NH: "Ruchy Browna" i "Code Blue"

Radio RAM | Utworzono: 25.07.2011, 17:39 | Zmodyfikowano: 25.07.2011, 17:39
A|A|A

fot. materiały prasowe

„Code Blue” to wydarzenie, film, który mnie zmęczył, zdawał się jedynie powtarzaniem hanekowskich motywów z „Pianistki”, zderzonych z wizualną wrażliwością Larsa von Triera. A jednak w szaleństwie Urszuli Antoniak jest metoda. Jej opowieść zostaje w widzu, można nad nią myśleć i pracować, film okazuje się spełniać większość wymagań stawianych kinowemu przeżyciu.

„Ruchy Browna” z kolei ogląda się lżej, ale zostawiają po sobie większą pustkę. Film opowiada o kobiecie, która z uczestników naukowych badań i eksperymentów wybiera sobie seksualnych partnerów. Jej kontakt z otyłymi, nadmiernie owłosionymi, w różny sposób zdeformowanymi mężczyznami odbywa się bez wymiany słów i czułości, w sterylnie urządzonym apartamencie. To antidotum na bardziej serdeczne małżeństwo z przystojnym architektem. Sposób zapełniania nieokreślonej pustki pozostaje zjawiskiem niewyjaśnionym. Bohaterka filmu, Nanouk Leopold, nie potrafi go dostatecznie wytłumaczyć. A cały czas tęskni.

Bardziej logiczne, ale i okrutniejsze i wyniszczające jest postępowanie pielęgniarki z „Code Blue”. Zatrudniona na oddziale onkologicznym główna bohaterka filmu może liczyć tylko na jeden rodzaj intymności z umierającymi. Wstrzykując odpowiednie substancje staje się aniołem śmierci, kolekcjonując przedmioty pozostawione po zmarłych pacjentach dotyka już pewnego tabu, wprowadza swoją wieź w niepokojące rejony. Poszukiwanie innego kontaktu, w świecie żywych, jest hamowane idiotycznymi rytuałami. Świat „Code Blue” jest również pusty i chłodny. Łącznikiem okazuje się doświadczenie voyeurystyczne. Bohaterka jest świadkiem gwałtu, obserwowanego też przez jednego z sąsiadów. Oboje nie zareagują, ale dostrzegą wzajemną fascynację.

"Code Blue" to w terminologii lekarskiej sytuacja, w której reanimacja jest już zbędna. Pozostają pytania jak reanimować uczucia, więzi i otoczenie. Bien de Moor tworzy fascynującą i hipnotyczną kreację. A w pozornie pustych przestrzeniach, które ją otaczają czają się niezwykłe widma. Depresja, psychiczne wyczerpanie, seks nierozłącznie związany z przemocą, władzą, intymność związana jedynie ze śmiercią – film Urszuli Antoniak nie jest zwykłą wyliczanką szokujących i drastycznych tematów. To lustro, w którym widzimy własne odbicie. Pęknięte siłą rzeczy, a nie przymusu.

REKLAMA