Szczawik w wielkim mieście

Radio RAM | Utworzono: 21.11.2007, 20:04 | Zmodyfikowano: 21.11.2007, 20:04
A|A|A

* Budzisz się jak artysta, późnym południem, czy jak szef dużej instytucji?

- Niestety, jak szef. Rano odwożę starszą córę do szkoły, a sam jadę do teatru.

* To pewnie nie często robisz żonie śniadania, a na obiad swoje popisowe danie, lasagnie?

-Śniadania tylko w weekendy. A na gotowanie ostatnio w ogóle nie mam czasu. Aż czasami znajomi się dopytują, kiedy wreszcie zrobię lasagnie i ich zaproszę.

*To możliwe, że miłość do niej odziedziczyłeś wraz z genami? Urodę masz mało słowiańską.

- Z pochodzenia jestem Polakiem, ale rzeczywiście mieszanka moich genów jest ciekawa. Najdawniejszy ślad Imielów, jaki znam, znajduje się Śląsku. Tam Emanuel był takim śląskim Oskarem Kolbergiem - zbierał elementy kultury giniącej, wydawał książki. W Katowicach jest nawet jego ulica. A w rodzinie mojej mamy, u Czerwińskich, to się zaplatała rodowita Cyganka, taka z taborem. Te geny na pewno mocno na mnie zaważyły. Od strony mojej prababci płynie z kolei krew francuska. Żona Konstantego Imieli była z domu Du Chateau. Pan Du Chateau, który był katem w armii Napoleona, zakochał się w pięknej Polce w okolicach
Chrubieszowa. Na szczęście nie poznał jej w pracy. Tam mieli majątek, dwór stoi zresztą do dziś.

* Miłość do gotowania odkryłeś dopiero na studiach. Podobno kiedy kiedy przyjechałeś do Wrocławia z rodzinnych Starachowic, to umiałeś zrobić tylko jajecznicę?

- Byłem wtedy osiemnastoletnim szczawikiem, poszedłem o rok wcześniej niż rówieśnicy do szkoły. Byłem świeżutki, nic nie wiedziałem. Nie miałem nawet pojęcia jak smakuje wódka. Kilka dni przed wyjazdem, mama kupiła mi zielony rondelek: "Masz synu, w tym będziesz sobie robił jajecznicę na studiach. A jak będziesz ją robił, to zaraz ci pokażę". Chciałem się wymigać, ale uparła się, że muszę umieć przynajmniej tyle. Ale na pierwszym roku wynajmowaliśmy mieszkanie z Wackiem Traczem i Markiem Kocotem, który też jest smakoszem. Szybko zaczęliśmy testować kuchnie i robiliśmy różne pyszności. Tylko na początku było ciężko, w sklepie nawet nie wiedziałem, o co poprosić. Śmietana, którą kupiłem na pierwszym roku, została wyrzucona dopiero po 10 latach.

*No nie przesadzaj, podobno po trzech.

- Chyba masz racje. Na czwartym roku studiów. Wędrowała z nami, z mieszkania do mieszkania, bo skoro zabieraliśmy wszystko, to czemu nie śmietanę. Aż wreszcie wylądowała w śmietniku, bo ją pan Jan, gospodarz kwatery, wyrzucił.

*Kiedy "szczawik" dowiedział się, jak smakuje wódka?

- Mieliśmy duże mieszkanie, imprezy często były u nas. Kiedyś podczas jednej z nich zadzwoniła moja mama. Odebrał Marek, ja już dawno byłem królem towarzystwa i śpiewałem gdzieś w oddali. Od tego czasu mama prosiła moich kolegów, żeby się mną opiekowali. Mówiła, że jestem młodszy i chudszy, więc nie mogę tyle pić, co oni. I zawsze dodawała, żeby mi wódki nie dawali.

*Na pewno słuchali.

