Dziesięć najlepszych albumów 2013

Piotr Bartyś | Utworzono: 30.12.2013, 15:00 | Zmodyfikowano: 30.12.2013, 21:15
A|A|A

Fismoll – At Glade

Ze wszystkich albumów tutaj płyta najbliższa mojemu sercu. Patrzysz na okładkę i już ten album lubisz (za szatę graficzną odpowiedzialny jest przyjaciel Fismolla od lat). Prawda, oszczędność dobranych środków muzycznych, piękne operowanie ciszą, niezwykły głos, charyzma człowieka. Piękna produkcja i mastering. Genialna płyta nie tylko na 2014 rok. Wiele osób publicznie i prywatnie pytało się: Jak to możliwe, żeby taki album powstał w Polsce? Możliwe.

Bonobo – The North Borders

Od debiutu Simona Greena (aka Bonobo) minęło 12 lat, a on idąc konsekwentnie w tym samy kierunku, nagrywa coraz lepsze albumy. To rzadkość – zwykle po latach aktywności twórczej artyści raczej albo powielają wypracowane już patenty utrzymując wysoki poziom, albo eksperymentują, albo – co najczęściej – stają się kalkami siebie sprzed kilku lat. Bonobo przede wszystkim coraz lepiej słyszy melodie, kreśli piękne muzyczne pejzaże. Kocha go też publiczność u nas – przypominam, że w marcu cztery koncerty w Polsce, a pierwszy przystanek we Wrocławiu 19 marca.

Mikromusic – Piękny koniec

Od kilku lat uważam ich za jeden z najwybitniejszych zespołów w Polsce, gdzie i melodia, i ciekawe teksty, i znakomita aranżacja, do tego grający świetne koncerty – właściwie wszystko się zgadza, a nijak nie przekładało się to na masową sprzedaż i popularność. Trzeba było uprościć strukturę piosenek, zmienić wciąż wewnątrzgrupowego producenta całości ( Dawid Korbaczyński zamiast Roberta Szydło), zespół po raz kolejny zaskoczył stylistycznym zwrotem stając się z grupy jazzowo-popowej ( najżywszym tego świadectwem koncertowy „Mikromusic w Eterze”)  zespołem otwartym przede wszystkim na współczesną stylistykę indie popową, ale nie odcinającym się zupełnie od swoich korzeni.  Kiedy przynieśli mi „Piękny koniec” jeszcze na CDRze, wrzuciłem krążek do odtwarzacza w domu i nie wychodził stamtąd przez kilka tygodni. Bardzo rzadko tak mam, zwykle natychmiast gonię za kolejnymi dźwiękami wiedząc, że i tak wszystkiego, co ukazuje się na świecie nie uda mi się przesłuchać.

 „Takiego chłopaka” było pierwszym singlem. Przypominam – nie od razu zażarło. Chodziłem i z rozgoryczeniem, pod adresem innych stacji radiowych, warczałem pod nosem:

- Czemu nie gracie? Przecież to JEST przebój.

A potem poszło. „Takiego chłopaka” ma prawie milion osiemset tysięcy odsłon na Youtube, znacznie wzrosła oglądalność starszych klipów grupy, a Mikromusic regularnie gra kilka koncertów w tygodniu. 10 lat pracy to zajęło. I fragment rzeczywistości, który w głowie ułożył mi się już dawno w określony sposób, wreszcie ułożył się dokładnie tak w świecie realnym.

Jose James – No  Beginning No End

Znajdziecie ten album w wielu podsumowaniach na jazzowy album roku 2013. Pięknie wyprodukowany, znakomicie zagrany, wspaniale zaśpiewany. Choć nosiłem się z tym zamiarem od dłuższego czasu, dopiero ta płyta ostatecznie zadecydowała, że zdecydowałem się na zaproszenie Jose Jamesa na „Muzyczną Strefę Radia RAM”. Przed jego występem napisaliśmy i powiedzieliśmy o nim wszystko, zatem teraz tylko dodam – na koncercie było jeszcze piękniej niż jest na płycie. A to prawie niewiarygodne.  

Kuba Stankiewcz – Kilar

Oczywiście – są w tym roku albumy, gdzie wielu muzyków stworzyło palety pełne dźwięków, muzyczne pejzaże i freski. Oczywiście – tematy, które tu są zebrane, napisał przed laty ktoś inny. Oczywiście - …ja to wszystko wiem, ale skoro to mają być moje płyty 2013 nie może tego albumu zabraknąć. Jeden człowiek przy fortepianie. Wystarczy. Stankiewicz gra Kilara bez żadnych udziwnień i wyszukanych ozdobników, za to z olbrzymią pokorą i szacunkiem dla tego, co zapisano w nutach. To budzi wzruszenie. W każdym razie moje.

