Martin Pollack "Śmierć w bunkrze. Opowieść o moim ojcu"

Radio RAM | Utworzono: 03.12.2007, 16:36 | Zmodyfikowano: 28.01.2008, 23:41
A|A|A

Martin Pollack z Angelusem. Wrocław, 1 grudnia (Fot. Mikołaj Nowacki / Polska - Gazeta Wrocłswska)

Martin jedzie wraz z żoną do bunkra, w którym przed laty znaleziono zwłoki jego ojca, esesmana. Z pewnością nie jest jedynym takim potomkiem, skoro w okolicy (przełęcz Brenner) podobnych bunkrów stoi kilkadziesiąt. Chce się dowiedzieć czegoś więcej, wreszcie dojrzał do wyprawy po wiadomości z dawnego świata, rzutujące na tożsamość aktualnego. „Dr Gerhard Bast: sturmbannführer SS, urodzony 12 stycznia 1911 roku w Gottschee w Jugosławii, zameldowany w Amstetten w Dolnej Austrii. Policja federalna w Linzu poszukiwała go jako zbrodniarza wojennego, ponieważ przez dłuższy czas kierował tamtejszym gestapo. Mój ojciec”. W lapidarnej nocie i jeszcze krótszym komentarzu znaleźć można wszystko, o czym ta książka mówi. W chwili śmierci Basta jego syn nie miał jeszcze trzech lat, wszystko, co może powiedzieć o ojcu zawiera się w tym suchym komunikacie i pozornie chłodnym komentarzu: „Mój ojciec”, zbrodniarz jednej z największych wojennych tragedii w historii.

(Wysłuchaj recenzję książki Martina Pollacka):

Andrzejowi Wajdzie nakręcenie filmu o dramacie ojca - ofiary tamtych czasów zajęło prawie całe twórcze życie. Austriacki pisarz, publicysta, tłumacz Kapuścińskiego, publicznie zmierzył się z przeszłością wcześniej od polskiego reżysera. Zrobił to też inaczej. Jego ojciec nie został bohaterem dziejów, lecz tych dziejów niesławnym oprawcą, potępionym za swoje czyny i skazanym. Mimo że sam umarł od kuli, jak Jakub Wajda, śmierć niemieckiego oficera wydaje się sprawiedliwa. Sturmbannführer Bast strzelał do Słowaków, brał udział w paleniu Żydów, popełnił przestępstwa przeciw ludzkości i człowiekowi. Pollack nie ma wątpliwości: ojciec wiedział, godził się, był wykonawcą i wyznawcą nazistowskiej doktryny. Syn przez lata o nic nie pytał, nic mu nie mówiono, nosił nazwisko ojczyma. Ale musiał przyjść czas, gdy w końcu padło pytanie o ojca i siebie samego, o austriacko-niemiecko-europejską historię, o ludzką mentalność w warunkach kryzysu wartości.

Znane jest Freudowskie twierdzenie o konieczności symbolicznego zabicia ojca przez syna, by wejść w dorosłość. Pollack, zresztą tak jak Wajda, musi ożywić ojca i pamięć o nim, by odpowiedzieć na pytanie „dlaczego?”, nie poprzestając na bezrefleksyjnym: bo taki był dziejowy moment, egzystencjalna konieczność. Za emocjonalnie obojętnym stylem relacji z dziennikarskiego śledztwa kryją się oczywiste rzeczywiste uczucia dojrzałego mężczyzny opowiadającego własną przypowieść. To, że on miał ojca-nazistę, to wynik dość złożonej społecznej drogi, której początek autor datuje na wiek XIX. Wściekły, metodyczny antysemityzm i antyhumanizm Rzeszy trafił na podatny grunt w okresie chaosu ekonomii i ideologii, ale źródeł zła w człowieku należy szukać i wcześniej, i zawsze. Bo nienawiść nie skończyła się wraz ze śmiercią kanclerza w berlińskim bunkrze, ani dr. Basta w tyrolskim. Nienawiść w ogóle nie zależy od geografii.

Martin Pollack podjął próbę przekazania czytelnikom wiedzy ciągle nie do końca przyswojonej. W wywiadach powtarza, że zwłaszcza w Austrii zbyt rzadko i za mało mówi się o tamtych czasach, wielu Austriaków myśli, że nie ponoszą winy. Ja bym chciał, aby jego książkę przeczytali także ci, dla których dziedzictwo dziadka z Wehrmachtu miewa tak „kluczowe znaczenie” w określonych okolicznościach. Chciałbym, by była to lektura ze zrozumieniem. Lecz odmiennie od wnuka owego kaszubskiego dziadka trudniej mi w pewne cuda uwierzyć.

Martin Pollack "Śmierć w bunkrze. Opowieść o moim ojcu", przeł. A. Kopacki, Czarne 2006

Tagi:
REKLAMA
Dźwięki
Grzegorz Chojnowski o książce Martina Pollacka "Śmierć w bunkrze. Opowieść o moim ojcu".