Wyspa tajemnic (**)

Jan Pelczar | Utworzono: 29.03.2010, 13:46 | Zmodyfikowano: 29.03.2010, 13:56
A|A|A

Gdyby „Wyspę tajemnic” podpisał przeciętny hollywoodzki spec od thrillerów i horrorów, krytycy wzruszaliby ramionami i nie zostawiali suchej nitki na paradzie stereotypowych chwytów i jednoznacznej konstrukcji bohaterów.

„Wyspa” wyszła jednak spod ręki Martina Scorsese i otworzyła tegoroczny festiwal w Berlinie. To wystarczyło, by recenzenci parzyli pod powierzchnię, doszukiwali się głębi, dawali zahipnotyzować wtórnej akcji, traktowali komunały i frazesy jako inteligentne objawienia. Reakcja tym dziwniejsza, że Scorsesemu oberwało się za nagrodzony Oscarem „The Departed”, świetny film, a w porównaniu z „Shutter Island” prawdziwe arcydzieło. Nawet „Gangi Nowego Jorku”, stąpające po granicy sztukmistrzowskiej wielkości i kiczowatej pretensjonalności bronią się bardziej niż zwyczajne-niezwyczajne straszydła z „Wyspy tajemnic”.

Tytułowa wyspa skrywa szpital dla niebezpiecznych pacjentów – w większości obłąkanych morderców. Tajemnice ma rozwikłać duet śledczych, w kreacjach Leonardo Di Caprio i Marka Ruffalo, znakomicie wyglądającego w kostiumie lat pięćdziesiątych.

Do szpitala prowadzonego przez bohatera Bena Kingsleya sprowadza ich zaginięcie, z pilnie strzeżonej celi, dręczonej maniami morderczyni. Śledztwo rozwija się banalnie – widz od razu wie na co zwrócić uwagę, dialogi brzmią jak rozpisane na role kolejne punkty rozwiązywania intrygi.

Najbardziej „Wyspę tajemnic” psują jednak retrospekcje, w formie jaskrawych flash-backów, z drugiej wojny światowej. Scorsese wprowadza flesze z pamięci i sumienia głównego bohatera zbyt szybko i w sposób nachalny, wręcz wulgarny.

O „Liście Schindlera” napisano kiedyś na pierwszej stronie poważnej polskiej gazety, że to „hollywoodzka baśń o Holocauście”. Ten nieuprawniony wówczas zarzut można powtórzyć teraz, wystosowany w stronę „Wyspy tajemnic” jest uzasadniony.

To chyba najbardziej naiwny obraz Zagłady od czasu „Wyboru Zofii”. Za stylizowanie stosów trupów z obozu Auschwitz należy się wybitnym współpracownikom Scorsesego solidna porcja gwizdów. Robert Richardson, który ujął w niezapomniane kadry „Bękarty wojny” Quentina Tarantino, jako autor zdjęć do „Wyspy tajemnic” dał się obezwładnić reżyserskiej wizji, jak z koszmarnie przerysowanego, infantylnego snu.

Gdy pojawiają się pierwsze wspomnienia związane z zabijaniem Niemców i ofiarami obozów koncentracyjnych, zdajemy sobie sprawę, co odkryją detektywi w szpitalu na wyspie i stawiamy w ciemno, że szybko znajdą jakiegoś niemieckiego lekarza. Faktycznie pojawia się w pierwszym akcie – gra go Max Von Sydow. W udziale przypadną mu najbardziej pseudo-psychologiczne wynurzenia, kulminacja pretensjonalnego bełkotu, który wylewa się w „Wyspie” z co drugiej wymiany zdań. Lekarz diagnozuje głównego bohatera, jako cierpiącego na traumę i wywodzi to słowo z greki, od „rany”, a potem miksuje z niemieckim „traumen” – „śnić”.

Kinoman może podobną diagnozę postawić już po drugiej retrospekcji, ciężkostrawnym połączeniu kiczu i taniej psychologii. Bohater Di Caprio trzyma tu w ramionach ducha zmarłej żony, pada czarny popiół, a widmo ukochanej rozpadnie się na kolejne okruchy popiołu, zaraz po słowach „musisz pozwolić mi odejść”.

Gdyby jeszcze takie wtórne, rzewne sceny realizowano w nowoczesny sposób, niestety efekty wizualne „Wyspy tajemnic” to krok wstecz, w stronę estetyki lat dziewięćdziesiątych. Równie wsteczne jest doszukiwanie się w nowym filmie Scorsesego zaskakującej finałowej wolty. Największa tajemnica wyspy ma pozwolić spojrzeć na cały film innymi oczami. Podobnie mówiono przy okazji „Szóstego zmysłu” M. Nighta Shyamalana, chociaż rozwiązanie było inne i film zupełnie różny. Zapomniano jednak, że gdy mało subtelne środki wyrazu i łopatologiczne dialogi sugerują widzowi rozwiązanie od samego początku, finał przestaje zaskakiwać. A to nie pozwala spojrzeć na „Wyspę tajemnic” w żaden szczególny sposób. W latach wczesnego Hitchcocka surrealistyczny „Spellbound” budował kinową atmosferę na lata. Dziś przejaskrawione „Shutter Island” jest zaledwie kolejną premierą. Dwa filmy tego sezonu zaczynały się na smaganym wiatrem i deszczem promie i kończyły zdecydowanym zwrotem akcji. „Autor-widmo” to dzieło filmowego geniusza, „Wyspa tajemnic” – przykład pretensjonalności.

REKLAMA