- Marek mówił: oczywiście, w jednej ręce trzymając słuchawkę od telefonu, a drugą wznosząc toast. Wiadomo, studia są radosnym czasem. A aktorskie to czteroletni seans psychoanalityczny. Trzeba umieć się zresetować . Bardzo często ludzie w tej szkole są rozchwiani emocjonalnie. Często wychodziliśmy rozdygotani - na jednych zajęciach doprowadzaliśmy się do płaczu, za chwilę do śmiechu. Jeżeli podchodzi się do tego wszystkiego serio, to jest się wytrąconym z równowagi psychicznej.Dlatego studia aktorskie nie są dla wszystkich. Na naszym roku była dziewczyna, która zapowiadała się rewelacyjnie - szczeny nam opadały, jak grała na pierwszy roku, już wtedy była ukształtowana aktorką. Ale nie poradziła sobie z emocjami. Lekarz jej powiedział: "proszę jechać do lasu na dwa miesiące. Jest pani za wrażliwa". Zrezygnowała z dalszej nauki.

* Dość wcześnie zacząłeś zarabiać na siebie. Już na studiach byłeś gwiazdą Truskawkowego Studia. Jak tam trafiłeś?

- Dostaliśmy się razem z Markiem Kocotem i Mariuszem Kilianem z castingu. Ale po czwartym roku sami zrezygnowaliśmy, już trochę ze statusem gwiazd. Ja grałem wtedy w Teatrze Polskim, w "Pułapce" Różewicza. Po spektaklu ludzie czekali po autografy, bardzo się ucieszyłem. Podchodzę do nich, a oni: "tylko niech pan napisze, że jest pan z truskawkowego studia". Byliśmy kojarzeni tylko i wyłącznie z tym programem. Postanowiliśmy dać sobie spokój, ale to była wspaniała przygoda, do dziś ją wspominamy.

*Teresa Sawicka mówiła w rozmowie z nami, że twój rocznik był bardzo udany.

- Rzeczywiście byliśmy beztroscy i radośni. Teresa zaproponowała nam kiedyś "Biesy" - wiadomo to taka literatura, z którą każdy student aktorstwa chce się zmierzyć. Zaczęliśmy czytać. Ale kiedy zobaczyła, jak my, młodzi, wczuwamy się w te zakręty psychologiczne właściwe Dostojewskiemu, stwierdziła, ze lepiej będzie zrobić "Kubusia Puchatka". Zrobiliśmy, było dużo zabawy.

* Smak alkoholu poznałeś na studiach. A pierwsze miłości?

- O, miłość to od zawsze gdzieś tam się pojawiała. W liceum było ich wiele, wszystkie wspominam z sentymentem. Mogłem wtedy na przykład stać pod oknem całą noc, albo spać po dwie godziny, żeby rano się zjawić pod jej drzwiami.

*Chyba coś śpiewałeś swoim wybrankom?

- Koledzy się śmieli, ale chyba trochę mi zazdrościli. Bardzo szybko nauczyłam się grac na gitarze. Moje związki rozpoczynały się przy ognisku. Gitara i gwiazdy - to był świetny patent na dziewczyny. Bo jestem też fanem astronomii. Kiedy już zaśpiewałem "Obławę" Kaczmarskiego i parę piosenek Stachury, opowiadałem koleżance, co nad nami świeci, że to jest Jowisz, a tam Wenus. Było mi łatwiej.

*Agnieszkę, swoją żonę, też poderwałeś na gwiazdy?

- Nie, przyjaciel ze szkoły teatralnej przedstawił mi swoją nową dziewczynę. Tak poznałem przyszłą żonę.

*Dalej jest twoim przyjacielem?

- No, był pewien problem. Ale już jest wszystko ok, ostatnio się widzieliśmy. A niedługo będziemy współpracować.

* Masz dwie córki. Syn i drzewo kiedy?

- Czasami się z Agą nad tym zastanawiamy, ale jak widzimy pałaczącego noworodka, to nam przechodzi. A drzewa zasadziłem, nawet trzy. Dostałem je od moich pań na 30 urodziny. Rosną na wsi, obok domu moich teściów.

* Chcecie się tam wyprowadzić?

- Obserwuje, że wielu moich znajomych wyjeżdża z Wrocławia. Ale ja jestem absolutnie mieszczuchem. Chce tu żyć, lubię materię miasta. Potrzebę wsi mamy zaspokojoną w weekendy, kiedy odwiedzamy rodziców żony.

REKLAMA