Serafina (*****) Posłuchaj

Jan Pelczar | Utworzono: 22.10.2009, 11:11 | Zmodyfikowano: 22.10.2009, 12:16
A|A|A

Fot. www.gutekfilm.pl

Chcesz napisać powieść, ale nim zaczniesz musisz wytapetować pokój dla dziecka ? Napisałabyś wiersz, ale najpierw musisz zrobić zakupy, pranie i obiad na jutro? Wracając z pracy masz świetny pomysł na parateatralne działanie artystyczne, ale póki co czeka na ciebie odkurzacz, miotła i pasta do podłóg? A przed wejściem na drogę malowania i rzeźbienia powstrzymuje cię jedynie codzienna porcja pieluch do zmienienia i koszul do wyprasowania? To może chociaż napiszesz marną recenzję filmową? Tak między rozwieszaniem prania a ładowaniem zmywarki?

 Jeśli tak, to zacznij od napisania recenzji z „Serafiny” – filmowego hołdu dla ludzkiej pasji tworzenia, zastrzyku pozytywnej energii dla kreatywnych, a przy okazji świadectwa, że dawniej ludzie mieli ciężej.

 Serafina prała w rzece, taszczyła ubrania z powrotem do swojej kamienicy, nim cokolwiek ugotowała musiała najpierw to wypatroszyć bądź obrać, a zmywarka była dla niej równie wielkim science-fiction jak kariera malarska.

Serafina, tytułowa bohaterka filmu Martina Provosta, malowała dla własnej przyjemności. To był jej sposób na życie, chwila wytchnienia od nużącej codzienności i męczących docinków dobrych mieszczan. Niezrozumiana, nieatrakcyjna, dziś mogłaby co najwyżej pomyśleć o karierze w jakiejś wersji „Idola” czy „Mam talent”. W swoich czasach dobroduszny olbrzym z niezwykłą intuicją malarską czekał na odkrycie między baliami upranych koszul i talerzami ugotowanych potraw. Szczęście sprawiło, że w domu, którym opiekowała się Serafina, zamieszkał kolekcjoner William Uhde. Człowiek, który odkrył dla świata Picassa, zainteresował się też swoją gosposią i jej niebanalnymi dziełami.

Piękno opowiedzianej w filmie historii płynie przede wszystkim z ukazania prostoty tej relacji. Uhde nie chciał oszukać i wykorzystać swej nowej podopiecznej, jego zachwyt nie od razu doprowadził do zrobienia choćby małej wystawy – na drodze stanęła między innymi wojna, swoje zrobiła choroba artystki. Być może to skromne życie i traktowanie twórczości jako hobby było ratunkiem dla dokonań Serafiny. Jej kinowa biografia otrzymała siedem Cezarów, w tym za najlepszy film. Oczywista była też statuetka za główną rolę dla Yolandy Moreau. Aktorka nie schlebiała ani widzom, ani swej bohaterce. Jej postać nie jest łatwa w życiu i odbiorze. W pierwszej części filmu wręcz rozświetla ekran, daje widzowi skrzydeł, pod koniec zaczyna irytować, a w finale daje świadectwo dramatu kobiety, która nie potrafi poradzić sobie z drzemiącym w niej pokładem emocji. Ucieleśnienie szaleństwa nie znajduje tu ujścia w atakach histerii, jest subtelnym studium słabości. U boku Moreau wystąpił Ulrich Tukur, aktor, którego twarz skrywa tajemnicę. Budzi to niepokój w „Białej wstążce”, w „Serafinie” raczej ciekawość. Film przywrócił też sławę prawdziwej Seraphine z Serilis – muzeum, które wystawia jej prace od dnia premiery zanotowało czterokrotny wzrost liczby zwiedzających, który nie zmniejszył się po dziś dzień. A zatem mechanizm odbioru sztuki przez widza różnych epok i wrażliwości jest niezbadany i żaden jego wymiar nie definiuje dzieła. O tym musimy pamiętać oglądając „Serafinę”, zastanawiając się nad losem bohaterki filmu, nad twórczością, która była dla niej rytuałem.

Czym będzie dla ciebie akt tworzenia ?


Jedno z objawień festiwalu Era Nowe Horyzonty poleca Roman Gutek (Posłuchaj):

Tagi:
REKLAMA
Dźwięki
Roman Gutek o filmie "Serafina"