Jane Eyre **** - recenzja

Ian Pelczar | Utworzono: 14.10.2011, 12:00 | Zmodyfikowano: 14.10.2011, 13:45
A|A|A

Wiktoriańska Anglia, świat ograniczony horyzontem konwenansów, wrzosowiska, pustkowia, a między nimi przepełnione służbą dwory. Plotki i intrygi na temat ślubów i romansów. Jeśli kojarzy się to komuś z filmami dla gospodyń domowych, to znak że ów widz od wieków nie był w kinie. Jeśli kojarzy się to komuś z powieściami dla kucharek, to znak, że ów czytelnik nie dotarł do Jane Eyre.

W czasach ożywionej festiwalowej dyskusji wokół „Wichrowych wzgórz" Andrei Arnold i po kostiumowej oraz pop-kulturowej rehabilitacji Jane Austen, w świecie Anga Lee, który zaczął karierę od „Rozważnej i romantycznej", nie sposób traktować najnowszej adaptacji „∆ane Eyre" z wyższością. Nazwisko jej autora, Cary'ego Fukunagi warto zapamiętać. Ma już na koncie dobrze oceniane „Sin nombre", a teraz sprawdził się w klasycznym repertuarze. Zadanie miał niełatwe, sięgnął po powieść klasyczną, na ekran przenoszoną często. Charlotte Bronte miała powołać do życia jedną z pierwszych feministycznych bohaterek literackich świata zachodniego. Myszowata guwernantka Jane Eyre przeszła piekło jako sierota u antypatycznej ciotki, a potem zaszczuta w sierocińcu, nie przestała jednak prosto w oczy wyrażać swoich opini i rozjaśniać mroku otoczenia jasnością argumentacji. 15 lat minęło od znakomicie przyjętej, mrocznej wersji filmu w reżyserii Franco Zefirellego, a w międzyczasie był jeszcze serial. Mimo to nowa adaptacja także znajduje swój styl i uzasadnienie.

Moira Buffini sprawnie napisała scenariusz, pozwoliła opowiedzieć wiele sugestywnymi obrazami, skupiła się na wątku miłosnym, a charakter tytułowej bohaterki zbudowała z serii retrospektyw i pokazanej w prologu ucieczki. Filmowa teraźniejszość to życie 20- letniej Jane Eyre po przejściach, jej kontakty z Rochesterem stanowią najmroczniejsze ze wspomnień. Fukunaga, inaczej niż Zefirelli oraz odmiennie od klasycznej adaptacji z 1944 roku, z Joan Fontaine i Orsonem Wellesem, sugestywnie zaznacza różnicę wieku między głównymi bohaterami. Przepaść społeczna nie będzie grała tak wielkiej roli - Jane Eyre otwarcie przecież biada nad losem, ograniczonym przez widnokrąg. Wyraźniej zaznaczono różnice między statusem kobiety i mężczyzny, które nie wyglądają niestety, aż tak pradawnie.

Zasługa w tym aktorskiego duetu Mia Wasikowska - Michael Fassbender. Można zarzucić ekranowy chłód i brak fizycznej chemii, ale ich energia poszła w stronę zaznaczenia wyraźnej fascynacji między bohaterami. Intelektialna gra działa na widza, jak żywa wymiana dialogów we wciągającym spektaklu teatralnym. Rochester Fassbendera zdaje się być filmowym krewnym Dona Drapera z serialu „Mad Men". To nie jest bohater, który ma być wyniosły, ale i uroczy jak Colin Firth, lecz pociągający i antypatyczny zarazem jak Jon Hamm. Gotycki wymiar powieści Charlotte Bronte, również wygrywany na ekranie, nasuwa jeszcze jedno skojarzenie. Strach Jane Eyre przed romansem ze starszym, zepsutym i zmęczonym życiem mężczyzną, to strach Sookie Stackhouse z „True Blood" przed romansem z wampirem.

Ma instynkt by swojemu pracodawcy nie ufać, wydaje się jej on największym fantomem ze wszystkich fantastycznych urojeń krajobrazu, który powinny zamieszkiwać elfy, nie ludzie. Genderowe i gotyckie odczytanie „Jane Eyre" w nowej adaptacji pozwalają uzasadnić potrzebę filmowego powrotu do często przenoszonej na ekran powieści.  Kostium przywdziano na to tradycyjny, z rewelacyjną jak zwykle Judi Dench w roli gospodyni. Dekoracje, ubiory, zdjęcia i nieodłączny deszcz - to sprawia, że historia nieszczęśliwej Jane dostępuje rejonów dla samej bohaterki niedostępnych - staje się ładna i atrakcyjna. 

REKLAMA