dr Stefan Kuczyński, przedwojenny mieszkaniec Wrocławia, twierdził, że żołnierze radzieccy przedostali się kanałami z rejonu ulicy Poznańskiej na ul. Ruską. Te kanały zostały z rozkazu Niehoffa przegrodzone drewnianymi zaporami, w efekcie czego podniósł się poziom wody, co uniemożliwiało wejście do środka - opowiadał mi  prof. Karol Jonca, autor monografii o obronie Festung Breslau. - Pewne jest, że na placu Pereca, niemalże na pierwszej linii frontu, Sowieci pompowali wodę, chcąc wejść do kanałów. Bez skutku.

A podziemny Wrocław to nie tylko kanały, ale także, schrony, bunkry, krypty kościołów. Drugie miasto, choć niewielu wrocławian je widziało. Warto je spenetrować.


Beata Maciejewska Gazeta Wyborcza

Tagi:
REKLAMA

To może Cię zainteresować