Daft Punk – Random Access Memories

O tej płycie mówiło się wiele na długo przed premierą, nic dziwnego skoro na nowy materiał Francuzi kazali swoim fanom czekać 8 lat. Ale i tak bardzo entuzjastyczne przyjęcie, z jakim spotkał się album jest zaskoczeniem. Starsi z nostalgią cieszyli się, że na nowo wydanej płycie odnaleźli brzmienia sprzed lat, młodsi odkrywali je na nowo. Guy-Manuel de Homen-Christo i Thomas Bangalter zafundowali nam podróż do lat  80-tych („Instant Crush” z tej płyty najlepiej brzmi obok „Eye in The Sky” Alan Parsons Project), a przede wszystkim 70-tych, do krainy disco spod różnego znaku (umówmy się – syntezatory Giorgio Morodera to przeciwstawny biegun funkującego Chic). I wszyscy się na to załapali. Szaleństwo  XXI wieku polega na tym, że „Get Lucky” uznawane w wielu plebiscytach za najważniejszy/najlepszy utwór 2013 roku brzmi dokładnie jak nagranie Chic z drugiej połowy lat 70-tych, czyli sprzed 40-stu lat, jeśli ktoś nie wierzy, proszę obok przeboju Daft Punk zagrać choćby „Good Times”.  Aż tak bardzo w muzyce nihil novi?

Kari  – Wounds And Bruises

Trochę późno ukazał się ten album, aby trafić do wielu zestawień na płytę roku. A szkoda. Zupełnie inne oblicze Kari. Zniknęła delikatna, zwiewna dziewczyna z debiutanckiego krążka. “Daddy Says I’m Special” ukazał się dwa lata temu, ale piosenki tutaj zgromadzone powstawały przez lat kilka, najstarsze napisała ledwie 20-latka. Na „Wounds And Bruises” mamy obraz dojrzałej, młodej kobiety nakreślony tu i teraz. Kobiety, która przez coś w życiu przeszła, staje się dojrzalsza, pełniejsza jako człowiek. Zaskakująco silnie brzmiący album. I do bólu uczciwy.

James Blake – Overgrown

Zastanawiam się – czy to jest muzyka mainstreamowa XXI wieku?  Bo skoro Blake dostaje Mercury Prize (odbierając nagrodę żartował, że to jego drugie trofeum w życiu – pierwsze zdobył mając 12 lat i był to puchar za wygranie turnieju tenisowego) zostawiając w tyle Arctic Monkeys, Davida Bowie’go i wielu innych, to chyba tak. Z drugiej strony jego melancholijne muzyczne pejzaże nijak nie kojarzą się z listami przebojów (gwoli prawdy warto dodać, że „Overgrown” na brytyjskiej liście przebojów dotarł ledwie do miejsca ósmego), choć urzekają wielu. Także mnie.

Laura Mvula – Sing To The Moon

A ta płyta była faworytem bukmacherów do wspomnianej wyżej Mercury Prize. Długo wadziłem się z muzyką tu zawarta jako całością – „Sing To The Moon”, „She” czy „Green Garden” ( to nagranie także na „RAM CAFE 8”) podobały mi się od razu, ale słuchając albumu byłem początkowo znużony jednostajnością – to jednak nie to samo co spójność – brzmienia. A potem polubiłem resztę. Natomiast od początku urzekło mnie to, że Mvula w muzyce powiedziała coś nowego, a to w dzisiejszych czasach naprawdę rzadkość.

The Robert Glasper Experiment – Black Radio 2

To po prostu dalsza część historii opowiedzianej na poprzednim krążku, właściwie można by wsadzić obie płyty wsadzić do jednego pudełka (pewnie kiedyś tak się stanie) i sprzedawać jako całość. Identyczne brzmienie, stylistycznie też żadnych zmian. Zupełnie mi to nie przeszkadza. Świetne głosy, niesamowity klimat, znakomita produkcja. I jeszcze świeże wspomnienie tegorocznego występu Robert Glaspera z zespołem na 49. „Jazzie nad Odrą”. Pierwszą płytę lubiłem. Tą też lubię.

REKLAMA

To może Cię zainteresować