Terence Blanchard: Piękno rodzi się w bólu

Radio RAM | Utworzono: 18.10.2007, 16:29 | Zmodyfikowano: 06.03.2008, 22:26
A|A|A

Terence Blanchard kończył renomowane szkoły jazzu w Nowym Orleanie. Uczył się m.in. w Center for Creative Arts - szkole prowadzonej przez legendarnego pianistę Ellisa Marsalisa, ojca znakomitych muzyków Branforda i Wyntona. Terence Blanchard miał wówczas osiem lat.

Wyrósł na dojrzałego artystę. Pokochał trąbkę jak mało kto. Ten właśnie instrument stał się jego siłą i kluczem do aprobaty rzeszy słuchaczy na całym świecie. Przez długi okres czasu Blanchard komponował muzykę filmową i telewizyjną, głównie do obrazów Spike’a Lee. Porównywany czasem do genialnego trębacza Clifforda Browna, zdołał jednak wyrobić sobie własną markę i styl grania.

Rok 2005 był dla Nowego Orleanu czymś, co śmiało można określić mianem dnia sądu ostatecznego. Pierwszy raz bowiem w historii Stanów Zjednoczonych ewakuowano całe miasto w związku ze zbliżającym się huraganem, który nazwano Katrina. Ofiarom tego właśnie kataklizmu poświęcone jest najnowsze dzieło Terence’a Blancharda zatytułowane „A Tale of God’s Will - Requiem for Katrina”. By wyobrazić sobie straty spowodowane przez żywioł, który nawiedził mieszkańców tej kolebki jazzu, należy uzmysłowić sobie, że w wyniku przejścia Katriny ponad 80 proc. powierzchni mieszkalnej miasta znalazło się pod wodą na głębokości sześciu metrów. To zaś jest równoznaczne z całkowitą dewastacją ponad czterdziestu tysięcy domów. Katrina pochłonęła mnóstwo ofiar, gdyż nie wszystkich udało się ewakuować.

Jak wyrazic smutek i ból, doświadczając takich przeżyć? Terence po dwóch latach od kataklizmu nagrał album, który z pewnością przejdzie do historii muzyki rozrywkowej - a zwłaszcza jazzu - jako dzieło wyjątkowe, oryginalne, emanujące pięknem i wyczuciem, którego próżno szukać w dorobku jego dojrzałych kolegów trębaczy (jak Wynton Marsalis, Roy Hargroove czy Chris Botti). Duża w tym zasługa cudownych aranżacji, towarzystwa orkiestry „Northwest Sinfonia”, a także muzyków kwintetu Blancharda, czyli pianisty Aarona Parksa, saksofonisty Brice’a Winstone’a , perkusisty Kedricke’a Scotta, basisty Derricke’a Hodge’a i oczywiście samego Blancharda. Muzyka ilustruje także film dokumentalny o huraganie Katrina zatytułowany „When The Levees Broke” Spike’a Lee.

Dźwięki docierające do nas w pierwszej kompozycji „Ghost of Congo Square” nie zapowiadają jeszcze mrocznej opowieści, jakiej wysłuchamy w dalszej części requiem. Jest skocznie i radośnie, perkusista frywolnie gra na swoim zestawie, bas błąka się z finezją, chórek podśpiewuje na tle improwizacji trąbki Terence’a. To dość charakterystyczny nowoorleański jazz, do jakiego zdążyliśmy się już przyzwyczaić przez lata, słuchając choćby nagrań Harry’ego Connicka Jr. Jednak już w następnym, trwającym ponad osiem minut „Levees” jest melancholia i tęsknota, doskonale wprowadzona przez orkiestrę smyczkową, z perfekcyjnie zintegrowanym brzmieniem trąbki. Słychać lament i niepokój, a także fantastyczną technikę gry Blancharda.

Skojarzenia z grą Herbie Hancocka najdą nas, gdy wsłuchamy się w pianistę Aarona Parksa przy okazji „Wedding Through”. Natomiast „Ashe” przepełnione zostało dźwiękami wyrażającymi coś, co „topniało w sercu Nowego Orleanu”, gdy woda wdzierała się do miasta. Czarowne brzmienie saksofonu zafunduje nam Brice Winston w „In Time of Need”, gdzie perkusja przeplata się zgrabnie z wokalizami, bandem i grą instrumentów smyczkowych. Trąbka i orkiestra objawi się z całą wspaniałością w „The Water”, które nie jest pozbawione nastroju grozy i strachu.

Na płycie są też zdecydowanie krótsze utwory, jak choćby „Ghost of Betsy” i „Ghost of 1927”, wprowadzające świeży oddech i przestrzeń przed wysłuchaniem dłuższych form. Z kolei "Funeral Dirge” oddaje realizm ludzkiej tragedii i prawdy o życiu. Kończący całość „Dear Mom” dedykowany jest matce artysty, która w kataklizmie straciła cały swój dobytek. To utwór przesiąknięty nadzieją i optymizmem.

„A Tale of God’s Will” to przejmująca muzyka płynąca z głębi serca. Szczera, bezpretensjonalna, zagrana bez zbędnego efekciarstwa, ale z polotem. Z pełnym przekonaniem rekomenduję ją ludziom wrażliwym, szukającym w świecie muzycznych cudów natury. Terence Blanchard i jego trąbka niewątpliwie do nich należą.

REKLAMA

To może Cię zainteresować