Co nas kręci, co nas podnieca (*****)

Jan Pelczar | Utworzono: 08.04.2010, 14:38 | Zmodyfikowano: 13.04.2010, 09:11
A|A|A

Woody Allen wrócił do Nowego Jorku. Domowy próg przekroczył w najwyższej formie, chociaż musiał sięgnąć po scenariusz z lat siedemdziesiątych. Zasłonę milczenia spuścić trzeba jedynie na polski tytuł. Niech najnowszy film twórcy „Annie Hall”, a nie – jak chce dystrybutor na plakacie – twórcy „Vicky Cristiny Barcelony” – nosi w naszej świadomości tytuł „Whatever Works”. O najnowszym filmie Allena warto myśleć po amerykańsku. Twórca ignorowany w Stanach, wielbiony w Europie, zrobił film przesiąknięty mitami swej ojczyzny, jej pop-kulturą, traumami już nie tylko Nowojorczyków, ale i prowincjuszy.

Głównego bohatera gra Larry David, osobowość równie nietuzinkowa jak Allen, jeszcze bardziej neurotyczna. David stał za sukcesem jednego z najmądrzejszych i najśmieszniejszych zarazem seriali w dziejach – „Kronik Seinfelda”. Sam wystąpił przed kamerą w prawdziwym hołdzie dla dziwactw, jakim jest autorski tasiemiec „Pohamuj swój entuzjazm”. W „Whatever Works” David gra Borisa Yellnikofa – przekonanego o własnym geniuszu fizyka, współczesnego Groucho Marxa ( Borysa poznajemy, gdy w tle leci marksowskie „Muszę iść, nie mogę zostać” ). Yelnikoff, niczym David w serialu, jest egocentrycznym, sarkastycznym emerytem. Przypadkiem spotka na swej drodze uroczą przybyszkę z prowincji ( fantastyczna Evan Rachel Wood, to najlepsza rola aktorki „Zaginionych” i „Trzynastki” ).

W młodej Melody, seksownej, ale nierozgarniętej, Boris znajdzie idealnego odbiorcę dla swych swoistych wykładów, monologów złożonych z gorzkich życiowych prawd, wcześniej wygłaszanych prosto do kamery. Wolta nastąpi dopiero w finale. Ostatnie, przejmujące słowa głównego bohatera to nie tylko wyznanie człowieka niezrozumianego przez otoczenie i obcego we współczesnym świecie, to również nawias, który zmienia znaczenie całego filmu i każe inaczej spojrzeć na ostatnie dokonania Woody’ego Allena. „Whatever Works” przestaje być komedią romantyczną dla inteligentnych, staje się filozoficzną przypowieścią z niemoralnym morałem. Allen zwodzi do ostatniej chwili. W połowie filmu wydaje się, że jedyną zmianą klimatu będzie pojawienie się w Nowym Jorku matki Melody, która z przerażeniem szuka swojego niewinnego dziecka w siedlisku rozpusty. Patricia Clarkson w brawurowej roli przykuwa uwagę na chwilę, szokuje przemianami bohaterki, ale szybko nudzi.

Cały wątek rodziców zdaje się psuć film, mimo że jest bardzo allenowski, pełen nonsensów i sarkazmu. Fanom Allena przypomnieć się może podobna figura z „Wszyscy mówią: kocham cię” – w zdrowej, demokratycznej rodzinie do stołu zasiadał jeden syn konserwatysta, fan Busha i Reagana. W końcu wykryto u niego guza, który uciskał mózg. Gdy narośl wycięto, bohater z Republikanina stał się obyczajowym liberałem. W „Whatever Works” sztuczne pozy, światopoglądy i przekonania Woody Allen pokazuje z równie błyskotliwą złośliwością.

Do Polski jego film trafia z tradycyjnym opóźnieniem, ale tym razem jeszcze przed premierą kolejnego tytułu. W nakręconym już „You Will Meet a Tall Dark Stranger” ( oby dystrybutor nie zmienił tytułu na jakiegoś bruneta, niekoniecznie wieczorową porą ) zobaczymy świetnego u braci Coen Josha Brolina, wspaniałą u Lyncha Naomi Watts oraz dżentelmenów, którym dobrze w większości filmów: Antonio Banderasa i Anthony’ego Hopkinsa. W niezatytułowanym jeszcze ostatecznie filmie, który jest przed zdjęciami, zagrają Rachel McAdams i Carla Bruni. Cokolwiek się u Woody’ego Allena zdarzy, jego fanów z pewnością to podnieci. Nowojorski reżyser zmaga się z uczuciem samotności, lękami i brakiem zrozumienia w sposób zaskakująco znajomy nie tylko podstarzałym intelektualistom ze Stanów. Już na początku „Whatever Works” Boris Yellnikoff nie pozostawia nam złudzeń, chociaż nie atakuje nas tylko dlatego, że nie rozumiemy o co mu chodzi. Pyta jednak: „Dlaczego właściwie gadam do takich idiotów?” i wyjaśnia:

„Nie krytykuję idei Chrześcijaństwa, czy Judaizmu, czy innej religii. To są profesjonaliści, którzy zrobili z tego firmowy biznes (…) Hej, podstawowe nauki Jezusa są całkiem wspaniałe. Tak jak, przy okazji, pierwotna intencja Karla Marksa, ok? Hej, co w tym złego? Wszyscy powinni się dzielić równo. Robić coś dla innych. Demokracja. Władza dla ludzi. Same świetne pomysły. To są świetne pomysły, ale wszystkie posiadają olbrzymią wadę. (…)Wszystkie są oparte na złudnym przeczuciu, że ludzie są wewnątrz porządni.(…) Ogółem, przykro mi to mówić, ale jesteśmy nieudanym gatunkiem”.

Kto jeszcze zobaczy, jak Boris, cały obraz? Inny, błyskotliwy geniusz fizyki na emeryturze? A może młody kosmita?

REKLAMA